Ucieczka (Wójcicki, 1922)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wóycicki
Tytuł Ucieczka
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydawca Zakłady Graficzne Wiktora Kulerskiego (Gazeta Grudziądzka)
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Grudziądz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Ucieczka.[1]

Piękna królewna zaklęta, siedziała w zamku na górze, pod władzą czarownicy. Strzegła ją, jak oko w głowie; a młody królewicz, który był z nią zaręczony, napróżno chodził wokoło góry i patrzał w zamkowe okna, kędy jego narzeczona w tęsknocie pędzi godziny. Płakał nieraz gorzkiemi łzami; aż jedna wróżka ulitowawszy się nad nim, obiecała wyzwolić królewnę zaklętą W postaci gołębia, siadła na kratach okna komnaty królewnej i rzekła:
— »Oto masz grzebień, szczotkę, jabłko i prześcieradło. Uciekaj z zamku. Jeśli cię będzie gonić czarownica, rzuć najprzód grzebień, obejrzyj się i uciekaj. Gdy potem gonić cię będzie, rzuć szczotkę, a potem jabłko. Jeżeli i wtedy nie przestanie pogoni, rzuć prześcieradło, a dostaniesz się do zamku ojca swego rodzonego.
Piękna królewna czule podziękowała gołąbkowi i gdy czarownica we czwartek po nowiu księżyca, wsiadła na łopatę, a zawoławszy: »Wieś nie wieś — Biesie! nieś«, poleciała na Łysą górę, uciekła równo ze świtem. Biegnie co siły zdyszana; aż się obejrzy za siebie — widzi z przestrachem, że czarownica, która ją strzegła tak pilnie, pędzi na wielkim kogucie i już niemal dogania!
Wtedy rzuca grzebień po za siebie; spojrzy — a grzebień rozwija się wężem długo na milę, szeroko na milę i wnet z grzebienia rozpłynęła się rzeka. Słońce wschodzące oświecało niebieską wodę; pluskały po niej stadami dzikie gęsi i kaczki, a jaskółki czarne skrzydła w hyżym polocie maczały. Czarownica zatrzymana bystrem pędem wielkiej rzeki, patrzy, pieniąc się ze złości, jako na przeciwnym brzegu piękna królewna hyżemi skoki, uchodzi sobie swobodnie. Dosiada przeto koguta, rzuca się w wodę, przepływa rzekę i dogania zbiega.
Królewna z przestrachu zbladła, rzuca po za siebie szczotkę; obejrzy się, aż każda szczecina w drzewo wyrasta. I powstaje bór ogromny, ciemny, gęsty, nieprzejrzany. Zawyły w nim stadem wilki; a czarownica zatrzymana w biegu, dzień cały przedzierać się musi, pośród gęstwiny i wąwozów.
Lecz i królewna zmęczona, nie mogła tak żwawo uciekać, jak z początku. Czarownica wydostawszy się przeto z lasu, prędko ją dopędzić mogła Biedna królewna zaledwo powłócząc nogami, rzuca jabłko: obejrzy się — aż to jabłko w górę wysoką i stromą wyrosło Zapieniała z gniewu, złości czarownica; drze się w górę i po całodziennym trudzie, z samego wierzchołka dostrzega, jak omglałym krokiem, zbiedzona strachem i trudem, uchodzi młoda królewna.
Dosiada żwawo koguta; leci z góry i już za kraj szaty nieszczęśliwą ma pochwycić; gdy ta rzuca prześcieradło, obejrzy się, a płachta szeroka w szersze morze się rozpływa. Wiatr ruszał wielkie bałwany. Płynąc na wielkim kogucie już zmęczona czarownica, wydawała się z daleka, jako jedna bryła śniegu, opryskana białą pianą szumiących bałwanów morza.
Uszczęśliwiona królewna, doszła zamku ojca swego Już tam na nią oczekiwał i królewicz narzeczony. Król więc stary zaraz przeto ucztę sprawił i wesele. Cały zamek jaśniał ogniem, a czarownica zemglona, siedząc na zdechłym kogucie, podrzucana bałwanami, patrzała na jasny zamek, słysząc wesołych grajków — okrzyki drużbów radosne. Miotała długo przeklęstwa, aż skonała w wielkich bólach.
Morze wielkie zaraz znikło, zostawując czarownicy trupa na polach zamkowych Ale wrony, czarne kruki, uciekały od jej ścierwa. Napróżno chciano pogrzebać, ziemia na wierzch wyrzucała nieczystego trupa. Aż jednej nocy wśród burzy, sam wiatr zaniósł brzydkie zwłoki na podwórzec zamku tego, gdzie królewna lat niemało pod jej strażą zostawała.








  1. Zobacz obraz kolorowy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.