Tam gdzie bucha wodospad z pod sklepienia tęczy,
I wyżej, gdzie zdrój jego w mglistej tryska chmurze, Aż gdzie wreszcie grom dźwięczy,
I jeszcze, aż gdzie w wichrach pokutują burze,
U wejścia w Sejm, gdzie siwych skał sterczące węgły
W lodowej ciszy chmurne rozważają sprawy, Stoi, w groźny próg wstrzęgły
Oprawca dolin, słońcem zachodowem krwawy.
Bowiem o wyszczerbiony krzemień tej epoki,
W koło której, drżąc, szumią gór struchlałe rzesze Błyskawiczne wyroki
Gromowładną prawicą Bóg rozgłośnie krzesze.
Więc też lodozwał z trzaskiem z procy wichrów pchnięty,
Więc skał zręby miotane gradów grzmiących warstwą, Więc potoków odmęty
Dziwnie tu wspólne zewsząd wiodą gospodarstwo.
Więc też, jak zajrzysz — cisza. Pod wyrocznem żniwem,
Próżno las wygrażając sęki bluźnierczemi, W udręczeniu straszliwem,
W twardych granitach szukał serca matki ziemi.
Runął, a z nim przepadli w drzazgi, w puch lub w ćwierci,
Nieużyci i tkliwi, swoi i nie swoi; Gdyż w tem państwie walk śmierci,
Sam tylko wykonawca jej nietknięty stoi.
Sam — sam jeden — wśród tego gniazda bujnej klęski,
Wspaniały, tą u stóp swych rumowisk ozdobą, — Lecz w tej chwale zwycięskiej
Patrząc nań, strach cię bierze być sam na sam z sobą!