Tułacze (Kraszewski, 1868)/Tom I/Prolog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Tułacze
Podtytuł Opowiadania historyczne
Wydawca Księgarnia J. K. Żupańskiego
Data wyd. 1868
Druk A. Schmädicki
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Prolog.

...W niebiosach, na słonecznych blaskach, jaśnieje śnieżnéj bieli krzyż Chrystusów, znak męczeństwa, jako sztandar nowego świata bojującego ze starym na gruzach obalonych potęg, skruszonych bałwanów, wywróconych fałszu ołtarzów.
Na krzyżu tryumfującym niema ani znaku krwi Bożego Syna, ani śladów gwoździ, które do niego przykuły Boską ofiarę.
Krzyż ten w słonecznéj światłości, bielszy nad nią, gasi ją sobą i jasnością oblewa przestrzenie.
Ale pomiędzy krzyżem a ziemią wznoszą się kłęby obłoków, krążą ćmy czarne, wiją się dymy i zasłaniają godło ofiary, chorągiew zwycięztwa.
Wyżéj po nad te wyziéwy ulecieć potrzeba skrzydłami myśli, piórami modlitwy, aby dojrzeć wiekuisty blask tego znaku męczeństwa, który jest znamieniem zbawienia.
Ziemi rzadko przyświeca słońce i z za chmur błyśnie prawda; chmury ją upowijają i niosą daléj a daléj.
A gdy człowiecze oko wznosi się ku niebu, dojrzy chmur i obłoków, a nie widzi krzyża i światłości.
I idą ludzie w ciemnościach, daléj a daléj, niewiedząc dokąd, a nie jeden w życiu nie widział słońca, szydersko pytając, ażali ono świeci?
I wśród ćmy a cieniów dzieją się rzeczy straszliwe — z grobów tysiącoletnich powstają widma przerażające, pogrzebione i zasypane wzgardą i przekleństwy — powstając upiorami do nowego życia.
Wywlekają z sobą zeschłe wieńce, pokruszone korony, strzaskane berła, wyblakłe purpury, i odziane w pogańskie przepychy siadają sądzić świat nowy.
Z pod gruzowisk budzą się potwory zwyciężone które upadły, gdy przechodził krzyż i ryczą bestye apokaliptyczne na równinach kośćmi usłanych, przez które szumiąc lecą rzeki krwi do morza łez...
Po zamilkłych arenach znowu szumią igrzyska dzikich zwierząt z ludźmi ofiarnemi; na stopniach kamiennych tysiące widm siada i klaszcze do koła dymiącéj od posoki sceny.
Gdy na chwile przedrze się słońce, nocny świat kryje się po norach, topnieją w promieniach jego upiory, rozsypują się w proch kościotrupy i milknie ta świętokradzkich igrzysk wrzawa. Ale chmury naciągają znowu i świat ciemności powraca na ziemię, urągając się słońcu.
I ciemno i smutno i duszno na tym upokorzonym padole ofiarnym, wydanym z wyroków Bożych na wiekuiste mroków z jasnością zapasy.
Wiek upływa bez blasku od krzyża, bez posłańca niebieskiego z białemi skrzydły, a co żywe jest w pośród świata umarłych, wyciąga dłonie i pyta.
— Gdzież jest zwycięzca? gdzie prawda? dla czego skryło się słońce i zapanowały ciemności? A na zapytanie odpowiada śmiechem świat upiorów i w skostniałe klaszcze dłonie żywym ofiarom, które wywleka...


Z wysokości krzyża, patrzy Chrystus na ziemię, wpół łagodném okiem ojca, na pół srogiém sędziego wejrzeniem i cierpi. —
Bo do krzyżów wbitych na pamiątkę wielkiéj ofiary znowu go przybijają żywego w jego dzieciach. —
A gdy oko Syna Bożego przejrzało cały świat, niepostrzegło na czarnych dolinach nigdzie nic — czém rozjaśnić się mogło. —
I rzekł miłosierny.
— Pójdę sam niepoznany między nich, a dam im słyszéć głos mój i słowa moje, ażali się nie nawrócą.
I stało się jako zapragnął, wziął liche ciało śmiertelne na się i przybrał postać żebraczą, aby badał serca ludzi, i przebił obłoki czarne i mgły szare, a stopa jego dotknęła ziemi. —
Szedł tedy po niéj niepoznany jako onego dnia, gdy z uczniami wędrował do Emaus, a patrząc na ziemię ścisnęła się dusza jego, jak w wielkim pamiętnym przededniu męczeństwa.
Wszędzie bowiem stały znaki jego a nigdzie nie było nauki owoców i ludzie mijając krzyże szli kłaniać się starym pogańskim bożyszczom.
Na ziemi zamęt był wielki i wrzawa straszna. Krzątało się co żyło, spiesząc i lecąc a rozbijając się około tego co jutro zgnilizna i zniszczenie poźréć miało.
A gdy tak szedł Chrystus, napotkał człowieka, który z siekierą na ramieniu i sakwą na plecach spieszył się wielce. I pozdrowił go a prosił w imie swe o pomoc, o radę, o przytułek, albowiem obcy był i z daleka.
Ale człek ten czasu nie miał i nie wejrzał na podróżującego, ani w nim chciał znać brata, a rzekł mu:
— Człowiek jest stworzony aby własną siłą dorabiał się swéj doli. Coś zacz bym dla ciebie miał się zatrzymywać w méj drodze i tracić czas którego mam mało, a zarobek który jest całém mieniem mojém? Jeśli stanę a ulituję się nad tobą, ażali nie nadejdzie noc potém i nie poźrą mnie dzikie zwierzęta? Gdybym na ratunek zawołał, nikt mi nie wyjdzie.. boć każdy winien jest myśleć o sobie. —
W cóż wy wierzycie, zapytał boski żebrak — jestli jakie życie inne oprócz tego, a jeśli inne jest a wieczne.. czemu wam znikome to droższe jest niż brat wasz i prawo miłości...
Na to śmiejąc się odparł podróżny.
— O inném życiu oprócz tego które mam ja niewiem, i za co bym się miał troszczyć o nie? Stanie się jako ma być, nie wstrzymujcie mnie na drodze, bom winien myśleć o sobie, nie o bracie.
I poszedł ramiony dźwigając.
Naówczas żebrak wędrowny stanął u drzwi domu i zapukał do nich, prosząc o przytułek, a przeciwko niemu wyszedł opasły mąż letni i zapytał go ktoby był.
— Biedny jestem i niemam przytułku.. odparł Chrystus. —
— A należycież do téj parafii, zapytał sapiąc dozórca, macież świadectwo opatrzone pieczęcią i polecenie od kogo?
— Obcy jestem, a świadectwo ubóstwa noszę na twarzy.
Rozśmiał się na to dozórca i rzekł:
— Jeśliś obcy, idź do swoich.
— Alboż wszyscy ludzie nie są braćmi? zapytał żebrak.
Na to ruszył ramionami opasły i mruknął.
— To są stare gawędy, które próżniactwo żywią! Gdyby każdego przyjmowano, zachęcałoby to swawolę. Macie ramiona i ręce, pracujcie. —
— Dajcież mi pracę...
— Powoli, odparł dozórca — praca się naprzód należy swoim, a nie obcym i nie włóczęgom.
— Kroplę wody, chleba kruszynę! wołał Chrystus...
— A któż ci winien że ich sobie sam przysporzyć nie umiałeś? Świat to nie jest dawny; kto się nie broni i nie zdobywa, niema nic. Miłosierdzie jest zniewieściałością.
To mówiąc zatrzasnął drzwi. —
A Chrystus otrząsłszy proch z nóg swych opuścił niegościnną ziemię i nie rzucił na nią przekleństwa, albowiem klątwy niema w nowym zakonie miłosierdzia, ale rzekł.
— Będziecie dobijali się w pocie czoła prawdy, aż ją zdobędziecie. Zamknę uszy wasze na Ewangeliją i dopuszczę wam bawić się jéj słowy a nie rozumieć jéj głosu, aż same w bólu zmiękną serca wasze i wyschną z pragnienia usta...


I z nowego świata przeszedł Chrystus po falach morskich jako słup światłości na ląd stary.
A pierwszym krajem którego stopą dotknął było mrowisko Bretańskie.
I przeszedł je Zbawiciel żebrakiem, pukając do serc i drzwi zamkniętych, a ilekroć przemówił odpowiadam mu.
— Dla czego nie udacie się do przełożonych nad ubogiemi, do tych którzy się za nas obowiązali być dobroczynnemi za zapłatę? Ażali nie płacimy podatku na ubogich abyśmy głowę mieli spokojną? i nie sprawiamyż uczt dla wielkich mężów, którzy wszelaką wspierają niedolę, wedle naukowych prawideł?
— Nie miłożby wam było; spytał żebrak — coś uczynić z serca nie z obowiązku? coś nad podatek doroczny i co na was przypada?
— Mnogość jest oszustów, rzekł człowiek — nędza udaną bywa, na cóż się mam dać oszukiwać?
— Lecz cóż was obchodzi, gdybyście nawet uwiedzionemi zostali? Grzech spada na sumienie tego co go popełnia, a wam zostaje zasługa i pociecha dobrego uczynku.
Na to ów poruszył ramiony i odparł.
— Nadto mówicie mądrze, abyście z tą mądrością chleba potrzebować mieli. Jeśli nie umieliście z nią nic sobie poradzić aby żyć, snać wielka jakaś wina i kalectwo cięży na was, podejrzani jesteście.
Żebrak mu rzekł z pokorą.
— Nie stałem o dobra ziemskie, pracowałem na duszę moją.
— Aliści wiedzieć powinniście byli, iż dusza z ciałem poślubioną jest nierozdzielnie i że morząc ciało, zabijacie duszę.
— Jam słyszał, odparł żebrak, że ciało martwiąc, duszę podnosim.
— Była to nauka fałszywa, z któréj wyszliśmy, zaśmiał się Bretańczyk. Idziemy teraz tą drogą do światłości która do bogactw prowadzi, gdyż ta jest najprostsza i obróciliśmy słowa Ewangielii na wspak, mówiąc: Starajcie się o złoto i chléb a reszta wam dodaną będzie.
Usłyszawszy to odszedł Chrystus i pobłogosławiwszy ziemię onę rzekł.
— Będziesz zjedzona trądem ubóstwa i rakiem nędzy, albowiem starałaś się o bogactwo.


A gdy szedł nad brzegiem morza, tłuszcza wielka zbliżyła się, która błotem i kamieniami rzucając, wrzeszczała. Aż biegących zapytał Chrystus coby ich tak gniewało.
— Oto obcy włóczęgi i przybysze na okręcie przybili do brzegu naszego i chcieli wysiąść na ziemię naszą aby jeść chléb nasz i oddychać powietrzem naszém a odebrać cząstkę pracy, która tylko nam należy.
Dla tego porwaliśmy głazy i błoto i odegnaliśmy ich od brzegów naszych bo są włóczęgi które kąta własnego i przytułku niemają.
— Ażaliż nie są braćmi waszemi? zapytał żebrak.
— My nie mamy braci! wrzasnęła tłuszcza, oprócz tych którzy z nami grosz składają do jednéj skarbony i wpisani są do jednego cechu.
A tyś téż może z kupy tych włóczęgów! zapytali.
— Bratem ich i waszym jestem! odrzekł Chrystus.
Usłyszawszy to rzucili się nań z kamieniami i błotem, ale opasawszy się mgłą Chrystus wyszedł z pośrodka nich i obmywszy stopy w Oceanie, szedł daléj, błogosławiąc obłąkanym, ażeby ich nędza duszna zmieniła się w opamiętanie...


Gdy tak szedł, aż oto ukazał się brzeg jasny i kraj ozłocony słońcem i jako raj owocowemi drzewy i winną macicą zasadzony. Na wysokich górach jego stérczały zamczyska stare, a po ciemnych dolinach bielały klasztory i wysokie kościołów dzwonnice; a na każdym dachu i wieży i domu jaśniał krzyż.. drogi pełne były mnichów, gościńce kapliczek, a kraj rozlegał się pieśnią pobożną.
Miało się ku zachodowi, słońce gasło za gór pasmem, gdy żebrak przybył do muru opasującego klasztór, po nad murem wznosiła się winną latoroślą odziana altana, a na ławie w niéj siedział oparty mnich przy flaszy wina przed półmiskiem ogryzionych kości i okruchów jadła; siedział a wzdychał.
I podniósłszy ku niemu oczy żebrak, modlił się o przytułek w klasztorze.
— Do furty! odpowiedział mu groźno przeor, jest dla żebraków chlew, to cię tam pomieszczą.
— Ażaliż wy także Chrystusowemi żebrakami nie jesteście i czy tak ojciec nasz rozkazał przyjmować nędzarzy i siéroty? Chlebem i chlewem a nie sercem i duszą!
Przeor usłyszawszy to, spojrzał nie wstając z ławy i potrząsnął głową.
— Odszczepieniec jest! rzekł, albowiem wykłada słowo Boże, niemając namaszczenia kapłańskiego i uczyć nas chce, którzy jesteśmy solą ziemi. Przeto niechaj go ujmą i rzucą do ciemnicy i niech go bada inkwizycya, aż się nawróci i upokorzy.
Gdy to mówił, Chrystus w jasnym promieniu zachodzącego słońca znikł mu z oczów, a dzwon zawołał na modlitwę i Przeor zerwał się do chóru, gdyż w ławie jego drzémać mu było wygodniéj.


Tak idąc Zbawiciel wszedł znowu na fale morskie, albowiem nie chciał patrzéć na nędze ziemi i dotykać ich. I słupem światłości leciał po wodach, aż ukazało się nad brzegiem w dali wielkiéj miasto święte, po nad którém wysoko jak góra wznosiła się kopuła pierwszego kościoła ziemi.
Ale ujrzawszy zdala gród wiekuisty Chrystus nie poszedł doń, albowiem ścisnęło się serce jego na nieszczęśliwości i na nieprawości które w nim jak w osiém gnieździe syczały.. i niechciał ukazać się na téj drodze znowu, na któréj niegdyś spotkał go pierwszy apostół idącego po nowe męczeństwo, albowiem krzyżowano tam codzień następcę jego.
I pobłogosławił zdala gród aby oczyszczonym był i oswobodzonym, aby zeń spadły okowy ciała i pęta niewoli ziemskiéj, i żeby się stał grodem Bożym a Jerozolimą ducha.


A wstąpiwszy opodal na ziemię Latynów starą, szedł Chrystus smętny, bo była pełną posągów i bałwochwalstwa i nieczystéj modlitwy a wszeteczeństwa i swawoli. I idąc tak napotkał wędrowca nad drogą który z nędzy i wycieńczenia konał, a ujrzawszy go spytał. — Czemuby się tak stało:
— Schroniłem się tu, rzekł nieszczęśliwy — od ręki kata który mi zamęczył ojca i znieważył matkę i pohańbił siostry i głowy niemowląt braci mych poroztrzaskiwał o kamienie. Albowiem myślałem że naród, który sam kosztował męczeństwa i przeszedł przez krew — litościwe mieć będzie serce dla wygnańca. Ale się omyliłem, bo na granicy zaparł mi drogę, a gdym doprosił się iż wpuszczono mnie, smagany byłem i chłostan szyderstwy i urągowiskami i bezdusznością, morzony głodem a oto dobity jestem obojętnością.
Albowiem naród który się dobijał wolności dla siebie, gotów ją był okupić cudzą niewolą i wyciągał rękę do przymierza z katem moim.
I ulitowawszy się Chrystus nad nieszczęśliwym, przymknął łagodnie oczy jego.. a dusza oswobodzona uleciała w niebiosa. A błogosławiąc krajowi temu rzekł.
— Będziesz i ty zjedzon nędzą, albowiem nie łamałeś się chlebem z bratem twoim.


Aż idąc daléj Pan, stanął na wierzchołku góry śnieżnéj, która była szatą śrebrną odziana cała, a z wierzchołka jéj widać było kraje mnogie i przestrzeń wielką. U stóp jéj leżała ziemia uboga, potokami poryta, lodami najeżona, jaśniejąca pięknością, jaka czasem bywa na obliczu umarłych. I niechciał kusić onéj mieszkańców albowiem wiedział iż wygnańca przytulą choć nędzni sami i nie zaprą się prawdy dla chleba.
I błogosławił ziemi onéj, aby swobodną była po wszystkie wieki, a ubogą zawsze i aby ubóstwo to broniło ją od kału zepsucia, od rozpusty i od zbytku.
I rzekł:
— W uścisku przemocy wytrwasz wolną, ziemio Helwecka, albowiem kochać umiałaś i miłosierdzie dałaś tym co szli w imie moje.


A przeszedłszy góry śnieżyste po wierzchach ich, wszedł pan do kraju Germanów, i ujrzawszy ziemię wesołą jako ogród uprawną, a we wszystko obfitującą, zapukał do domu u którego wrót siedziała rodzina cała i dzieci grono i przy nich stworzenia domowe, a ptastwo oswojone jakby wszystko do kółka tego należało, miłosiernie przytulone..
Siwowłosy staruszek czytał biblią a młode dziewczęta i karmiące matki słuchały. A była cisza do koła święta i spokój uroczysty, a obraz szczęśliwości rzadkiéj na ziemi.
Stanąwszy tedy Chrystus przed wroty, prosił o przytułek. Starzec zamknął księgę, złożył okulary i powstał zwolna wpatrując się w podróżnego.
— Nim wam odpowiem na prośbę waszą, rzekł, porządek wymaga i spokój publiczny, ażebym wiedział kto jesteście?
— Jestem ubogi bez ojczyzny i przytułku, ażali tego nie dosyć? odparł żebrak.
— I nasz kraj téż jest ubogi, odpowiedział powoli staruszek, ludzi u nas podostatkiem a chleba mało, żyjemy pracą ciężką i oszczędnością niezmierną przeto chleb ci dając i dobre słowo — więcéj nie mogę.
Przytém przechowując nieznanego przybysza naraziłbym się władzy czujnéj.. idźcie więc z Bogiem daléj..
A gdy to mówił nadciągnął inny człek stateczny, zapytując żebraka o świadectwa i papiery i jako by się dostał przez granicę ostawioną, którędy nie puszczano tylko tych, co grosz pokazali, iż ciężarem nie będą.
Chrystus na to rzekł.
— Świadectw nie mam żadnych, wygnaniec jestem..
— Zatém przytułkiem twoim będzie więzienie, rzekł mąż stateczny, dopóki sąd nie wybada cię — i o losie twym nie postanowi. Uśmiechnęły się usta Zbawiciela i odrzekł mu.
— O ludzie ładu i porządku, zaprawdę powiadam wam, strzeżcie się abyście nie padli ofiarą niewoli i ucisku. Albowiem prawo i porządek dobre są, ale gdy w nich mieszka duch Boży nie strach człowieczy.
I zniknął z ich oczu a idąc przez miasto już nie pukał do domostw ich i nie nawracał ludzi, bo widział w piersiach ich wyschłe błony miasto serc i puste komory uczucia, a w głowach kłębki myśli różnobarwnych kręciły się nie rozwikłane iż wierzyli w rozum którego nie mieli.
A pobłogosławił Pan ziemię tę, aby przez rozum wykupiła postradane serce, jako najprędzéj.


I gdy nadchodziła noc, stał Chrystus już na skraju ziemi Gallów i Franków, a jeszcze nie tknąwszy jéj błogosławił jako wybranéj między narodami. —
Nad gościńcem stała chatka a w chatce téj mieszkał strażnik, który cła i przechodniów pilnował.
Mijał go Pan, gdy tamten głosem zatrzymując, rzekł.
— Coście za jedni?
Rzekł mu żebrak. — Otom żebrak nędzny bez domu.
— A jakiego jesteście narodu?
— Jestem synem ziemi.. mówił Chrystus.
— Nie dość tego, odezwał się Celnik, albowiem powiedzieć musicie, zkąd idziecie i czy macie świadectwo pod pieczęcią od urzędu waszego?
Albowiem widzę po twarzy waszéj i szatach niedostatek, a ubóstwo niebezpieczne jest i kto wie czy przeciw cesarzowi nie spiskujecie? Niesiecie może złą myśl i broń skrytą abyście na życie Cezara czyhali?
— Dla czegożby się miał obawiać! spytał Chrystus jeśli miłują go, a jeśli go nie miłują, czemu się o miłość nie stara, która z dłoni wytrąca oręże i serca rozbraja.
— Ze słów twych widzę iż podejrzanym być musisz — odpowiedział Celnik i nie puszczę cię.. a.. odepchnąć muszę..
Idź jakoś tu przyszedł.
Gdy to mówił celnik, w sinéj koszuli idący uznojony robotnik stanął, słuchał i ująwszy żebraka za rękę, rzekł mu.
— Pójdź ze mną. Sam nędzny jestem przeto niedoli litować się umiem, a z oblicza twego poznaję w tobie brata wydziedziczonego, jakom ja jest..
Gdy słowa te wyszły z ust jego, Chrystus ręce złożył nad głową jego i mówił.
Nasieniem jesteście; gdy rozpusta i złość wytępią życie w ich trzewach, z was odrodzi się naród nowy.
Aliści słysząc to celnik, cicho szepnął.
— Nie przeklinajcie mnie — biedny jestem przeto cesarzowi służę.. a spełniać muszę wolę ludzi jego... Uchódźcie przeto, abym wam złego nie uczynił, którego będę żałował.
Jesteś może tego narodu dziecięciem który obok nas walczył, i krew lał dla nas i poślubił się z nami przymierzem wieczném a dziś opuszczony przez nas kona, a my patrzymy ściskamy dłoń co go katuje.. Jeśli jesteś jednym z tych których rozproszyła burza, rzeknij jeno, albowiem przyjmą cię, aby tobą strachano północ i sąsiadów i sprzedano za ich pocałunek.. dadzą ci tyle abyś nie umarł z głodu.. ale z choroby i rozpaczy.
Mówił celnik a Chrystus ustąpił z ziemi téj, która się stała jako świątynia pełna frymarczących a kupczących i rzekł tylko..
— Przebaczono wam będzie, albowiem nie wiecie, co czynicie...


I uniósłszy się w obłoki Chrystus, przeniósł się przez ziemie, góry i morza aby oglądał ażali tam gdzie obalono krzyż i zasiano fałsz — nie zieleniła się już rola lepszém nasieniem, nie rosło już w sercach to czémby się odrodzić mogły.
I zstąpił Pan między pogany czczące księżyc a wyznające naukę ludzką, a kłaniające się zerdzewiałéj szabli proroka, który nic nie przepowiedział — i łachmanom szat jego. —
Ale tu o gościnę niewiernych nie prosił Chrystus, aż ujrzawszy szatę jego ubogą i twarz wybladłą jeden ze ślepych zbliżył się doń i rzekł.
— Człecze, oto woda i daktylów garść i placek, podzielę je z tobą, abyś nie umarł..
— Jam obcy i wiary innéj, rzekł Chrystus.
— Człowiekiem jesteś odpowiedział niewierny, przeto mi bratem będziesz.. po niedoli; albowiem ptakom dajemy pić i psów nie zabijamy, czemu byśmy nad ludzką istotą ulitować się nie mieli?
I zdumiał się wielce nad tą mową jego Chrystus, a wznosząc dłonie do nieba, rzekł.
— Ojcze mój! pobłogosław im, aby światło ujrzeli, albowiem godni są iżby ich z nocy wywiedziono, gdy poganami będąc, ludźmi być umieli lepiéj niż narodowie, co wierzą a nie czynią.. i wiara ich zeschła jest.. a nie rodzi. —


I szedł Chrystus błogosławiąc niewiernym aż stąpił stopą na ziemię tę, która carską się zowie a jako rozbójnicze mienie ze szmat wydartych wszelkiemu narodowi się składa. —
Aż oto czarnego ptaka drapieżnego godło o dwóch łbach i dwóch dziobach ukazało się na rubieży, mówiąc iż to kraj drapieżców a gwałtowników.
Stało ono na straży świata tego który jest wielkiém więzieniem, a orłowi kłaniali się którzy szli mimo, albowiem miał koronę carską.
Niewidzialny Pan minął straże czujne i szedł w głąb tego świata który łańcuchem orłów opasuje Azyą, kolebkę ludzi, Europę, połamane łoże rozpusty człowieczéj.
A wszędzie spotykał krzyże swe, ino nie były z drzewa ale ze złota, albowiem drewnianym i ubogim nie kłaniali by się..
Błyskały one na szczytach świątyń, w których siniały dymy kadzideł i brzęczały dzwony, a czoła bałwochwalcze leżały w prochu z sercami w prochu.
Tedy spytał przechodnia Chrystus.
— Kto tu mieszka?
— Car, rzekł upadając przechodzeń, Car który jest żywym Bogiem naszym.
— Dla czegoż godła Chrystusa podnosicie i uczyniliście z nich narzędzia niewoli i ślepoty? Patrzał Pan, a im patrzał dłużéj na ziemię ucisku, tém łagodne jego oblicze więcéj gorzało i płonęło i stało się jako oblicze Boga starego zakonu, gdy się ukazał Mojżeszowi w krzu gorejącym.. płomieniem stały się ręce jego, usta jego ogniskiem, czoło żarzewiem, a oczy piorunami. A gdy przeklinać nie mógł, płakał nad tą ziemią i nad świętokradztwy jéj, dla czego bałwochwalczą będąc krzyż obluzgany krwią nosiła...
Gdy usta jego drżały, zbliżyło się doń dwoje ludzi. —
Jeden z nich mówiąc po cichu.
— Nieszczęsny! położył przed nim chleb, i uszedł; a drugi chciał ująć ręką połę szaty jego, aby go do więzienia wtrącił.
Ale Chrystus uniósł się po nad tę kałużę nieczystą posoki i błota, a płacząc błogosławił jéj słowy temi..
— Bądź błogosławioną abyś oczyszczoną była.. Albowiem i dla jednego serca miłosiernego ostoi się ziemia ta, a przez ogień oczyszczoną zostanie.
I gdy padnie wielką ruiną, która pół świata gruzem zasypie — natenczas z pod zwalisk wstanie młodą, nową i odrodzoną.. I przyjmą ją narodowie — która była odrzuconą. —
A pozostanie ohydą ludzkości aż do dni pomsty i błogosławieństwa!


I lecąc pan po nad ziemią ucisku nie stanął aż nad brzegami płowéj Wisły.
Kraj to był jako jedna katownia i więzienie a czarne chmury osłaniały go; na zagonach mogiły, na górach szubienice, w dolinach kości i zgliszcza, w lasach bagnety błyszczące, a dokoła cisza.. z któréj głębin niekiedy dobywał się śmiech pijany naigrawającego żołdaka.. Brzęk kajdan był muzyką, przy któréj sierotom tańczyć kazano.
A gdy szedł pan przez ten cmentarz, aż oto pod lasem napotkał świeżo zasypane mogiły.
Leżały w nich ciała męczenników bez pogrzebu rzucone.
A gdy je ziemią nakrywano w pospiechu, została dłoń jedna trupia, która z mogiły na świat wytknięta zdawała się błagać miłosierdzia.. Była to ręka biała i miękka, ale dziś pożółkła i zczerniała..
Tę wyciągniętą ku sobie ujrzał Chrystus i zapłakał nad skatowaną ziemią, która z mogiły doń dłoń wzniosła.
A gdy padła Chrystusowa łza na dłoń trupią... duch umęczonego poleciał z cherubinami śpiewać chwałę jego w niebiosach..
Za mogiłami nad ścieżką stała chatynka uboga, któréj ściany całe od kul podziurawione, dach odarty, okna powytłukane — przez otwory patrzała nędza.
Do tych drzwi zapukał Chrystus.. a głos z wnętrza niewidząc go, rzekł mu.
— Ktośkolwiek jest, wnijdź w imie Boże.
I wstąpił Pan na próg. Na ławie przed wyziębłém ogniskiem siedział starzec siwy ze złożonemi rękami, oczy miał spuszczone, wargi sine, czoło posępne. Łzy płynąc z powiek jego wyryły dwa żłoby czerwone.. ale źródło ich wyschło i ślad tylko potoku pozostał.
A powstawszy starzec, spytał Chrystusa — kto jesteście i czego żądacie?
— Jestem wędrowiec, szukam przytułku, nigdzie go znaleść nie mogę.. odparł Zbawiciel.
— Znajdziecie go tu — rzekł stary — podzielę się z wami kątem, chłodem i głodem moim.. Ale ukryć się musicie, albowiem jeśliście biedni, pewnie prześladowani i pogoń iść musi za wami.. a ściga was wróg nasz.. Otom już przez niego stracił wszystko.. żonę, dzieci, mienie, kajdany mi pozjadały kości, więzienie obieliło włosy.. Ale w imie Chrystusowe przyjmę was.. boście biedni i bez przytułku. Cóż nędzne to życie warto? lepiéj je oddać na poratowanie bliźniego niż wlec w męczarni.. Gdybym był szczęśliwym, nie żałowałbym ofiary dla obowiązku.. cóż dziś?
Weźmij więc chleb spleśniały mój i miejsce ogrzane przy ognisku, a zasiądź i spocznij, ja zaś pójdę, stanę na straży, aby nieprzyjaciel nie nadszedł znienacka..
Tak mówił starzec a Chrystusowe oblicze jasném się stało i błogosławił jemu i narodowi jego w te słowa:
— Oto wam błogosławię męczeństwem, nędzą, upokorzeniem, boleścią.. Rozproszę was po świecie jako ziarna gorczyczne, abyście szli siać słowa moje i nawracać serca ziemi.
I rozeszlę was na wsze krańce świata dźwigających kajdany, rozbijających kamienie, mrących z głodu, abyście wśród katuszy, na wygnaniu opowiadali prawdę i pokazali narodom, iż nie żyje się jeno dla chleba i tylko dla spokoju ciała, ale dla miłości, prawdy i ofiarnictwa..
I będziecie pohańbionemi a wrogowie wasi tryumfować będą i poniesiecie krzyż mój wśród urągowiska, a biada temu który zwątpi, zaprze się mnie i prawdy, albowiem ten padnie i krzyż go na śmierć przygniecie.
A ci co siewaczami mojemi będą, tych męczennikami memi uczynię, tych okryję szkarłatem krwi i ukoronuję cierniem i spalą się na stosach ofiarnych — ale ze stosów tych świecić będą ziemi na wieki.
Bądź więc błogosławioną ziemio siewaczy Bożych, a niech dzieci twe rozejdą się z apostolstwem prawdy, czynem nawracając, nie słowem, pokorą, nie cudami i zaparciem się siebie a nie dumą.


Rzekł Pan i stało się.. i długie jeszcze lata spełniać się ma błogosławieństwo Boże, które ślepota dzieci ziemi nazwie upadkiem i śmiercią.
Albowiem w śmierci téj największe życie jest, a im zimniejszy świat, im sprzeczniejszy, im chłosta straszliwsza, tém błogosławieństwo Pańskie do wyższych nas prowadzi losów.
A ci co cierpieć nie chcą i na męczeństwo się wzdrygają, podając ręce nieprzyjaciołom aby na nich plwali i składając ofiary przed bałwanami ich — przestają być błogosławionemi dziećmi boleści. —
Kto się sprzymierzył ze złym, mówiąc w sercu — przetrwam czysty, chociaż brudnemu potakiwać będę dla ocalenia siebie — ten zaparł się Chrystusa i prawdy i w godzinę wielkich sądów Bożych zaparty będzie, albowiem dłoni nie odmyje i serca nie odczyści.
Ziemio męczenników, siewaczy, bądź błogosławiona — choćbyś cała zostać miała jednym cmentarzem i jedném sił nieczystych obozowiskiem.
Spełnią się dnie, rozbiją chmury, ukaże biały krzyż w niebiesiech a jako proch padną nieprzyjaciele prawdy, aby więcéj nie powstali...
25 Listopada 1866.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.