Tułacze (Kraszewski, 1868)/Tom I/Księga V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Tułacze
Podtytuł Opowiadania historyczne
Wydawca Księgarnia J. K. Żupańskiego
Data wyd. 1868
Druk A. Schmädicki
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSIĘGA V.

Ameryka.

Od chwili, gdy się oddalone brzegi Nowego Jersey ukazały i coraz wydatniejszemi stawały nawet dla niewprawnych oczów, cały dzień prawie w niecierpliwém wypatrywaniu lądu upłynął. —
Ale to, co teraz widzieli i rozpoznawali podróżni, jakże ubogo wydawało się przy snach ich i marzeniach o olbrzymich górach, dziewiczych lasach, majestatycznéj naturze świata nowego!
Wszyscy spodziewali się wspaniały ujrzeć krajobraz rozmiarów wielkich, a oczy i perspektywy ukazywały im nagie ławy piasczyste.. brzegi puste i płowe, ledwie znaczne, gdzieś w głębi nieco podnioślejsze wzgórza Neverill i górującą nad niemi, mało widoczną Mitchill..
Smutne to było pustkowie spalone, bez życia i wdzięku. —
— Coś mi ta Ameryka wcale na złotodajną ziemię, płynącą mlekiem i miodem nie wygląda.. mruczał Girod.
Pułaski wpatrywał się obojętnie. — Cóż mu było po piękności Ameryki!!
Leclerc bacznie rozglądał się po morzu, szukając żagli angielskich, ale na szczęście Ludwiki burza w istocie porozpędzała je daleko, można więc było bezpiecznie do brzegów się dostać.
W oczekiwaniu rychłego wylądowania zbierał każdy co miał, wszyscy niecierpliwi, spragnieni siedzieli już na powiązanych tłomokach, nie zchodząc z pokładu. Ziemia w miarę ich żądań, niekiedy odsuwać się zdawała, patrzali na nią, dosięgnąć nie mogli, brzeg wydawał się blizkim, oko rozeznawało coraz lepiéj dymiące w rozdołach ogniska.. daleko w głębiach czerniejące lasy..
Ale spustoszenie wojną objawiało się w opuszczonych prawie wybrzeżach.
Słońce już zachodziło jaskrawo, gdy nareszcie statek znalazłszy sternika i łódkę przewodną, do prowadzony został do ujścia Delawary. Zjawiły się barki i czołna do przewiezienia podróżnych, spieszących do upragnionego lądu.
Od nich dowiedzieli się, że angielskich statków na teraz nie było w pobliżu. Maleńka osada z kilku na prędce skleconych szałasów i lepianek złożona, przy któréj wylądowali, wyglądała ubogo, nędznie ze swemi chatkami ogołoconemi z zieloności, na wydmie piasczystéj zasianéj drobnemi kamykami, któremi brzegi wyściełało morze..
Znać było, że mieszkańcy nie byli pewni swych siedzib, że nie mieli czasu ani ochoty, niczém ich ozdabiać i utrwalać. Cała okrążająca okolica dosyć płaska, smutna i jednostajna, zwiększała wrażenie przykre wylądowujących.. Girod mimowolnie porównywał piaski i moczary do nagich brzegów południowéj Francyi około Cette i Mont pellier.


Już od swoich przewoźników dowiedzieli się podróżni, że wojska Washingtona i obóz jego w głębi kraju o mil jakie dwadzieścia od miejsca tego się znajdowały.. trzeba było nieznanym krajem, zawichrzonym, z przewodnikami niepewnemi do nich się przedzierać.
Pierwsze twarze mieszkańców nowéj ziemi, mowa ich, obejście się tak różne od spotkanych dotąd na stałym lądzie Europy, zwiastowały istotnie świat.. nowy..
Mogło się zdawać podróżnym, że nie na drugą półkulę — ale w inne prastare wieki się cofnęli.
Coś szorstkiego, dzikiego patrzało z oczów, wiało z ust tych ludzi twardych, milczących, obojętnych na pozór, zamkniętych w sobie, energicznych i nie garnących się wcale do przybyszów, na których nawet bez ciekawości młodzieńczéj spoglądali.
Trudno było wybadać ich usposobienia, bo ciężko dobyć i słowo, żaden entuzyazm nie objawił się na zewnątrz, ledwie we wzroku ostrym lub szyderskim myśl się jakaś niezrozumiała zdradzała.
Gaskończyk ujmujący, gdy tego widział potrzebę, napróżno próbował ująć ich, zaćmić wymową, poruszyć dowcipem, obałamucić samochwalstwem, nikt na niego zważać i mówić z nim nie chciał.
Można było wnosić z tego milczenia i zamknięcia się, że ludzie ci należeli do licznych w początku dosyć stronników przejednania, i powrotu pod angielskie rządy z pewnemi ustępstwy z ich strony.. ale minęły już były te chwile, gdy Washington miał z niemi do walczenia i przyjaciół tych Anglii, nie w téj warstwie narodu szukać było potrzeba..
Ostatnie wypadki 1777 roku zaczynały coraz widoczniéj szalę zwycięztwa przechylać na stronę dobréj sprawy. Nie było wielkich i stanowczych korzyści, ale ogólny tok rzeczy wskazywał, że walka wypadnie pomyślnie dla niepodległych stanów. Jeniuszowi i niezmiernéj wytrwałości Washingtona winna była Ameryka to zwycięztwo, zrazu prawie do wiary niepodobne, gdyby nie pycha Anglii, nadzwyczajna opieszałość i nieudolność jéj wodzów, jak Hawe i Burgoyne.
Pierwszy z nich już czasu wojny zyskał był sobie sławę najnieudolniejszego wodza, jakiego kiedykolwiek zapamiętały dzieje. —
Ufna w swe siły olbrzymie, w potęgę floty niezwyciężonéj, w posiłki, które w téj chwili spodziewała się ściągnąć z Kanady, we współczucie „przyjaciół porządku i spokoju“ zrazu dosyć licznych, a odradzających się po każdéj klęsce Washingtona; ufna w nieład i niedostatek armii nieregularnéj, rekrutowanéj mozolnie, na krótko i niewprawnéj, często pozbawionéj amunicyi i najpierwszych potrzeb do życia; — Anglia jeszcze walczyła pewne zwycięztwa, nie szczędząc ofiar.. Odzyskanie kolonii zdawało się niewątpliwém, ale było kwestyą czasu.. nikt jeszcze nie przypuszczał, że mogło też być i kwestyą roli Francyi.. jéj przymierza lub obojętności. —
Ale wśród saméj wojny, od czasu ogłoszenia niepodległości, sprawa ta, z początku niby domowa kłótnia familijna, przybrała wcale niespodziewane rozmiary, zolbrzymiała, rozrosła się. —
Opinia publiczna Europy z zapałem młodzieńczym wzięła ją w opiekę.
Przy tém usposobieniu umysłów, jakie panowało w końcu XVIII w. spragnionego reform, żądnego utopij, bo czującego wielki moralny społeczności upadek — sprawa wojny o niepodległość, będąca sprawą jednéj z głównych zasad, zapisanych na sztandarze wieku — swobody! — musiała świat roznamiętnić. — Szczególniéj Francyą, która się, bodaj we krwi obmyć pragnęła z brudów, otrząsnąć z dławiącego i źrącego ją despotyznm, z demoralizacyi trądem i zgnilizna przejadającéj rodzinę i podkopującéj narodowy byt przyszłości. —
Podwoił się ten zapał szlachetny we wszystkich, gdy jako przedstawiciel Ameryki przybył do Europy, ów staruszek, idealny samouk, jeniusz nieszlifowany, śmiały, dzielny a szorstki nieco, coś wieśniaczego mający w sobie, i tę oryginalność, co pociąga ludy, fantazyą rządzące się, jak Francya. Mówimy o Franklinie, owym wyrobniku w szaréj kapocie, poważnym jak król a prawdomownym jak kapłan. Był on dla Francyi takiém zjawiskiem, jak dla Rzymian ów wieśniak naddunajski.
Szczęśliwym narodom Bóg daje w porę takich przedstawicieli, co nawet słabościom ludu i wieku są sympatyczne. —
To co było istotnie wielkim w Franklinie i co w nim było tylko oryginalnym a prostaczém; równie się przyczyniało do uwielbienia go. Życia jego surowość, mowy nie wykwintność, moralność jasna i prawa, naostatek i ów — piorun niebu wyrwany!
Tak w porę aby z nim zjawić się we Francyi.
Był to pewnie najlepszy apostoł wolności, jakiego widziano od wieków — bo czysty, zacny, spokojny, nie wynoszący się z niczém.. prawdziwy; prawdę zaś i ci szanują i cenią, którzy sami się na nią zdobyć nie mogą.
Naówczas to Francya arystokratyczna, pańska ale postępowa, pełna entuzyazmu, dała Ameryce z łona swego Lafayett’a dwudziestoletniego zapaleńca, świeżo ożenionego ze śliczną hr. de Noaille, bogatego, wykształconego, swobodnego, a dla wolności kwiat życia niosącego na ofiarę.. Lafayette szedł bić się za wolność obcego narodu, czynem tym uznawał on i jego wielbiciele wspólność obowiązków całéj ludzkości, jéj braterstwo.
Czyn ten pojedyńczego, ale wydatnego człowieka, rozgłoszony szeroko, zaraźliwy swą pięknością, bohaterstwem, jak wiele innych okoliczności pomyślnych, dźwigał sprawę Ameryki. Sama Anglia czuła się sparaliżowaną w walce, upokorzona nią.
Po ogłoszeniach Burgoyn’a, które przypominały często odezwy posłów moskiewskich w Polsce, dyktowane przeciw konfederatom — nastąpiły ciche próby zgody. Washington nie odrzucając ich zrazu, uznał niemożliwemi, poznawszy ich warunki i odepchnął.
Postanowiono walczyć. Anglicy zwyciężali, kongres i Washington zniósł klęski, niedając się zastraszyć niemi. — Niezmordowana praca, wola niezłomna wielkiego męża wkrótce się téż wynagradzać zaczęły, ale drogo okupywano małe powodzenia. — Ileż razy ten oswobodziciel ojczyzny jako zdrajca, jako nieudolny wódz, prześladowany był i dręczony, ile pokątnych doniesień i obelżywych zniósł zarzutów! Kongres, który się niemi pokonać nie dał, ma także wielką zasługę. Mozolnie szła walka o niepodległość, nie było w niéj owych wielkich, stanowczych bitew starego świata, które losy państw rozstrzygają w kilku godzinach na krwawém pobojowisku; daleko trudniejszy bój codzienny, często nieszczęśliwy a wytrwały, wiążący się szeregiem klęsk pozornych, nieuniknionych omyłek — a ostatecznie łamiący nieprzyjaciela nieustannością swoją.


Takie było położenie wojsk angielskich w Stanach Zjednoczonych w tym roku. Posuwały się one w głąb kraju, mozolnie torując sobie drogi wśród pustyń, zawałów, rozlewów, poniszczonych dróg, ogłodzonych obszarów, przez nędze i bezludzie. Dezercya w najemném wojsku się zwiększała, partyzanci zuchwali chwytali jenerałów angielskich we własnych ich namiotach z pośrodka wojsk. Zaciągnięte pod sztandary Anglii plemiona dzikie łupiły własnych sprzymierzeńców obozy, indyjskie posiłki obracały się przeciw wspólnikom; zniechęcenie, znużenie, niepowodzenia nużyły.
W miarę, jak wojska W. Brytanii słabły, Washington zwolna wrastał w siłę i najmniejsze zwycięztwo przyczyniało mu obrońców, jednało umysły, sporzyło ochotnika.
Europa téż niemało go dostarczała. Z Francyi szczególniéj napływ był tak wielki, ale tak różny, że już Lafayette przybyły walczyć za wolność — z trudnością mógł być przyjętym w szeregi jéj obrońców. — Musiał się ofiarować jako żołnierz, prosty ochotnik, ze służbą o własnym koszcie. — Kongres się wahał czy przyjąć ofiarę.
Washington i on rozumieli to dobrze, że swoboda najemnikami się nie zdobywa, że na ludzi, co pędzą szukać chleba za krew nie wiele rachować można.
Ameryka pragnęła sobie saméj zawdzięczać wolność swoją. Na kilku takich jak Kościuszko, Lafayette, La Roche du Termois, du Portail i Duplessis Mauduit — iluż przypływało gaskonów jak Girod, awanturników głodnych, którym powierzać dowództwa sama ostrożność nie dopuszczała.
Usposobienie więc Washingtona, wodzów i kongresu dla nowych przybyszów, w chwili gdy Pułaski z towarzyszami wyładowywał u ujścia Delawary, wcale im nie było przyjazném; lękano się raczéj tych posiłków niż ich pożądano. Nowy świat czuł, że uwłaczającém dlań było szukać dowódzców u obcych.


W tak nieprzyjaznéj chwili garstka naszych wędrowców, wyszukawszy środki dostania się do obozu, puściła się ku Wilmingtown; przez nieznany, dziwny i zdumionym oczom z nową naturą przedstawujący się świat nowy.
Po pustynnych, piasczystych, spalonych wybrzeżach.. zwolna zapuścili się w tajemnicze głębiny kraju.. Przebywszy wydmy suche nadmorskie i słone jeziorka, przybierały one coraz wyrazistszą fizyognomią. —
Tu czuli się otoczeni naturą inną, potężną, wykwitająca kształty nieznanemi z siłą młodzieńczą, któréj skarlała i ostygła Europa nie mogła dać wyobrażenia.
Droga wiodąca do Wilmingtown wkrótce wprowadziła ich w mokre rzek zbiegowiska, jeziora i moczary, gęsto cyprysami zarosłe.. Nie płoszony zwierz dziki zrywał się z pod nóg przechodniów; nad głowami ulatywało zdumione ptastwo pomalowane we wszystkie tęczy kolory.. Ukazywały się nareście wybujałe, poplątane lasy, pierwsi mieszkańcy téj ziemi, pnące się ku niebu śmiało, oczepione wieńcami roślin, okryte więzami wina dzikiego, z czołami strojnemi w wonne ogromnych kwiatów bukiety.. U nóg ich gnijące cedrów olbrzymich kłody, rozmiarem swym pisały dzieje wieków, które przeżyły.. Wszystko tu było podziwem i zachwytem, choć często i kraj własny się przypomniał niespodzianie..
Nieraz podróżni stanęli wpatrując się, rozpoznając klony, jodły i sosny, rodzone siostrzyce tych, za któremi tęsknili na drugiéj półkuli.
Karol szczególniéj z młodzieńczą żywością podziwiał, cieszył się, unosił; dla niego był to kraj snów i powieści, nagle rószką czarodziejską stworzony. — Ta cisza lasów, te cienie czarne ich wnętrzów, w które rzadko złoty promień słońca wsuwał się pręga jasną, te poczepiane girlandy lijanów, kwiaty jaskrawe na drzewach niebotycznych, woń, którą poiło powietrze — składały się w istocie na dziwne jakby marzenie.
Ale podróż miała tyle trudności co uroków, trzeba się było przedzierać przez nieprzebyte gęszcze, kolcami dzikich Yuk najeżone, przez grzązkie zalewy, kłody obalone burzami, siedliska wężów i knieje z których gałęzi patrzały ślipia zaczajonych żbików i kotów.. Mało tu było śladów człowieka, który z tych obszarów niezmiernych, cząstkę ledwie mógł opanować. Gdzieniegdzie przejście Indyan, pochody wojsk, zostawiły po sobie zgliszcza osad, okopcone pale Yukki i splądrowane plantacye, na których już chwasty bujały.
Kilka dni przedzierając się przez wilgotne zarośla cyprysów, przez zastępy puszcz ciemne, brzegiem rzek, które przerzynały kraj ten siecią gęstą — zbliżyli się wreście ku północnéj części Delawary, wznioślejszéj, dzikszéj, skalistszéj.
Tu pomiędzy dwoma rzekami Christianą i Brandywin, w piękném położeniu, na wzgórzu, ukazał się Wilmingtown: a pod tą, naówczas niezbyt rozległą mieściną, rozłożony obóz Washingtona.


Gdy przewodnik wskazał im nareszcie ten cel podróży, było to rankiem pochmurnym i dżdżystym; znużenie i słota osmutniały nietylko krajobraz ten wdzięczny w dni jasne, ale i ludzi.. i dusze.
Pod miasteczkiem, ledwie na to nazwanie zasługującém, licho i niepozornie przedstawiał się wojskowym europejczykom obóz ten wolnych ochotników. Rogowski, jak zwykł był wszystko do Polski porównywać, tak i amerykańskie obozowisko znajdował podobném do lichéj mazowieckiéj wioski.
Z po za na prędce usypanych wałów na trzebieży widać było znaczną przestrzeń, zajętą gęsto plecionemi z chrustu szałasami, do nędznych wistocie chat podobnemi.. Po nad tém niebo chmurne, szaruga, ziemia od deszczów przesiąkła, błotnista, dodawały widokowi smętnego wyrazu.
Śmiały się tylko wzgórza lesiste i szumnie bieżące wody dwóch rzek, stanowiących ramy obozu. —
Pierwsi téż rycerze niepodległości, których spotkali na placówce, nie byli podobni do tych bohaterów, których sobie wyobraźnia stwarzała.
Ludzie ci, acz silnéj budowy, wynędzniali, wychudli, znękani, poodziewani w suknie odarte, w odzież różną, w lichém obówiu, odznaczali się tylko uzbrojeniem fantazyjném, ale obfitém. Każdy z nich dźwigał co mógł, a przybierał się jak chciał.
Na straży obozu zatrzymał ich drab ogromny, smętny i gniewny. Dowiedziawszy się kto byli, iże wprost przybywali z Francyi zamruczał dosyć głośno.
— Dosyć już mamy tych przybłędów. Czy oni tam myślą, że nam tak bardzo cudzych rąk i głów potrzeba? Napatrzyliśmy się już tutaj tych rycerzy wolności, co naprzód nam sięgają do kieszeni, a gdy przyjdzie się bić, leżą po rowach...
Przywitani tą niegrzeczna apostrofą, szczęściem nie bardzo ją zrozumieli, oprócz gaskona, który także wlókł się za niemi, a lepiéj niż oni umiał po angielsku..
Ten ją sobie przetłumaczył i zastosował.. Pułaski mało co pochwycił, a przybrawszy wcześnie, choć z niemałym wysiłkiem krew zimną, któréj zwykle miewał mało — postanowił milczeć, nie rozprawiać i nie wywnętrzać się, tylko z tymi, do których wiózł listy, z Washingtonem i Lafayettem.
Mimo więc trudności, zwłok, łajań i sporów wywołanych niezręcznością francuza, który wszędzie czynnym być musiał, odprawiono o nich wiadomość do głównéj kwatery, a tymczasem czekali na ulewnéj słocie..
Pułaski widział się zmuszonym napisać list do Lafayetta i przesłać go przez kupionego posłańca. Potém obwinął się w burkę i rzuciwszy w błoto pod wałem, pozostał tak gotów na to, co los zdarzy.


Nierychło potém, francuz, przyszły adjutant przyszłego jenerała.. gdyż Lafayette nie miał jeszcze swéj nominacyi od kongresu, przybiegł zabrać podróżnych, zgłodniałych i zmęczonych. W grzeczniejszym posłańcu znać było nadsekwańskie dziecię pieszczonéj cywilizacyi, nawykłe do pewnych form i zastępujące niemi, co może brakło w sercu. Po humorze i obejściu zdradzającém zafrasowanie, ocukrowane wykwintniejszym obyczajem, łatwo się domyślił Pułaski, że nie był tu on i jego towarzysze bardzo pożądanymi gośćmi.
Ale Lafayette nadto był wielkim panem i przyzwoitym człowiekiem, aby choć skłopotany, grubiańską mógł dać odprawę przybyłym z listami z drugiéj półkuli.
Przez obóz pełen strug błota, cały zastawiony szałasami, środkiem wozów i koni, które na deszczu stać musiały; dobili się podróżni do nieco schludniéj urządzonego szałasu, w którym Lafayette zamieszkiwał. Choć w miasteczku znalazłby był może schronienie wygodniejsze, ochotnik dobrowolnie podzielał losy żołnierza.
Ale chcąc walczyć za sprawę amerykańską, potrzeba było przejąć i obyczaje republikanów, surowość i prostotę Washingtona. Lafayette na pół jeszcze pozostał Paryżaninem, zbyt był nawykł do życia salonów, do ich wykwintu i wygód, by nieco sobie więcéj nad innych nie pozwolił.
Namiot jego chruściany, lepiéj od innych zabezpieczony był od ulewy; i nie brakło mu sprzętów, czyniących życie to znośném. — Wśród ciasnéj téj klatki ujrzeli wychodzącego przeciw sobie pięknego młodzieńca, z jasném obliczem, twarzą uśmiechniętą, rysy szlachetnemi i obudzającemi uszanowanie. W fizyognomii saméj znać było potomka rodu, który odwykł od bojów i niewygód, a kwitł w cieniu zwierciadlanych ścian i złoconych gzemsów.
Postać jego była ujmująca poetycznym urokiem, — z ideami demokratycznemi łączył on najwykwintniejsze formy francuzkiego towarzystwa...
Mimo munduru z grubego sukna, bez żadnych ozdób, bo taką odzieżą i Washington się odznaczał, łatwo w nim było poznać przybysza z innych światów, pieszczone dziecię wielkiego domu.
Odwaga rycerska malowała się na jego czole, słodycz i łagość patrzała z oczów; obok szorstkich ludzi Ameryki nieustannie draźnionych walką i nieumiejących panować nad sobą, spokój jego natury dawał w nim czuć jakąś wyższość.
Pułaski, który o nim już wiele we Francyi od P. de Noailles słyszał — przeczuł od razu szlachetną naturę jego; z nim było mu nierównie łatwiéj się zrozumieć, niż z temi, których dotychczas spotykał.
Mimo uprzejmości z jaką go Lafayette powitał, obłoczek zafrasowania z czoła jego nie schodził. Usiłując co rychléj to pierwsze usunąć wrażenie, dobył Pułaski list żony Lafayetta i podał mu go w milczeniu.
Listy pp. de Noailles, S. Priest, Franklina, towarzyszyły téj najlepszéj ze wszystkich rekomendacyi.
— Pozwól mi pan, bym nie sam przemawiał za sobą, rzekł po chwili, te listy o mnie powiedzą...
Lafayette rzucił okiem na koperty i radośnie wykrzyknął rozrywając pieczęcie:
— Od żony mojéj!
Pismo to tak go zajęło na chwilę, iż zdawał się całkiém o przybyłych zapominać; pożarł je nieodrywając oczów; skończywszy, dopiero spojrzał uważniéj na Pułaskiego, uprzejmie podając mu rękę...
— A! drogi hrabio (wszyscy Polacy w listach polecających z Francyi z temi tytułami byli przedstawieni), w jakże nieszczęśliwą przybywasz chwilę.
— Dla czego? spytał Pułaski.
— Siadajcie panowie naprzód, kto gdzie może, odezwał się grzecznie robiąc miejsce Lafayette — zaraz wam to wytłumaczę. Ja sam, jadąc tu, inne miałem wcale wyobrażenie o usposobieniach Ameryki dla cudzoziemców. W obozie i kongresie panują przeciwko nam jak najdziksze uprzedzenia. Są one poniekąd usprawiedliwione, można je przezwyciężyć, ale walczyć z niemi potrzeba. Jak dla siebie je musiałem przełamywać, tak dla was chętnie podejmę tę pracę, ale nie pochlebiajmy sobie, — przyjęcie do szeregów nie jest łatwém... Nie każdemu można dostąpić honoru walczenia za sprawę wolności. W początkach chwytano kto przybył, dziś daleko są trudniejsi — powtarzam nie bez powodów, bo nieraz zostali zawiedzeni...
— Mam listy Franklina i Deana do Washingtona, odparł Pułaski.
— I lepiéj niż listy macie imie znane, zaszczytnie (rzekł na liście żony zapewne opierając się Lafayette), ale to wszystko nie jest jeszcze dostateczném... Washington zależy od kongresu, a kongres jest cudzoziemcom nieprzychylny. Ja sam, panowie moi — i baron Kalb, mój towarzysz, jesteśmy dotąd tylko prostemi ochotnikami, cierpianemi przez szlachetnego Washingtona.
Ale — zrobimy co się tylko da uczynić — dodał — dacie mi listy wasze, ja je sam przedstawię i oszczędzę może przykrych przejść wstępnych.
To mówiąc rozweselony nieco, zajął się przyjęciem obmokłych gości. —
— Jak widzicie, panowie moi, szałas przyszłego jenerała rzeczypospolitéj, nie wiele więcéj wart nad żołnierską budę.. przyjmijcie w nim taką gościnność, na jaką się ja zdobyć mogę.. wszyscy jesteśmy żołnierze..
Zapomniawszy wkrótce o kłopotach położenia, zaczęli mówić o Francyi, o którą Lafayette żywo wypytywał, o Paryżu, o nowinach z Europy, o znajomych i rodzinie. Opowiadania szły nieprzerwanym ciągiem, jedne po drugich się rozwijając.
Pułaski i Lafayette w prędce się zbliżyli, poznali, ocenili, przypadli sobie do serca. Młody panicz, bo takim naówczas był jeszcze Lafayette, czuł w przybyłym to bohaterstwo męzkie, nieulęknione, milczące, poważne, o które sam się kusząc, umiał je szanować. —
Towarzysze Pułaskiego z baronem Kalb przeszli tymczasem do sąsiedniego szałasu, w którym mieścić się mieli, a Lafayette wstrzymał konfederata, niemogąc się z nim nagadać. Rozmowa rosła w serdeczność. —
— Kochany hrabio, rzekł w końcu ochotnik francuzki do polskiego rozbitka — powiedzcie sobie naprzód, że to nie jest druga ziemi półkula, ale druga i inna ziemia.
Ta społeczność złożona z okruchów różnych warstw ludności starego naszego świata.. zahartowana walka z naturą, potrzebą starczenia sobie, pracą, dojrzała w surowych ideach religijnych, które tu dziwne a rozrosłe jak puszcz tych drzewa przybrały rozmiary — z gruntu jest inną niż nasza. Ma ona cnoty, jakie miały Sparta i Rzym republikański, a wady wieków dzikich i barbarzyńskich, po części zetknięciem się z indyjanami i murzynami nabrane. Człowiek tu łagodnym stać się niemógł, bo musi nieustannie czuwać, bronić się, walczyć.. równie ze zwierzętami i z dziczą.
Znajdziecie tu wielkich ludzi, podobniejszych do bohaterów Plutarcha, niż do współczesnych naszych idei. W spokoju i zbytku, stara Europa rozłożyła się na klasy, na warstwy, na przerozmaite kółka ludzi — tu jest już jeden człowiek znowu, bo losy i potrzeby życia zrównały wszystkich..
Znajdziecie tu starą szlachtę anglosaksońską, hiszpańską, francuzką, powróconą do stanu natury.. za stołami kupieckiemi, z siekierami plantatorów, i wczoraj zbogaconych parobków, rozsiadających się obok z demokratyczną dumą, która jest nie mniejszą od arystokratycznéj. — Ale ta przesadna duma wyrabia uczucie godności ludzkiéj, zasługi pracy... choć podporą jéj jest — niestety, często pieniądz.
— Do tego wszystkiego byliśmy nieco przygotowani, i to nas dziwić nie może, przerwał Pułaski.
— Tak, kończył Lafayette — i ja téż jasną stronę téj nowéj społeczności i narodu widziałem wprzódy, niżelim tu przybył — ale ciemne — które muszą być wszędzie (bośmy ludźmi) — ciemne, wyznaję, były mi obce.. domyśleć się ich było niepodobna.. są rażące. Wybaczyć je i poszanować nawet należy, — są to nieuchronne, odwrotne strony medalu.
Do nich zaliczam, w chwili gdy przybywacie rażący wstręt do cudzoziemców i ich obyczaju, niechęć przeciw nim i odraza. W miarę jak się silniejszemi poczuwają Amerykanie, chcieliby się okazać wyższemi od naszego starego świata.. Marzą, że tu stworzą lepszy.
Mnie było nie łatwo i wam przyjdzie z cieżkością pomieścić się między niemi.. Imie Polski nie wszędzie tu dojść mogło, nie wszędzie jasne przyniosło z sobą pojęcie o jéj losach.. a wasze, sławne w ojczyźnie i w Europie.. dla tych ludzi będzie jeszcze nieznaném. —
Pułaski spuścił głowę na piersi.
— Dam się im poznać! rzekł; niech mi tylko dadzą miejsce w szeregach, abym w nich choć zgon godny żołnierza mógł znaleść — o nic mi więcéj nie chodzi. Mimo przykładu Katona targnąć się na własne życie nie mogę, bom chrześcianin.. ale ono mi cięży dziś, po upadku ojczyzny — chcę je dobréj poświęcić sprawie. — Polska w ucisku, spodleniu, niewoli najsroższego nieprzyjaciela, bo niższego od niéj wykształceniem; walczyłem za jéj wolność do ostatka, dziś złamany, chcę jeszcze walki, bo pragnę śmierci. —
Lepszych już nie doczekam czasów. Zdaje mi się, że wolni amerykanie wolnego niegdy narodu potomkowi miejsca w szeregach i ziemi kawałka na grób odmówić nie mogą.
Twój szlachetny przykład panie uczy nas, że gdziekolwiek toczy się walka o wolność, idzie o wspólną sprawę ludzkości — tam każdy obcy zyskuje prawo obywatelstwa.
Lafayette słuchał rozrzewniony, ale smutny ścisnął w milczeniu rękę Pułaskiego, i po chwili pożegnał go z listami i papierami udając się w sprawie przybyłych do Washingtona.


Deszcz lał ciągle, widok obozu, ludzi zapełniających go nie były powabne i rzeczywistość daleko odchodziła od wymarzonych w podróży obrazów. Żołnierz amerykański mężny, natchniony często duchem wielkim, wglądał z blizka prawie odrażająco. Brakło mu zupełnie nęcącéj powierzchowności; wielu z nich okrywały łachmany, zamiast obówia rodzaj kurpiów i indyjskich mokasynów, na twarzach dobitnie malowało się zniechęcenie i znużenie.. Zła pora, niedostatek jadła, niewygody obozowe osmucały twarze i zaostrzały wejrzenia.
Nowi przybysze gdzie się kolwiek ukazali, za każdym prawie razem witani byli niechętnemi słowy, pogardliwemi wykrzyki i szyderstwy — krwawiło się serce.
Karol stał znękany, w płomieniach gniewu.. wrzący, żałował, że się naraził na tę męczarnię nieprzewidywaną.
Tak upłynał smutnie dzień pierwszy, późno w noc powrocił Lafayette od wodza naczelnego, zajrzał do szałasu podróżnych, życzył dobréj nocy, ale się wymówił, że z powodu ważniejszych kwestyi sprawy ich jeszcze u Washingtona zagaić nie mógł. Skłopotany był widocznie i smutny.
Nazajutrz niebo się wyjaśniło, bo rzadkie są w tym klimacie trzy dni bez słonecznego uśmiechu, ale nastąpił upał nagły, skwar niezdrowy wśród nizin ulewą przesiąkłych.. Obóz niemal cały pokrył się łachmanami, porozwieszanemi na szałasach.. rozrzuconemi na wałach i palisadach i to mu jeszcze nędzniejszą nadawało powierzchowność. —
Bohaterstwo miało tu tak spartańskiego ubóstwa oblicze, tak prozaiczną tchnęła nędzą, że przybyli z zapałem wielkim mogli się tém rozczarować. Pułaski tylko wcale niezrażony powtarzał.
— Nie mają butów, ale mają serca.
W dniu tym znowu nic się stanowczego uczynić nie dało; wódz naczelny zawsze był jeszcze zajęty, wyjeżdżał na oglądanie okolicy.. kazano czekać.. Chwile to były nad wyraz ciężkie, a im bardziéj oczekiwanie się dłużyło, tém nieznośniejszém stawało..
Z szałasów nawet trudno było się wydobyć cudzoziemcom, aby nie obudzać niechęci, nie narażać na obelgi.. nie robić sobie nieprzyjaciół.
Garstka tylko emigrantów francuzkich gościnniejsza, sympatyczniejsza, spragniona nowin, otaczała przybyłych. Tak dzień minął cały, wieczór znowu nic nie przyniósł nowego, Lafayette prosił o cierpliwość.. okoliczności ją nakazywały.
Pułaski choć się czasem gorzko uśmiechał, najmniéj tracił ducha; domowe doświadczenia nauczyły go cierpieć..
Gdyby co rozweselić mogło w tak przykrém położeniu, to postawa rozpaczliwa gaskona, który przybywszy z najświetniejszemi nadziejami, po dwudziestu czterech godzinach doszedł do najkomiczniejszéj rozpaczy. Ani jego papiery, ani wymowa, ani zuchwalstwo nie wyjednały mu nawet kąta w obozie. Znalazł ledwie u któregoś z litościwszych ziomków przytułek, a zamiast szlifów jeneralskich, marzonych zawcześnie, miał w perspektywie powrot przez zburzony ocean do ojczystéj pustki i biedy... klął téż i przedrwiwał bosych republikanów, nie szczędząc ich wcale, wyśmiewając łachmany, ubóstwo, barbarzyństwo, nieład, szałasy, obóz, taktykę.
— A! Cap de Diou? krzyczał chwytając się za głowę — z Europy, w oddaleniu wszystko się wydaje prześlicznie, rosną na bohaterów chłopy za oceanem... a to garstka condotierów bez butów, bez chleba, bez pieniędzy, i bez broni! — Póki mego życia już się złapać nie dam... i nie daruję sobie, żem się pięknym opisom dał wziąć na wądkę...
Wojsko... saperlotte! które żyje kukurudzą, patatami pieczonemi, ciepłą wodą zmoczonemi korzonkami i liśćmi — a pieprzu więcéj spożywa niż mięsa...!
Nie ustawał w tych narzekaniach, których już i słuchać nie chciano.
Polacy cierpieli w milczeniu, z godnością — nie rachowali nigdy na świetne powodzenie, szło im o bój, o sławę...
Trzeciego dnia zniecierpliwiony wreszcie i Pułaski w szałasie zamkniętym wytrwać nie mógł, pod wieczór wymknął się niepostrzeżony, żeby na sąsiednich wzgórzach, poza obozem odetchnąć lżejszém powietrzem i nieco się rozpatrzeć w okolicy... Niespokojna natura usiedzieć mu nie dawała, rwał się do pracy.
Wieczór zdawał się zapowiadać pogodę, w obozie nieco raźniéj wyglądało po nadejściu wołów i amunicyi. Nadciągali ochotnicy, ruch panował wszędzie, o Anglikach pewniejsze nadeszły wieści, sposobiono się widocznie do stoczenia z niemi bitwy... konni posłańcy krzyżowali się po ścieżkach.
Kazimierz wyszedł na szańce, potém za miasto i ku niezbyt odległéj rzece...
Okolica pusta i dzika, była dość piękną. Z dawnych ją okrywających lasów pozostały gdzieniegdzie pnie cedrów i dębów sterczące bezładnie, lub ocalony olbrzym puszczy osamotnioną głowę podnosił nad tym cmentarzem swéj braci. Na gałęziach i obalonych kłodach czepiały się już bujnie rozrastające rośliny nieznane, pełne sił, szerokolistne, jaskrawe, wytryskujące wszędzie, gdziekolwiek znalazły piędź ziemi wolnéj. — Nawet spruchniale kłody drzew rozkwitały cudownemi kielichy... Liście tych cudownych stworzeń, ich postawa, bujność dziwić musiały mieszkańca północy, nawykłego do tych istot wątłych, które pół roku śpią pod śniegami, a pół walczą z chłodem i mrokiem. Powietrze téż przesiąkłe wonią odurzającą, czuć było odmienne... lało ono w piersi potęgę odmładzającą, a w mózg upojenie jakieś i szały...
Zaledwie przeszedł z siekierą po trzebieży robotnik... rzekłbyś, że za jego stopami odzyskiwała roślinność swe prawa, ścierała zniszczenia ślady, walczyła z nim zwycięzko. Drobnym tu, słabym wydawał się pan natury w obec potęg dziewicznego świata. Rozpatrując się w tych nowych dla siebie widokach, Pułaski siadł na pniu ściętego drzewa, a myśl jego poleciała za ocean, na ukraińskie stepy. Zagrała jéj tęskna pieśń od mogił wiekowych... utonął w snach przeszłości. —
Gdy tak spoczywał i marzył, postrzegł przed sobą powoli nadchodzącego i jakby rozglądającego położenie mężczyznę wysokiego, barczystego, ubranego bardzo skromnie, z perspektywą i laską w ręku.. Wyglądał on na zamożnego kolonistę, co własnemi rękami pracował około plantacyi — ale twarz poważna, myśląca, piękna, zwiastowała w nim i duszę szlachetną i rozum niepowszedni.
Szara suknia prostego kroju nieco dawnéj formy nie dozwalała domyśleć się wojskowego.
Spojrzawszy na Pułaskiego, uderzony znać obcą zupełnie postacią, zdradzającą cudzoziemca i bolesnym wyrazem twarzy zoranéj troskami wygnania.. stanął przed nim i powitał go uprzejmie.
— Niewątpliwie, rzekł przystępując, przybywacie z Europy — nieprawdaż? co to robicie za obozem?
— Zgadliście, odpowiedział Pułaski, jestem tu świeżym przybyszem.. wyszedłem, korzystając z jaśniejszego nieba, aby się rozpatrzeć w kraju mi nowym i nieznanym. Jestem tu całkiem obcy, przybywam od stron dalekich, z północy..
— Do jakiéjże należycie narodowości?
— Jestem polak, rzekł Pułaski, mam zaszczyt liczyć się do najnieszczęśliwszego narodu na ziemi, który był wolnym, gdy inne chodziły w pętach, a dziś rozszarpany jest i ujarzmiony. Nieopatrzność własna, nieszczęśliwe położenie, spisek trzech silnych mocarzy, wydał nas na łup bez wojny.. przeciwko prawu narodów.
— Nie mogliżeście się bronić? zapytał nieznajomy.
— Przeciwko trzem? z których każdy osobno trzykroć był mocniejszym od nas? rzekł Pułaski.. Broniliśmy się do ostatniéj godziny, mimo, że we własnym królu i własnych braciach mieliśmy nieprzyjaciół, co nam ręce wiązali, przenosząc ohydny spokój i niewolę nad szczérą, świętą walkę o swobodę...
Przybyły patrzał oczyma ciekawemi na ożywiającego się rozmową polaka.
— I byliście zmuszeni.. ujść, spytał.
— Ujść? nie, ale wyjść, by ginąć za wolność u obcych.. gorąco zawołał Pułaski. Życie mam do zbycia, niech z krwi, jeśli nie kraj to sprawa skorzysta.
Nieznajomy milczał chwilkę.
— Szlachetne to postanowienie.. zaczął mówić powoli — Nie znam dosyć dziejów kraju, do którego należycie, aby o nich sądzić — ale ze słów waszych wnoszę, że nie mogliście postąpić inaczéj.
— Nie wolno mi było walczyć, dołożył Kazimierz — a w jarzmie żyć nie umiałem.
— Przybywacie tu sami?
— We trzech..
— Dawno?
— Przedwczora.
— Mówiliście już zapewne z kim? Macie tu znajomych? Może Kościuszkę?
— Nie, jest to nasz ziomek, ale go nie znam dotąd... choć jemu znane jest pewnie imie moje.. Bylem u Lafayetta, któremu list przywiozłem od żony, mam także pisma Franklina i Deana do Washingtona.
Spojrzeli na siebie.. znowu było milczenie krótkie.
— A! widzieliście czcigodnego Benjamina naszego? spytał przybyły.
— Wiele razy..
— I nie odradzał wam.. podróży do Ameryki?
— Nie, owszem. Przybyłem do Francyi z Turcyi z tém postanowieniem. Franklin mnie od niego nie odwodził.
— A przecież, przecież, przerwał nieznajomy, powinien był zrozumieć, na co was naraża..
Przyznam się wam, iż szanując, żałuje waszego poświęcenia.. boję się, żeby nie było daremném. W téj chwili nie wiele tu sobie obiecywać możecie.
Ameryka chce i musi o własnych siłach się podźwignąć, honoru zdobycia swobody nie powinna dzielić z nikim, jest ona zazdrosną. Cudzoziemców mamy tu już wielu.. zanadto.. W naszym żołnierzu budzą oni niechęć, sieją zazdrość i nieufność, są żywiołem ciężko dającym się połączyć z nami.
— Jużem to wszystko słyszał od Lafayetta i trochę widział własnemi oczyma, rzekł Pułaski, nie łudzę się téż wcale. — Ale miałożby, dodał z goryczą, pierwszym swobody owocem być zapomnienie obowiązków braterskich? Wszakże nie przychodzimy do was wyzyskiwać waszego położenia — odpędźcie tych, co idą krew sprzedawać, ale godziż się dla garści ludzi nikczemnych, poświęcać zasady święte? wielką tą ideę — że jak za całą ludzkość, aby ją wykuć z kajdan, umarł Chrystus, — tak każdy z ludzi bratu powinien otworzyć dłoń i serce. — Wygnajcie tych, co przychodzą sobą frymarczyć, ale nie skąpcie przytułku wygnańcom bez ojczyzny, co złożyli dowody krwawe poświęcenia w sprawie wolności. —
— Któż wy jesteście? przejęty zapewne gorącością tych słów wymówionych z zapałem, odezwał się nieznajomy.
— Kto jestem? z pewną ironiją smutną, a poważną odpowiedział Pułaski — kto ja jestem? Moje nazwisko samo byłoby wystarczającą odpowiedzią w Europie.. tu, musiałbym wam mowić wiele, i nie dowiedzielibyście się z tego, kto jestem.. Słuchajcie! Było nas u starego ojca trzech braci, lat temu osiem, poszliśmy razem z nim wszyscy bronić — bronić ojczyzny — poświęcając jéj mienie i życie. — Ojciec — spotwarzony, zdradzony, wydany obcym przez swoich, umarł w więzieniu, bracia moi padli w bitwach, a ja przyszedłem tu — umrzeć. —
Byłem wodzem, dziś mi być dosyć — żołnierzem.
Milcząc uchylił nieco kapelusza z poszanowaniem nieznajomy, widać w nim było wzruszenie; w Pułaskim krew wrzała..
— Kto jestem! mówił daléj — dziś biednym tylko rozbitkiem, dziś, dosyć że jestem człowiekiem.. bez plamy a z brzemieniem na ramionach. Miałożby to w Ameryce nie starczyć?
Amerykanin skłonił głowę.
— A, panie, rzekł, różne są wymagania czasu i okoliczności — nie jątrzcie się jeszcze przeciwko nam przedwcześnie.. Wszystko się może dać ułożyć. —
Potém zwracając rozmowę, odezwał się spokojnie.
— Widzieliście więc starego Bena?
— Tak jest, widywałem go często w Passy, mówiliśmy z nim długo o mojéj i waszéj ojczyźnie. Franklin nie tak niegościnną malował mi Amerykę, jak ją znajduję; on mi zrobił nadzieję, że lud wolności godzien potomkowi wolnego ludu dać w szeregach dwie stopy ziemi do boju a sześć stóp... na mogiłę.. bo ja o więcéj nie proszę.
— Ale i ja téż, przebaczcie, przerwał nieznany mąż — wcale wam nie chcę odbierać żadnéj nadziei.. maluję wam tylko szczerze, otwarcie położenie nasze.
Przyjęcie do wojsk.. nie zależy nawet od wodza, sam on podlega kongresowi i jest mu posłusznym; kongres w ogóle jest nieufnym i źle usposobionym dla cudzoziemców. Mówił wam pewnie Lafayette, jak jego przyjęto.
— Tak jest, wspomniał mi o tém, rzekł Pułaski, ależ mnie także nie idzie o żaden stopień ani o pieniądze.., dopóki choćby na suchar mnie stanie.. mnie i dwom towarzyszom moim idzie o to, abyśmy się bili za wolność, tego dostąpim walcząc jako prości ochotnicy.
Amerykanin zamilkł i zwolna przysiadł na kłodzie blizko leżącéj, podparł się na rękach, patrzał poważnie zamyślony.
— Darujcie mi, że was może trudzę rozmową — dodał po przerwie — dla nas Amerykanów pożyteczném wielce jest dowiedzieć się, jak żołnierz europejski widzi nasz kraj i sądzi.. nasze wojsko.. obóz.. ludzi.
— Trudno to, odrzekł Pułaski nieco ostygły — zdać sprawę z wrażenia, które się odbiło od powierzchni, głębiéj sięgnąć nie mogąc. Gdybym miał szczerze powiedzieć wam co myślę.. może by to niezbyt było dla was pochlebném i miłém. Wojsko, obozy nie zbudowały mnie. Nawet my, cośmy téż w wojsku nowozaciążném, ochotniczém służyli — ja, com lat kilka podobnemu oddziałowi dowodził — nawykłem do większego porządku, ładu, jednostojności.. bodaj nawet ubioru, która wdraża do karności i równości obozowéj. To co widzę, wygląda mi na pospolite ruszenie, na partyzantów, nie na wojsko i pułki szykowane. Ale — rozumiem i to.. że mi się nie godzi sądzić o kraju tak nowym, miarą innych go mierząc.. Każdy naród ma swe obyczaje, własności, cóż dopiero tu.. na drugim świecie!
Tu tysiąc zapewne nieznanych mi okoliczności składały się na nadanie wojsku tak niekorzystnego pozoru.. Wyglądają żołnierze wasi na żebraków, ale dla tego bić się mogą, jak bohaterowie.
— Zgadliście dobrze, uśmiechając się odpowiedział Amerykanin — często biją się bardzo dobrze, ale przyznaję że niezawadziłyby nam ład, surowość większa i porządek.
Niezapominajcie że to jest ochotnik, wojsko co trzy miesiące rekrutowane na nowo — proszone — że to są coraz świeże zaciągi, które każda klęska i niepowodzenia rozprasza.. my się musimy uczyć i bić i zwyciężać.. Niechce rzecz pospolita mieć żołnierza regularnego, coby się stał żołdakiem, przestając być obywatelem i zagrażał swobodzie.
— Tak właśnie było u nas, rzekł Pułaski, ta obawa nas zgubiła.. Nie umieliśmy pogodzić interesów swobody z potrzebami obrony stałéj i silnéj. W kraju do rdzeni republikańskim, gdzie nie ma się co obawiać ambicyi wodza, nie ma się też co lękać żołnierza.. Wojsko regularne, wyćwiczone jest potrzebne...
— I ja tak sądzę, odpowiedział amerykanin, ale to są primicye swobody — myśmy do niéj doszli, a jeszcze jéj nie zdobyli.. wszystko nas przeraża.. Myślę, że wodzowie pragnęliby inaczéj urządzić armiją, ale kongres się może obawia, aby z Fabiusa nie wyrósł mu jaki Cezar.. jaki Cromwel..
— Z tego, co o przyjacielu Franklina, z niego wnosić mogłem, odpowiedział Pułaski — nie sądzę, by kto mógł Washingtona o samolubne posądzić widoki, jest to mąż prawy..
— Bądź co bądź, przerwał nagle nieznajomy, kongres ma słuszność, on powinien się lękać nawet, gdy nie ma się czego obawiać — to jego powinność.. Stoi na straży, a choćby nieprzyjaciela nie było, warta z placu zejść nie może.
W tém miejscu przerwaną została rozmowa niespodziewaném ukazaniem się Lafayett’a, który od obozu jechał, szukając właśnie Pułaskiego, a zoczywszy go, szybko się przybliżył.
Nie spostrzegł on zaraz jego towarzysza zakrytego gałęźmi i krzakami, ale w chwili, gdy nadjeżdżał i zsiadłszy podawał rękę Pułaskiemu, wychyliła się ku niemu poważna postać nieznajomego.
Na ustach Lafayett’a ukazał się uśmiech wesoły, powitał naprzód Amerykanina, potym tego, za którym gonił.
— Widzę, rzekł, żeście mi oszczędzili formalności zapoznawania, któréj właśnie miałem dopełnić. —
— Któż to taki? zapytał cicho Pułaski.
— Jakto? czyżbyście niewiedzieli? —
— Nic nie wiem, spotkanie było przypadkowe.
— To wódz! to Washington, zawołał Lafayette, a w téj chwili amerykanin z pełną uprzejmości prostotą i wyrazem przyjacielskim dłoń polakowi wyciągnął..
— Proszę mi darować, panie generale, odezwał się Pułaski, moją żołnierską gburowatość, rubaszność i może zbytnią otwartość; prawdziwie niewiedziałem, kogo miałem szczęście spotkać. Wódz potrząsnął ręką..
— Ale tak jest lepiéj, rzekł — znajomość nigdy się korzystniej dla mnie zrobić nie mogła. Poznałem was, takim, jakim jesteście dla wszystkich.. a możebyście innemi nieco byli dla owego Washingtona, który jest niczém więcéj, jak chwilowo odpowiedzialnym za wszystko złe, jakie kraj spotyka. Cenię was już wielce z piérwszéj rozmowy i cofam, com o amerykanach powiedział. Takich ludzi, jak wy, potrzebujemy, pragniemy.. niewiém waszego nazwiska...
— Panie generale, przerwał Lafayette, właśnie wam miałem hrabiego Pułaskiego przedstawić. Pisze za nim do was gorąco Franklin, dodam od siebie, że w Europie imie jego słynne jest jako bohatera w ostatniéj wojnie z Moskwą...
— Gdybyż z Moskwą tylko! westchnął pan Kaźmierz, ale z Moskwą i zdrajcami.
To mówiąc, spuścił głowę na piersi.
— Wierzcie mi, rzekł Washington, będziemy się starali, aby dla was Ameryka nie była niegościnną ziemią... dla braci Polaków zrobimy chętny wyjątek. Jutro napisze do kongresu, i mianuję was....
Piechotą czy konnicą dowodzić chcecie? dodał.
— Dowodzić! rzekł Pułaski — ale ja chcę mieć tylko bić się prawo, nie dowodzić.
— Z rozmowy waszéj widzę, żeście starym, wytrawnym dowódzcą — musimy z waszego doświadczenia korzystać. Więc piechota czy konnica?
— Ha! odparł uśmiechając się pan Kaźmierz — to pytanie, które Polakowi tylko w Ameryce zadaném być może. My nie znaliśmy piechoty prócz najemnéj, zrośliśmy na koniach, jesteśmy od kolebki jeźdźcami... Bóg nas stworzył z nogą w wstrzemieniu.
— Właśnie my jazdy mamy najmniéj — rzekł Washington... wy ją nam stworzycie...
— No! zakończył weseléj — bądźmy dobremi przyjaciołmi, niech was nie zraża, com mówił o niechęci dla cudzoziemców... Bywają różni. W wojnie takiéj jak nasza szkodliwi są ludzie, na których cięży skaza najmniejsza... Żołnierz swobody winien być czystym... rzekłbym, świętym! Cóz dopiero dowódzca!
Tak mówiąc, wstał wódz, i powoli rozmawiając, poszli ku obozowi, a szałasowi mało co nad inne pokaźniejszemu Washingtona.


W taki sposób, po owém szczęśliwém spotkaniu, los Pułaskiego i jego towarzyszów został rozstrzygnięty i łatwiéj i prędzéj niż on sam i Lafayette mógł się spodziewać, listy Franklina wiele téż do tego pomogły.
Lafayette, jakeśmy mówili, dotąd także oczekiwał na potwierdzenie nominacyi swéj przez kongres w Filadelfii.
Ten początek na pozór pomyślny, gdyż reszta przybyszów z pięknéj Ludwiki została odprawioną z niczém, a Girod ledwie wielkiemi narzekaniami wyrobił sobie mały datek na podróż — nie łudził wcale Pułaskiego, który z powierzchownego przypatrzenia się ludziom, już mógł przeczuwać co go tu czekało.
Nigdzie o zazdrość nie trudno, i na niechętnych nie zbywa. Charakter energiczny, mało się hamować w wybuchach umiejący Pułaskiego, przywyknienie do wojskowéj karności, którą za jeden z głównych powodzenia warunków uważał, wcześnie musiały mu przysposobić nieprzyjaciół. Dość było wreszcie, że przybysz, człek nowy, otrzymał dowództwo. Opierał się on na życzliwości Washingtona, którą pozyskał od razu, umiał ją zachować i zbliżeniem się doń, zjednać ufność i szacunek.
Washington cenił w nim nietylko męztwo, ale nieubłaganą w służbie surowość i pojęcia karności, które przynosił.
Amerykańscy ochotnicy, dzielni duchem, bitni w ogniu, swobody téj, za którą walczyli, wymagali dla siebie wszędzie, nawet tam, gdzie się jéj żądać nie godziło, a dać nie było wolno — w obozie, w pochodzie, w szyku.
Rozprzężanie było wielkie i jemu téż większą część klęsk poniesionych przypisywać należało. Washington czuł to, ale nie wszystko mógł wykonać, czego pragnął.
Właśnie w chwili gdy generał Read odmówił przyjęcia dowództwa nad jazdą, która się z dwóch pułków zbieraniny awanturniczéj składała, przybywał Pułaski i na objęcie téj brygady został naznaczonym. Rogowski i Karol mieli się przy nim pomieścić.
Pluta już znowu szczęśliwy był ze wszystkiego, nie tak chmurną wydawała mu się teraz Ameryka, roił zwycięztwa i wawrzyny. Jasnym, cudnym wydawał się teraz świat nowy, pełnym niespodzianych zjawisk i wdzięku; znajdował go przy dziewiczéj dzikości jego majestatycznym, wspaniałym..
Pułaski przy tém sercu młodzieńczém, pełném poezyi i miłości, otwartém dla wszystkiego, co szlachetne i piękne, rozgrzewał się, lepsze swe przypominając lata.. Takim i on wyjechał był z rodzicielskiego domu.
W czasie długiéj podróży Karol się zbliżył do niego, stosunek ich był prawie braterski z odcieniem starszeństwa. W sercu Karola poznanie lepsze, poufalsze Pułaskiego zrodziło nietylko miłość, ale uwielbienie pełne zapału. Przywiązaniem tém był szczęśliwy.. Teraz gdy Ameryka gościnnie przyjęła jego bohatera, wydawała mu się ziemią obiecaną. Marzył, że tu odbywszy szkołę rycerską u jego boku, z nim kiedyś powróci do Polski i wywalczy jéj swobodę.
Do jego naiwnych a serdecznych uczuć stroiła się często znękana dusza starszego wygnańca.. Z nim razem często dziecinnieli, z nim ściskali brzozy i jodły, polskich siostrzyce.. spotkawszy ja w lasach Ameryki.
Zapał Karola zwrócił Pułaskiego ku majestatycznym pięknościom natury nowego świata; a choć prozaiczniejszy Rogowski zżymał ramionami na te uniesienia, oni we dwóch w dziewiczych borach Pensylwanii stawali często podziwiać i rozkoszować się omszonemi dęby, cedrami, tulipanowemi drzewy, tysiącem zjawisk niespodziewanych a wdzięcznych.. okwitłych i wonnych, lub dziwacznych i dzikich..
Młodzieńcze to serce i wyobraźnia żywa Karola jasnym promieniem ozłacały szare dni wygnania. Znosił on wszystko wesoło, niewygody, głod, komary i utrapione muchy, które Amerykanie nazwali Hesskiemi, utrzymując, że je z sobą najemne półki Hessów przywiozły na zjadanie obywateli kolonii..
Karol nigdy się nie poskarżył, nie zachmurzył, chyba gdy Pułaskiemu na czém zbywało. —
U brzegów Delawary, i Brandywine gdy w moczarach posłyszeli nocą głuszące żab krzekoty, siedzieli razem do dnia marząc o błotach i stawach, w których pieśni ich wieczornéj w kraju się przysłuchiwali.
Karol wszystkie świetne ptaki, wszystkie drobne latające świecidełka, kwiaty wonią siejące do koła.. myślą posyłał do Skały, na wianki, do klatek Ewusi. —
Tam szły jego ciche westchnienia, a nic nie powracało — prócz jakiegoś groźnego milczenia. —
Myślał często o domu, lękał się o swoich — ale się modlił i spodziewał, że u Boga wyprosi, by się nic nie zmieniło, nic nie ubyło do jego powrotu. —
Wyobraźnia coraz wyraziściéj teraz malowała mu stary dwór w Skale i wiedział co się tam o jakiéj działo godzinie, żył z niemi sercem i duszą.
— Teraz poszli się modlić — teraz siadają do stołu.. kapelan błogosławi, dziaduś powoli sunie ze swego pokoju, słychać laskę ojca stukającą o podłogę, i szelest sukienki..
Ale z téj umiłowanéj Skały, od pożegnania z ojcem, nie było słychu ni wieści.. listy naówczas szły jakby łaską.. ciężko i powolnie, a ileż razy, ginęły!


Nim jeszcze spodziewano potwierdzenie kongresu nadeszło, przybysze mieli czas rozpatrzéć się w kraju i obozie. Niespodziewany obrót wojny zmusił Washingtona opuścić okolicę pod Wilmingtown i pospieszać przeciwko generałowi Howe, który zdawał się zagrażać Filadelfii, stolicy kongresu.
Dowódzca ten tak wogóle nieszczęśliwy w swych obrotach strategicznych, tym razem miał jakaś pomyślniejszą natchnienia godzinę. Stał on z siłami swoimi u brzegów Delawary, gdy w końcu Lipca, nagle opuściwszy New-York i ujście rzeki Hudson, gdzie wojska jego były rozłożone, rzucił się w stronę z początku niewiadomą, tak że obrotu jego celu odgadnąć było trudno.
Chwilowe powodzenie wojsk generała Burgoyne zachęciło go do śmielszego próbowania szczęścia. Sądząc się dość silnym, by działać stanowczo, umyślił napaść niespodzianie na samo ognisko potęgi Amerykanów.
Zabrawszy z sobą kilkadziesiąt batalionów wojsk europejskich i nieco ochotnika amerykańskiego, rozłożył je, zostawiwszy około N. Yorku kilka tysięcy pod Jenerałem Clintow, a drugie tyle w Rhode-Island. Siły te miały utrzymywać na wodzy Amerykanów; reszty zabrał na okręty Howe i odpłynął..
Długo mimo najtroskliwszych śledzeń, tajemnicą był dla Washingtona cel téj nagłéj wyprawy, a w wojnie tajemnica każda jest niebezpieczeństwem. Zapóźno może doniesiono mu o przeznaczeniu wojsk angielskich; nie tracąc więc chwili, potrzeba było zwijać obóz i posuwać się forsownym marszem w głąb Pensylwanii.
Ochotnicy polscy, chociaż jeszcze urzędownie nie zaciągnięci pod sztandary rzeczypospolitéj, zarówno z Lafayettem, towarzyszyli pochodowi, radzi, że się sposobność do czynu stręczyła. Skosztowali piérwszy raz trudów i niebezpieczeństw przepraw wśród tych puszcz, błot i gąszczy, ciągnąc przez moczary w porze dżdżystéj, krajem, który tysiące strumieni i trzęsawisk przerzyna.
Każda z tych ogromnych rzek nowego świata, płynących szerokiem korytem i każdy ze zgniłych strumieni i błot je otaczających, przebywać potrzeba było w bród lub na pospiesznie skleconych promach i tratwach.
Tak wojska przebyły Shuykill, oprócz wielu pomniejszych.
Obóz znużonych pochodem spiesznym amerykanów, rozsiadł się nad mokremi brzegami Brandywine. Po prawéj jego stronie cała sieć strumieni wezbranych dészczami, biegła uchodząc do rzeki; z przeciwnego brzegu nieopodal, rozłożyli się byli Anglicy, widocznie zagrażając Filadelfii.
Howe dnia 25. Sierpnia wylądowawszy w zatoce Chesapeake, przebrnął tylko rzekę Christianę i stał nad Brandywine, obrawszy na ten raz dosyć korzystne stanowisko.
Rzeka w tém miejscu nie zbyt głęboka szeroko rozlewała się błotnistemi trzęsawiskami, które czarny cyprys gęsto porastał. —
Zaledwie się przeciwko sobie znaleźli, Washington niecierpliwy zażądał bitwy..
Z obu stron się do niéj przygotowywano.
Rankiem dnia 11 Września huk dział zapowiedział starcie..
Jeszcze raz wielki wódz, a nadewszystko wielki mąż, niezłamany niczém, miał doznać upokorzenia i klęski i ochotnikom polskim, jakby ojczyzny swéj przeznaczenie przynieśli z sobą, dostało się poczynać od niepowodzenia. Ale mieli zarazem okazać męztwo świetne i pogardę śmierci bohaterską. —
Plan anglików zasadzający się na fałszywym ataku z jednéj, a oskrzydleniu amerykanów z drugiéj strony, powiódł się im zupełnie.
Całe ich siły rozdzielone były na dwa dosyć silne oddziały, prawém skrzydłem dowodził generał Knyphausen. Ten miał przejść Brandywine, ściągnąć na siebie główne siły, gdy lewe skrzydło angielskie Cornwallisa okrążywszy sieć ową strumieni i bagien nadrzecznych dalszą drogą — tył i prawe amerykanów skrzydło najść i otoczyć miało.
Przebrnięcie strumieni i moczarów nie było trudném, wojska regularne posłuszne i karne, powodowały się lepiéj niż podwładni Washingtona, którzy jego rozkazów nie spełniali ściśle.
Dzień to był nieszczęśliwy dla wodza, bolesny dla żołnierzy, a dla tych, co po raz pierwszy dobyli oręża w sprawie swobody nad wszelki wyraz przykrzejszy. Anglicy wykonali co zamierzyli.
W pierwszym napadzie żołnierz republikancki natchniony uczuciem, idący z przekonania, przebił się zwycięzko, ale się oparł o żołdactwo jak mur stojące — i złamać go a pokonać nie mógł.. Stracił potém wiarę w siebie i przytomność. —
Przełamawszy na pierwszém uderzeniu Knyphausena ochotnicy, wytrwać nie potrafili, Cornwallis tymczasem groził zajęciem tyłów i opasywać zaczynał z prawéj strony.
Gdy Washington chcąc nie dopuścić przejścia Brandywine Knyphausenowi, skupił przeciwko niemu całe siły swoje, brygady Stephensa, Sterlinga, Sullivana — nie zdołały same stawić czoła Cornwallisowi — oddział jego wyparłszy je, groził opasaniem...
Bitwa po krótkiéj chwili początkowego powodzenia, do którego niezmierny zapał ochotników, Lafayette i Pułaskiego, się przyczynił — widocznie zagrażała klęską wielką. Musiano plan już niewykonalny zmienić i cofać się ręką obronną, aby uniknąć zabierającego tył Cornwallisa.
Dywizya jenerała Waine, dłużéj téż przeciw przeważnym siłom Knyphausen’a wytrwać nie mogła.
Bój ten w którym nadzwyczajne rozpaczliwego męztwa dowody dawali wszyscy — trwał do nocy od świtu.. Ochotnicy z zielonemi gałęźmi na kapeluszach, z okrzykami lecieli na murowane szeregi Anglików, dokazywali cudów chwilowo, ale się rozbijali w końcu o te wyćwiczone, chłodne i posłuszne szeregi.
Ani przybycie spóźnione generała Griena, ani męztwo żołnierza, ani zimna krew Washingtona, niezdołały zapobiedz klęsce. — Dzień ten, który w kronice N. Świata żałobną pozostał pamiątką, wsławił się téż poświęceniem Lafayett'a, Pułaskiego i jego towarzyszów.
Pułaski rozpromieniony, przeżegnawszy się przed bojem starym obyczajem, w ryngrafie z M. Boską, w konfederatce, rzucił się razem z konnicą na nieprzyjaciela, szczęśliwy jakby mu wyrosły skrzydła.. Karol i Rogowski nie odstępywali go na krok..
Saracenka zbroczyła się krwią angielską, któréj podobno dotąd w długiém życiu nie kosztowała jeszcze.
Rogowski w spotkaniu z chmurą czerwonych dragonów, dostał raz przez głowę, który mu skórę przeciął na czaszce, ale za to — utrzymywał, że zuchwałego dragona trupem położył.
Lafayette podobny do anioła boju, wybrał się na potyczkę świetnie, strojno, jak na królewskie pokoje, usta mu się uśmiechały...
Wmięszany w szyki razem z żołnierzem, około południa ranny był w nogę, ale chustką ją tylko obwiązawszy, nie dał się odwieść z pola i walczył do nocy.
Czemże to taki bój bez nadziei wygranéj! smutną walką w obronie życia lub tylko zemstą nieludzką.
Trzeba było w końcu ustąpić z placu i nie dając się rozpierzchnąć niedobitkom, uchodzić.
Washington zniósł tę klęskę nową ze stoicyzmem filozofa, a raczéj z energią człowieka, który ufa w swą siłę.
Nic nie uszło jego oka, ani zachwiało krwią chłodną. Patrzał na harce ochotników z uśmiechem, na cofanie się wojsk z boleścią, ale na marmurowéj jego twarzy pod koniec dnia nie widać było ani zniechęcenia, ani ducha upadku.
— Uczymy się zwyciężać! rzekł wieczorem do Lafayette — ale drogo płacimy lekcye nasze.
Niepowodzenie to w wojsku amerykańskiém nie zrobiło téż zbyt złego wrażenia; ochotnicy byli nawykli do nieszczęśliwych potyczek, które wynagradzali sobie, nużąc nieprzyjaciela, napastując go i ścigając. Pułaski wręcz przypisywał przegranę brakowi karności i wprawy w żołnierzu, który bił się dobrze, ale w obrotach był nie raźny i nie tak posłuszny komendzie, jak należało.
Ze szczerotą żołnierską powtórzył przy dowódzcach Washingtonowi, iż wojsko potrzebuje surowszego w kluby ujęcia.


To jedno już wyznanie źle dlań uprzedziło ludzi nawykłych do rozprzężenia. —
Właśnie, gdy wrażenie tych słów było najżywsze, bo je po obozie powtarzano, przyszły oczekiwane potwierdzenia od kongresu i Pułaskiemu oddano nad jazdą dowództwo.
Znalazł w niéj już gotową niechęć ku sobie i postanowioną zgodnie potajemną zmowę, aby krzyżować jego rozkazy, a nie dać ująć się w zapowiedziane kluby.
Owa tak szumnie ochrzczona brygada Pułaskiego była zbieraną drużyną awanturników, podzieloną na dwa półki, liczące razem około czterech set koni; regiment dragonii i tak zwanéj rajtaryi.
Dragonami dowodził pułkownik Molens, człek odważny, ale samowolny, opryskliwy, gwałtowny i nienawidzący cudzoziemców, z czém się głośno przy każdéj sposobności odzywał. Pomiędzy oficerami byli francuzi, włosi, niemieckie zbiegi z pułków angielskich, ludzie nieokreślonego pochodzenia i narodowości, więcéj do rabunku, partyzantki, wycieczek drapieżnych usposobieni, niż do porządnéj służby wojskowéj.
Wszystko to o posłuszeństwie i rygorze słuchać nawet nie chciało. Zadanie Pułaskiego było prawie nie do wykonania, bo wśród wojny i pochodów zaprowadzenie karności między ludźmi, co się za lepszych nad niego uważali — rozbijało się o niepokonane trudności. Oficerowie, żołnierze, cała ta czereda związana wspólnym interesem, stawiła się przeciw niemu mężniéj, niż przeciw nieprzyjacielowi. Nawykli do bezkarności, nieznając charakteru Pułaskiego, rachowali niepłonnie, iż go swoim postępowaniem zmuszą do zrzeczenia się dowództwa. — Skryty milczący opór, ciche szyderstwa, przechwałki, znosić musiał co chwila. Pułaski schnał, bladł, usta zacinał, ażeby nie wybuchnąć, w końcu parę razy gwałtownie się uniósł, dając poznać, że sobie przewodzić nie dozwoli, ale niepodobna było codziennie odwoływać się do wodza i na nieposłusznych składać sądy. — Musiał znosić. Niezupełna znajomość języka utrudniała położenie. —
Karol w przeciągu pierwszych kilku dni miał pare ostrych starć, stając w obronie Pułaskiego, a Rogowski klął się, że w boju go nie odstąpi na krok, bo z taką hałastrą nawet zdrady i postrzału obawiać się było można.
Po klęsce pod Brandywine wojska Washingtona cofnęły się w kierunku Chester. Filadelfia była stracona. Znowu musieli przebywać rzeki, przebrnąć nazad Shuykill i opierając się nachodzącym anglikom, przedzierać przez błota, lasy i dzikie pustynie.
Główne siły angielskie gromadziły się około Germanstown; kongres wcześnie przeniósł się do Lancastre. Opuszczoną stolicę zajął był Cornwallis, który zmuszony został rozdzielić swe siły.
Część wojsk wysłał na zdobywanie małych twierdz, przecinających komunikacyą, między Filadelfią, a niższą Delawarą i flotą u ujścia stojącą, która dostarczała zapasów.
Wkrótce po wycofaniu się z nieszczęśliwego spotkania, Pułaski pociągnął razem z Washingtonem na Germanstown. Wódz rachując na uszczuplone Anglików siły, chciał co rychléj powetować klęskę i zwycięztwem w wojsku ducha odżywić.
Po ciężkim marszu stanęli dniem jesiennym pod Germanstown.


Ranek był dżdżysty, mgła gęsta późniéj nie dopuszczała się lepiéj rozpatrzeć w położeniu Anglików. — Wszakże niecierpliwe wojska się starły.
Jak wprzódy tak i teraz, pierwszy napad powiódł się Amerykanom, generał Conway z prawem skrzydłem, w którym był i Pułaski ze swoją brygadą i celnemi strzelcami — porzuciwszy Anglików — wparł się do środka ich obozu, przypierającego do miasteczka.
Pułaski na czele swéj jazdy, dając przykład męztwa, przeleciał na wskróś obozowisko angielskie, rąbiąc tak zaciekle, że struga krwi z pałasza jego lała mu się w rękaw munduru. Nic to wszakże nie pomogło, znowu pojedyńcze świetne czyny nie rozstrzygnęły walki.. nieszczęśliwéj jak pierwsza.
W budynku nakształt blockhauzu obwarowanym na prędce, pułkownik Musgrave zasadziwszy się z piechotą, oparł się kilku szturmem dzielnym ogniem. Washington rachował na to, że Cornwallis powstrzyma oddział na odsiecz wysłany i nie da mu w czas pospieszyć; stało się inaczéj, posiłki przebiwszy się, nadciągnęły i Amerykanów przemagającą siłą wyparto.
Poniósłszy znaczną w ludziach stratę, cofać się musiano znowu.. rozbitych popłoch ogarnął i ciężko skupić się było. Dwa te smutne doświadczenia wskazały, że należało się wstrzymać od działań zaczepnych, dopókiby wojsko i świeże zaciągi lepiéj zorganizowane nie były.
Washington przeszedł rzekę Perkiomi i w porządku zajął stanowisko między wodami Shuykill i Shippah.
Po tych porażkach, które z blizka po sobie nastąpiły, tylko wytrwałość Washingtona i zaufanie w nim kongresu, utrzymać zdołało ducha. Zniechęcone żołnierstwo, zniszczeni mieszkańcy szemrać poczynali, domagając się pokoju i zgody. Dezercyja w szeregach dotkliwie czuć się dawała.
Tę chwile zwątpienia, nieuchronną w wojnach jak amerykańska, godzinę przesilenia pobierczą, maluje Thomas Paine w wydaném wówczas pisemku — „Są to czasy próby dla serc ludzkich.“ — Letni żołnierz, błyszczący patryjota w tych chwilach odmawia ojczyźnie posługi. Zaprawdę ten, który teraz dotrwa, zasługuje na miłość i dziękczynienie każdego obywatela, każdéj niewiasty. Z podziwem patrzym, jak szybko przestrach się szérzy, jak żywo kraj cały przelata. Każdy naród swego czasu przeżyć musiał ten dzień trwogi. Ma on i dobrą swa stronę.. przestrach trwa krótko, a serce po nim krzepi się i mężnieje. Paniczne te trwogi są kamieniem pobieżnym poczciwości i podłości.“
Szczęściem dla sprawy, wkrótce po bitwie pod Germanstown, generał Burgoyne został osadzony przez wojsko amerykańskie pod Saratogą, zmuszony był kapitulować i poddać się.
Zwycięztwo to płaciło z lichwą dwa niepowodzenia poprzednie. Gates podźwignął Washingtona.
Współcześnie prawie Francya podpisała traktat przymierza z rzeczpospolitą, obiecując czynną pomoc Stanom Zjednoczonym, których sprawa już od téj chwili za wygraną uważać się mogła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.