Tułacze (Kraszewski, 1868)/Tom I/Księga III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Tułacze
Podtytuł Opowiadania historyczne
Wydawca Księgarnia J. K. Żupańskiego
Data wyd. 1868
Druk A. Schmädicki
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSIĘGA III.

Częstochowa.

Dzień był wiosenny, nielitościwie piękny i spokojny po nad tą nieszczęśliwą Polska, któréj niebiosa urągały lazurem, ptacy pieśniami, powietrze wonią młodości i świeżości; dzień był tak rozpaczliwie i niepojęcie jasny, cichy i błogi, jak bywa czasem na cmentarzu w czasie pogrzebu, aby ludziom przypomniał ich znikomość, a Bożą nieśmiertelność.
I w tym roku żałoby rozwijały się drzewa, przyleciało ptastwo, rozkwitły na mogiłach kwiaty, a w stolicy Saldern miotał obelgi na nieposłusznych i uległych sobie, na upokorzonych i zaprzedanych, na wszystkich... czuł się biczem Bożym i urągał przybitym z szatana cynizmem. Deptał nogami Polskę i plwał w twarz królowi, a liżącym mu się rzucał garść złota z pogardą. Prymasowi... chlubił się, że odebrał — kochankę, Ponińskiemu bluzgał — Idź precz, nie dam ci więcéj pieniędzy.
Podział nieszczęsnego kraju już był postanowiony, Fryderyk przypisywał go Katarzynie, Katarzyna zrzucała go na ks. Henryka, w końcu wszyscy składali inicyatywę na zajęcie Spiżu przez Austryą, która znak dała i zatrąbiła na owo pogrzebowe..
Nad zwycięztwo nieprawości, nad tryumf siły zwierzęcéj, i bezprawia było coś straszniejszego... to spodlenie narodu... Oprócz kilku głów, co posypane popiołem nie ugięły się do ostatka, prócz kliku co poszli łkając na dobrowolne wygnanie, iluż to ich całowało ręce króla i posła! brało ordery i urzędy! Iluż, jak Zaremba, chroniąc majątki, oddali honor, zdradzili sprawę, sprzedali sumienie.
Zniszczenie, wytępienie — wielka jedna mogiła na karcie dziejowéj nie byłaby tak straszną, jak to zdeptanie narodu, któremu urągał nieprzyjaciel płacąc, a potém za ten grosz judaszowski pędzili hultaje szaleć, hulać, skakać i zapijać robaka, co im piersi przegryzał...


Wiosna była piękna, a wpośród brzóz zielono rozpuszczających na rozdrożach, przy wsiach, stały Drewiczowskie i Salderna szubienice, a na szubienicach pod pozorem konfederatów i ich wspólników wisiały trupy ludzi nieznanych... Psy głodne wyły u ich stóp, krucy padali na czaszki i wydzióbywali oczy.
W Warszawie bale po balach następowały, król się cieszył znaczném uspokojeniem kraju, Poniński gotował do sejmu... kilku ludzi na męczeństwo...
O karto żałobna dziejów naszych, któż cię — napisać potrafi? Z palmą dla jednych, z piętném hańby wiekuistéj dla drugich... stać musi historyk i znaczyć zbrodniarzy i płakać nad ofiarami.
Sprawa poczęta w Barze dogorywała, wojska trzech mocarstw zwolna, cicho, posuwały się w głąb kraju. Reszty pułkow Królowéj, reszty krzyżowych rycerzy poddawały się przemagającym siłom; rozbrojeni szli płakać na zgliszcza domowe, albo na wieczne wygnanie, lub do trumien na sen — z marzeniem o ojczyznie.
Cichy wieczór téj wiosny wiał niewymowną świeżością, rosa spadała na trawy i kwiaty, wiatr z lekka falami zbóż kołysał, a kłosy kwitnące wonią miodową przepełniały powietrze. Nad tą biedną Polską równiną — zawsze smętną jak pobojowisko, zasianą krzyżami czarnemi po rozdrożach jak cmentarz... zachodziło słońce ciepłe... jakby nie nasze, pożyczone gdzieś z gorętszego nieba.
W gaju sosnowym, który gdzieniegdzie maiła brzoza a podszywała leszczyna, nad małą drożyną wiejską, stała chata leśniczego, nędzna lepianka stara, na pół w ziemię zapadła; dach na niéj mchem obrosły, ogródek ledwie obrzucony płotem, ubóstwo sięgające nędzy. Bogactwo jéj stanowił las, zieleń, cisza w koło, swoboda pustyni.
Z po za drzew w dali na skraju, jak sięgało oko, widać było górę, a na niéj mury i wysoką wieżycę.
Była to Jasna Góra, a twierdza ta... zwała się Częstochową... Słynne imie, wielkie imie... gdzie Bóg zwyciężał niegdyś.
Przez okno otwarte chaty, wprost wyjrzawszy, wzrok padał na tę latarnią, jakby strażniczą u brzegu morza.
Na widok jéj kłoniły się głowy pielgrzymów, biły serca, jak w kampanii rzymskiéj, gdy na widnokręgu ukaże się kopuła św. Piotra.
I teraz okienko stało otworem, a w oknie pochylona, blada twarz, młoda, tęskne... patrzała ku Częstochowie.
A słońce zachodzące, oświecało świat, nucąc promieniami swemi złocisty hymn wieczora.
W chacie leśnika ubogo było, ubogo; czarne ściany mchem otkane, ławy wysiedziane, piec czarny, siwy staruszek w połatanéj siermiężce domowéj, w zgrzebnéj koszuli kobieta i dziewczątko kilkoletnie, ciekawe, w kąciku za piecem.
Wśród izby roztaszowało się kilku ludzi; starzec z długim wąsem srebrnym i krótko ostrzyżoną głową, posępny, pochylony, ze świeżemi ledwie zaschłemi blizny, kilku żołnierzy przy nim na ziemi, a na ławie u okna, młody ów chłopak blady. Wszyscy w milczeniu zdawali się ino czekać ciemniejszego wieczora... byli pogotowiu do drogi.
Z resztką oddziału niedobitków swych z Tyńca przedzierał się do Częstochowy pułkownik Skiba, i wyleczony nieco z rany młodością Karol, i pocięty Samocha i kilku żołnierzy, co się ani w niewolę, ani do grobu dostać nie mogli.
Szli na Jasną Górę... bo tam jeszcze siedział pierwszy i ostatni z konfederatów, Pułaski.
Trzech ich miał synów starosta Warecki, wszystkich trzech wziął z sobą z domu i poprowadził ojczyznie, mówiąc w duszy: Daję ci wszystko co mam — siebie i dzieci.
Podkomorstwo koronne, starostwo Wareckie, Pułaż, Kostry, Grabow, Deraźnię... życie własne, imie poczciwe — to nic — wiodę ci dzieci jedyne...
Poszli wszyscy, ale starosta Warecki mógłże bronić ojczyzny, kiedy za młodu u trybunałów bronił JMKks. Czartoryskich?? Jeden z palestry wyszły szlachetka, miałże dostąpić czci męczeństwa, ofiary, sławy zbawcy i bohatéra...?
Na to głowy konfederacyi pozwolić nie mogły, krzywo na ten ród rycerski patrzano... nie należał do uprzywilejowanych zbawców ojczyzny.
Pułascy się bili, rada konfederacyi deliberowała, a w końcu odsadzono Pułaskich od prawa przelewania krwi i bronienia ojczyzny... bo to służyło od wieków Potockim, Lubomirskim, Krasińskim.
Stary Józef Pułaski wydany Turkom, zamknięty do więzienia, ze zgryzoty przeklinając niegodne dzieci téj ojczyzny, któréj bronił — zmarł na obcéj ziemi, — zaprzedan niewiernym przez swoich.
Synowie... poszli ginąć za ojczyznę po jednemu...
Patrząc na ich bohaterstwo z zazdrością, drudzy szli, zdradziwszy sprawę, do domu, bo im sprostać nie mogli.
Ostatni, Kazimierz, trzymał się na Jasnéj Górze... w Warszawie mówili ludzie rozsądni — Szaleniec! w ciszy wiejskiéj wzdychali ludzie poczciwi a słabi — mówiąc — Męczennik.
Kazimierz stał do końca na posterunku.
Do téj chorągwi z N. Panną ciągnęły wierne niedobitki, jak on niechcące złamać przysięgi, pragnące zginąć dla imienia Bożego i imienia Polski.


Wieczór powoli, jakby nie śmiejąc dnia pięknego pokryć cieniom, zsuwał się na ziemię pokropioną rosą chłodną. Promień ostatni zachodzących już blasków wdzierał się do chaty, oświetlając twarz bladą i smętną młodego chłopaka.
Skiba w ręku przesuwał różaniec, a głowę miał spuszczoną i twarz posępną, znać mu już życie ciążyło.
Wszystko milczało — cóż było mówić, gdy z ust lała się rozpacz krwawa, a głowy od niéj szalały?


W tém na ścieżce, okryty kurzawą, ukazał się żebrak stary, z siwą do pasa brodą.
Okryty był zszarzaną siermięgą, podpasany sznurem, szedł pieszo z kijem w ręku, z torbą próżną na plecach, ale spojrzawszy mu na twarz poznał każdy, że to nie był dziad co żebrze i życie po drogach rozrzuca.
Pod łachmanem żebraczym świecił w nim majestat królewski... twarz była straszna i groźna, jakimś wyrazem niedoli a rezygnacyi. Nieokryta czaszka wznosiła się jak kopuła świątyni nad tą budową człowieczą, już na poły zburzoną, a jeszcze wielką i poważną.
Siwych dwoje brwi rozrosłych, krzaczystych pokrywały oczy czarne, żarzące się dziwnie, mówiące, potęgą wzroku pociągające człowieka.
Na licu ogorzałym fałdy powyrzynały łzy, marszczki wyżłobiła boleść; żyły jak siatką ce pokryły, znać krwi w nich płynęło więcéj, niż strzymać mogły, bo wzbierały węzłami na skroni i wychudłych policzkach. Resztę twarzy jakby umyślnie kryły siwe włosy obfite, potargany wąs i broda.
Szedł nie patrząc, nagle się sparł na kiju, stanął przeciw drzwi chaty i podniósł głowę i oczy. Przez otwarte drzwi widać było Skibę odmawiającego różaniec, leżących kupkę żołnierzy, a daléj w oknie twarz zadumaną młodzieńca. Żebrak czytał w tym obrazie i nie wchodząc do ubogiéj chaty, naprzeciw niéj zsunął się na ziemię pod starą sosną... Na kolanach oparł ręce, na dłoniach położył czoło, spuścił głowę, modlił się czy płakał...
Ludzie postrzegli go a ubogi leśniczy poszedł z bochenka chleba czerstwego odkroić kromkę, bo niemógł przepuścić ubogiego mimo chaty, aby z nim niepodzielił się choć okruchem daru Bożego. — Dar to był.. suchy, spleśniały, gorzki, ale ostatkiem łamał się biedny, pokornie go przyniósł ubogiemu, cicho położył przed nim.
Żebrak podniósł głowę i wziął chléb.
— Niech Bóg zapłaci — szepnął cicho, jam nie głodny, ale dar to Boży..
Obłamał pruszynę i włożył ją w usta.
— Dzielę się z tobą..
Pobłogosławił resztę..
— Weźmij to, rzekł.. dobry człecze, opatrzność ci przymnoży, boś był posłuszny rozkazom Bożym.
Leśniczy się pokłonił.. w tém Skiba podniósł oczy i zobaczył także żebraka.
Obaczywszy go.. zdrętwiał na chwilę.. potém się nagle zerwał, przestraszony, poruszony i pobiegł ku niemu.
Dwaj ludzie ci długo patrzali na siebie oko w oko, żaden słowa powiedzieć nie mógł czy nie śmiał. — Na twarzy przybysza nie zmienił się wyraz spokoju, pułkownik walczył z sobą, kilka razy usta chciał otworzyć, zadrgały mu, nie powiedział słowa, wyciągnął ręce — niemy. — Żebrak nie podał mu dłoni.. ani okazał uczucia. —
— Ojcze! ty żeś to! ojcze! zawołał nareszcie Skiba, prawie chcąc paść na kolana, tak się ku niemu pochylił.
Nic nie mówiąc żebrak głową potrząsał — jakby nierad i gniewny.
Pułkownik odstąpił smutny. —
— Zkądże to Pan Bóg prowadzi? zapytał.
— Mnie? odrzekł przybysz — mnie zdaleka! zdaleka! całe życie wędrówką.
— To jego głos! to on! zawołał Skiba.
Żebrak ruszał ramionami i trząsł głową.
— Człowiecze, rzekł, jeżeliś mnie poznał, po co pytasz a kusisz?.. jéśli mnie nie znasz na co ci imie moje? A może ja idę z ordynansem Bożym nie za sprawą własną?. ze słowem z nieba i niewolno mi co innego rzec tylko to z czém mnie posłano? ani znać innego człowieka prócz tego do którego idę?
Wszak widzisz łachmany żebraka.. znać jestem dziś nędzarzem i wędrowcem.. nic więcéj.. A czém byłem to Bóg wie, który czyni małemi narzędziami sprawy wielkie i kruszy ludzkie potęgi w proch, a bohaterów w kał przemienia.. ze świętych czyni zgorszenie a z najpodlejszych zbudowanie. Dla czego porzuciłeś modlitwę i wstałeś i przyszedłeś kusić i badać człowieka.. jakbyś był tym co go ma wydać wrogom??
— O! gorzkież słowa wasze! zawołał korząc się pułkownik — ale od was przyjmę w pokorze. Winienem. Przecież grzech mój zrodziła miłość i cześć a przebaczony mi być może.
Żebrak popatrzył ku słońcu zachodzącemu.
— Idźcie, rzekł, a gotujcie się w drogę, albowiem godzina uderzy wkrótce. A któż wie czy nie w jedną idziemy wszyscy??
— Więc i wy.. do Częstochowy? szepnął pułkownik. —
— Co to.. wy? odparł surowo żebrak.. co, wy? Azali wie kto com ja jest? żebrak i sługa Boży.. Kto widzi miejsce święte i nie dąży do niego, jakby minął źródło czyste w upał i nie zaczerpnął. —
Pułkownik stał jeszcze.. wzruszony.. wreszcie gdy ten odwróciwszy się zamilkł; poszedł do chaty i nakazał sposobić się do drogi.
Przystęp do twierdzy, mimo że moskiewskie siły opodal nieco jéj były odsunęły się — w kilku szturmach odparte; nie zawsze był łatwym. Nieprzyjaciel bacznie śledził okolicę i wpaść było można w ręce Moskwy, a kogokolwiek posądzono o szpiegostwo lub poselstwo od kraju do konfederatów, nielitościwie karany był śmiercią na szubienicy bez sądu. —
Musiała więc garść owa niedobitków o mroku szarym do twierdzy się podkradać, z któréj właśnie Pułaski wysunął się z oddziałem, zostawując na swém miejscu Radzimińskiego.
Leśniczy, który znał dobrze okolicę i wszystkie wnijścia twierdzy i drożyny bezpieczne, miał poprowadzić konfederatów. Już się był wybrał, wdziawszy torbę borsuczą i kij ująwszy, gdy na progu ukazał się Skiba, a żebrak który siedział posępny, rzekł mu. —
— Nie bierzcie żadnych przewodników, wola nas Boża sama wieść będzie.. Ja pójdę i zajdę, bo tam dziś jeszcze muszę być, wy za mną..
Po niebie się rozglądnąwszy rzekł. — Azatém w drogę w imie Ojca i Syna....
Skiba ze wszystkiemi swemi co było w chacie, wyszli smutni i milczący, dosiedli koni.. Żebrak już przodem szedł drogą, popatrzał, a gdy wszystko zobaczył gotowém, przeżegnał i ująwszy kij w milczeniu ale raźno iść zaczął. —
Noc nadciągała szybko — drogi po pagórkach krzyżowały się gęste, przecież nie zawahał się przewodnik, szedł śmiało, krokiem pewnym jak gdyby go gwiazda wiodła.. Niosła go taka siła, iż konie wyciągnioną stępią ledwie za nim podążyć mogły.. nikt słowa rzec nie śmiał. Za żebrakiem tuż jechał sam pułkownik, obawiając się znać aby kto z ludzi nie obarczał starca pytaniami, daléj Karol, Samocha i reszta żołnierza.
Na pagórek wyszedłszy gdy już czarna noc się stała, a w przepaścistych głębiach niebios gwiazdy tylko świeciły, przodem na drodze dał się słyszeć tentent jazdy. Skiba jako żołnierz, poznał, że szedł oddział znaczny z kilkuset koni złożony, spiesznym krokiem w kierunku twierdzy. Obawiając się by to nie była nieprzyjacielska kolumna, Skiba przystanął, milczący nasłuchując..
Poczuwszy to żebrak, wstrzymał się także, sparł na kiju i twarzą ku niemu odwrócił.. Pułkownik pytać go jednak nie śmiał.
— Człowiecze stary, którego Bóg tysiąc razy od śmierci ocalił — odezwał się przewodnik — pytam cię dla czegoś małego serca i wiary? Oto czytam jak w książce w myśli twéj iż ci tam tętni nieprzyjaciel.. a szczęk i wrzawa, którą ty słyszysz i ja słyszę.. znana mi jest i wiadoma.. Ten to powraca do któregom jest posłany, wraca posłuszny rozkazom.. krok w krok za nim i my do twierdzy podążym..
Rzekł i począł iść żywo.. Skiba z głową spuszczoną jechał posłuszny.
— Kto jest ten dziwny człowiek? spytał po cichu Karol dosłyszawszy jego mowy.
— Dowiesz się późniéj — odparł cicho pułkownik — nie pora pytać i nie wolno tłumaczyć.. jedźmy, są rzeczy niezbadane.. i cudowne.. nawet tam gdzie Bóg twarz swą odwracać się zdaje.
Wciąż tedy poprzedzani tętnem koni niewidzialnego oddziału, który szedł przed niemi; zbliżali się ku Jasnéj Górze.
Wysoka wieża i mury twierdzy coraz wyraźniéj, olbrzymiejąc malowały się na niebie.. Na wieży w szczycie błyskało światełko jakby gwiazda nad koroną Matki Boskiéj.. drugie jaśniało na ścianie kaplicy.. zresztą mury były czarne i puste. U podnóża ich miasteczko opuszczone, domy porozwalane, kominy stérczące na pogorzeliskach, ziemia poryta kulami, poprzerywane rowami.. wygasłe ogniska, stosy gruzów i popiołów.. pokryte nocą stanowiły obraz straszliwego smutku i majestatu zarazem. — Czuć było że o tę opokę obiły się szturmy wściekłe, że ta ziemia przesiąkła była krwią ludzką i poryta grobami. —
Pomimo trudności pochodu, które z każdą chwilą się pomnażały, przewodnik szedł coraz żywiéj, coraz bardziéj zdając się rozgorączkowany i gnany pospiechem niewysłowionym.. Ten szał z jakim pędził, dawał mu jasno widzenie dziwne drogi, którą w pośród gruzów i zawad wynajdywał instynktowo.. na chwilę się nie wstrzymując w biegu. —
Tylko co za ostatnim jeźdźcem orszaku, który ich poprzedzał, miały się zamykać wrota twierdzy, gdy u nich stanął żebrak i wychyliwszy się w podwórzec, na którym właśnie oddział konnicy z siodła się zbierał, otoczony ciekawą załogą, — zawołał głosem wielkim, który echem rozległ się wśród pustych murów i ciszy:
— Kazimierzu, w imię Boga wszechmogącego staw się do mnie!
Po tym głosie milczenie było grobowe.. wszystkich dreszcz jakiś przeszedł usłyszawszy te słowa; aż z głębi podwórca wybiegł mężczyzna średniego wzrostu, w sile wieku, zbudowany krzepko, w ubiorze wojskowéj starszyzny, z huzarska oblamowanym suto srebrnemi galonami.
Poznać było wodza po rozkazującém obliczu..
Latarnia w bramie stojąca rzucała nań pas światła.. Twarz była nacechowana wyrazem energii, surowa, ale pociągająca urokiem natchnienia i zapału.. Rysy jéj na pierwszy rzut oka zdawały się pospolitemi — ale tyle życia tryskało z oczów ruchomych, z warg koralowych nieco dumnie oddętych, z fałdów czoła — iż każdy w nim czuł człowieka wybranego do stérowania i przykładu..
Jak obłąkany biegł dowódzca wołając:
— Czyj to głos? kto mnie woła?
A postrzegłszy żebraka stojącego w bramie — na pierwszy rzut oka jakby oczom nie wierząc się cofnął: potém podniósł ręce i chciał poklęknąć, ale groźny ruch starca wzbronił mu tego. Oniemiały stał..
— Jestem żebrak.. ubogi.. ale ubogiego Bóg śle.. Oto zemną żołnierzy garść, niedobitków, szukających przytułku.. rozkażcie ich przyjąć..
Pułaski, gdyż on to był tylko co z konia zsiadł — stał jeszcze zdumiały; a starzec już szedł, modląc się głośno z głową odkrytą.
— Do matki Boskiéj.. królowéj nieba i ziemi.. do kaplicy! do stóp jéj.. prowadź żebraka..
Kilku słowami szybko rzuconemi rozporządziwszy, aby przybyłych przyjęto i pomieszczono, Pułaski rzucił wszystko i widocznie wzruszony głęboko prowadził starca, który odmawiał:
Sub tuum praesidium...
Tak weszli z modlitwą w krużganki, a choć pułkownik był tu w znajomém sobie dobrze miejscu, jego zdawał się wieść żebrak.. natchniony...
Na drodze spotkali dwóch księży Paulinów, którym słowo tylko szepnął Pułaski.. Znalazł się kapłan zaraz i dwóch braciszków, niosących świece.. z któremi razem żebrak z widoczną niecierpliwością wzrastającą biegł niemal ku kościołowi.
A gdy weszli naprzód do pustéj szerokiéj Świątyni.. przykląkł tylko przed jéj ołtarzem.. i wyciągnąwszy ręce szedł do kaplicy Matki Boskiéj. —
Cicho tu było i pusto.. ale lampy gorzały wśród hebanowych cieniów tego przybytku.... Z mroków nocy w połysku bladym gdzieniegdzie widniały vota srébrne, zbladłe lica starych wizerunków i kosztowne na ścianach ofiary. Obraz był zasłoniony, jak zwykle, nikt jeszcze nie zdążył go odkryć, a z podziwieniem księży, gdy żebrak wszedłszy, rzucił się przed nim na kolana, a potém krzyżem na ziemię.. podniósłszy oczy ujrzeli oblicze cudotworne odsłonięte.. korony obrazu i szaty złociste świeciły tysiącem iskier, jakby godowo.. przybrane.
Za żebrakiem padł na kolana Pułaski, i przybyli w ich ślady pędzeni pobożnością i jakimś uczuciem niepokoju Skiba i Karol.
Ta garść pobożnych wśród nocy modląca się ze łkaniem prawie i jęk dobywający się z piersi żebraka, który bił się oburącz a płakał i wołał miłosierdzia.. do łez pobudziły nawet dwóch zdumionych zrazu tylko braciszków..
Przybyły to rzucał się krzyżem i płakał, to podnosił ręce wyciągając do obrazu, a znać było, że litości nie dla siebie błagał.
Długa chwila minęła na modlitwie.. pełnéj skarg i błagań.. Wszyscy czekali, ażeby starzec powstał, on jeszcze modlił się, ale jakby promieniem z nieba uspokojony nieco.. Nareszcie podniósł blade lice, zlane łzami, drgające bólem przecierpianym — uderzył czołem o posadzkę, ręką w piersi, która jęknęła i powstał. W milczeniu ujął rękę Pułaskiego, szli razem.
Gdy w korytarzu stanęli, skinął tylko.
— Do waszéj celi.. rzekł.. a nie będzie świadkiem między nami, tylko ten Bóg, który mnie do ciebie posłał..
Jakkolwiek nadzwyczajną starzec obudzał we wszystkich ciekawość, znać rozkaz jego był dla Kazimierza świętym, gdyż odprawiwszy gości i poleciwszy ich księżom, sam poprowadził go do jeneralskiéj celi, którą zajmował.
Obszerniejsza od innych, z dwóch złożona izb sklepionych, była wszakże prostą i prawie ubogą.. Trocha wytworniejszéj broni i książek na stole, chorągwie, bębny i rycerskie sprzęty część jéj zajmowały. Łóżko zakonne, skórą okryte stało pod krucyfiksem, od dawna nietykane.
Gdy drzwi się za niemi zamknęły, Pułaski dłużéj wytrwać nie mogąc, jak stał tak pokląkł przed starcem i ręce wyciągnął ku niemu.
— Ojcze mój, zawołał — co mi przynosisz?? pozwól niech ucałuję dłonie twoje...
— Ani klękać przed człowiekiem, ani się czcić godzi grzeszną istotę... surowo odparł starzec. Człowiek to kielich gliniany, w który Bóg czasem naléwa napój żywota... ale gdy się wypróżni, jest kawałkiem gliny... I jam taki... Posyła mnie Bóg, mówi do ducha mego, sługą jestem Pańskim.
Teraz — dodał — przybyłem do ciebie Kazimierzu, boś ty jeden pozostał czysty z tego ufca pobłogosławionych, którzy krzyż Pański na krzyże bałwochwalcze zamienili i w błocie się potarzali. Przybyłem nie ze słowem pociechy — nie z posłannictwem cudu, ale z gromem Bożym, który w pokorze przyjąć trzeba.
— Ale jakżeś się wybawił z rąk nieprzyjaciela? jak tu się dostałeś? spytał Pułaski... Wiedzieliśmy że was osadzono na pokucie w Horodyszczach, pod czujną strażą...
— Nie pytaj — sam nie wiem jakem wyszedł, ani jakem się tu dostał. Wiodła mnie tu siła, co może wszystko, dla któréj trudném nic nie jest.
A nie jestem już czém byłem... ani prorokiem, ani błogosławionym od Pana, w którego on ręce dawał cuda na chwałę swoją. Wziąłem grzechy wasze na barki moje i zgniotły mnie...i w proch obróciły...
Dni przebyłem straszne... noce przebolałem w mękach niewysłowionych, bo dał mi Pan widzieć przyszłość a nie dozwolił dla niéj wybłagać litości.
To rzekł i głowę spuścił na piersi a płakał.. Pułaski zakrył oczy, bo i z nich dobywały się łzy.
— Jednéj nocy — mówił starzec natchniony podnosząc czoło — porwany byłem od ducha abym tu szedł z rozkazem do was.. Nie wiem już sam jak szedłem i czy ciało moje jest ze mną lub w niewoli pozostało.. Ale oto mnie widzisz przed sobą posłańca tych wyroków co się nie zmienią.
Nie wolno nam płakać i narzekać nie wolno, i burzyć się nie wolno, a cierpieć tylko wolno i nakazano..
Cierpienie to przechodzić będzie wszystko, czegokolwiek kiedy doznał naród nieszczęśliwy i upadły, co oczy ludzkie widziały a język wypowiedział, tak że ulitują się nas ci, co jako żydowie w rozproszeniu byli, w niewoli, zabijani jako psi, i pohańbieni jak najostatniejsi zbrodniarze.
Niewychodzi się i niewymodli żaden stan od pokuty Bożéj, ani żaden wiek, ani żadne kapłaństwo, ani świętość żadna; będą tryumfować najbezecniejsi, znęcać się nad nami najpodlejsi, deptać bydlęta, wyśmiewać narody — a nie znajdziemy litości nigdzie — u ojców własnych, u braci, u matek, u ziemi.. u Boga.
— Ojcze, zakrzyknął Pułaski łamiąc ręce.. dla czegóż naród nasz ma być rozpięty na krzyżu tym.. czyż tak wielkie są grzechy jego?
— Nie pytaj Boga dla czego czyni, bo bluźnić będziesz, zuchwały człowiecze, odparł starzec — któż kiedy zbadał drogi Boże? Wieszże ty na co krew i łzy są potrzebne? i co z nich uczyni ten co cuda czyni?
Przyszedłem z tém do ciebie abym ci zwiastował męczeństwo, wygnanie, tułactwo i boleści i śmierć...
A nietylko tobie, ale najwybrańszym z narodu.. a kto ocalony będzie, zwalany zostanie i pohańbiony szczęściem, bo będzie pił z czaszki zabitej matki, jadł wnętrzności ojca.. i przyszłość dzieci swych strawi i zmarnuje.. i obluzgan będzie plwocinami wrogów, co mu uścisk na szyję z pętlicą założą..
Słuchaj, człowiecze — a nie buntuj się duchem.. Rozkazano ci przezemnie złożyć oręż i iść na wygnanie, niegodzi się aby gdy wyrok padł Boży, człek przeciw niemu walczył, święte miejsce oddając na zniszczenie.
Na Jasnéj Górze długie jeszcze pokolenia włosiennicą i żałobą i popiołem okryte modlić się będą i darmo — błagać litości..
Na Jasnéj Górze przyjdzie zwycięzki poganin odzierać szaty z obrazu i ważyć je i spisywać...
Na Jasnéj Górze.. uklękną wnuki prawnuków waszych dopiero.. wyzwolonemi i gdy proch z naszych kości wiatry rozwieją..
Przystało aby to miejsce nie tkniętém zostało dla przyszłości. —
A więc weźmiesz w pokorze brzemię twe i pójdziesz z niém w świat... Bóg ci da życie czyste, i niepokalane i zgon — męczennika...
To mówiąc, porwał go starzec za głowę schyloną i całując płakał rzewnie nad nim, a Pułaski ściskał mu kolana. —
— Przeszły, przeszły dni nadziei i miłosierdzia, mówił starzec, próbował Bóg narodu, pozwolił mu krzyż swój wdziać na pierś i iść walczyć za sprawę dobrą.. ale krzyż nawet piersi w których szatani mieszkali nie poświęcił i z tłumu krzyżowców zrodziła się zgraja rozbójników, szajki intrygantów.. wyrośli przedajne Judasze i zdrajcy.. Poszło w rozsypkę na pośmiewisko wojsko Boże i Maryi.
Ojca twojego skazali na śmierć więzienną u niewiernych a było to szczęściem dlań, bo oczy jego nie widziały końca.. Inni poszli służyć djabłu i po kawałku sprzedawać ojczyznę.. a włożyli na się psie skóry..
Ujrzał Bóg iż nie byliśmy warci życia i odjął je nam na długo, aż się go dopracujemy nędzą potępieńców na ziemi.
Poszarpią ten kraj niedowiarki, ateusze, mędrkowie i nierządnice na kawały i rozniosą „jako psi flaki“ a syny i córki popędzą na cztéry świata strony dźwigać kamienie na gmachy ich tryumfów i służyć im u łożnic do wszeteczeństw...
Będzie upadek tak wielki, iż bydlęta panować nam będą, co oblicza ludzkiego nie mają, i rozum nasz, co nam cnoty nie dawał, będzie zmuszony służyć głupocie ich i szałom zwierzęcym tłuszczy...
Przejdzie lat sto i nie będzie dniom pokuty końca... bo nie będzie poprawy... bo buntować się będą ręce a nie poprawiać serca, bo nie będzie pokory ani upamiętania.
— O ojcze mój — przerwał znowu Pułaski — nie odsłaniaj mi téj straszliwéj przyszłości — wszakżeś nam lepszą zwiastował i obiecywał prędko...
— Prędko? a wiesz ty co u Boga prędko? zapytał starzec... a wiesz ty że grzechy wasze uczyniły mnie z proroka kłamcą... Z wami razem upokorzył mnie Bóg, ukazał mi to, co się stać mogło, aleśmy warci nie byli.
Na tronie pobożnych królów i bohaterów siedzi oto ostatni pomazaniec — na szyderstwo dany, który płakać umie i śmiać się jak mu każą... a ofiarnikiem być nie zdoła.
Straszny będzie koniec niezbożnego, co w cudzołostwie się wychował, a obrzydliwością karmił, bo mu na łbie pokruszą koronę Chrobrową i w szmacie królewskiéj poprowadzą na wygnanie...Ecce Rex! aby pod zmarzłém niebem umierał, pod którém grzeszył...
Skruszony będzie tron i ołtarz i stolica i świątynie, a poczną rzezać ręce bezbożne tych, co Bogu nie byli posłuszni... i popalą księgi wasze i przeszłość spotwarzą i odbiorą wam — nawet cnoty dziadowskie...
Pocznie się z was rozproszenie straszne i tułactwo wiekowe... Będzie brać w roku i w dniu Bóg na ofiarę co najlepszego w narodzie, pierwociny jego, a rozsypie jak proch i śmiecie po wszystkich ziemiach świata. Imie polaka stanie się nazwiskiem włóczęgi i żebraka.. a uciekać będą od was wszyscy, jak od trędowatych i zapowietrzonych..
A ile razy bohaterstwem zuchwałém porwiecie się odzyskać swobodę, tylekroć Bóg was rozmiecie, rozbije i rozproszy.. na nowe tułactwo.. z każdego plemienia weźmie tułactwo ofiary.
Starzec mówił i łzy strumieniami dwoma płynęły mu po twarzy z oczów rozognionych, a dźwięk głosu jego był przerażający i surowy.. Bolał, ale potęga wielka zmuszała go wieszczyć te przyszłości męczarnie, które on wszystkie w sercu za naród duchem przecierpiał.
Pułaski słuchał znękany..
— Słuchaj! słuchaj mnie, mówił starzec, tobie jednemu będzie odkryta przyszłość, boś ty jeden wiernym dotrwał do końca.. a nie będziesz przeto, pocieszon bo nie doczekasz i nie ujrzysz zmiłowania, ani ty ani czworo pokoleń, dzieci tych, co żyją dzisiaj.
Ale wiedz, Kazimierzu.. iż Bóg jest sprawiedliwym, a weźmie zemstę za wszystkie zbrodnie tych ludzi, co w męczeństwie naszém siepaczami zostaną. —
Zginie polska i imie jéj i królestwo i stolice i będą rzezie i kajdany i niewola, a w kraju, co wszystko święcił dla wolności, nie pozostanie jéj cienia, ani prawa, ani litości, ani uczucia ludzkiego..
Nabuchodonozora tryumfy słodyczą się wydadzą przy tych, na któreśmy skazani, za winy nasze..
Będą nas rzezać tłuszcze, wieszać Tatarowie i urągać niewiastom naszym nieczyste stworzenia w gnojowiskach wylęgłe.
Nie poszanują dzieci, kapłanów, ołtarzy, Boga..
A świat cały patrzeć będzie na to męczeństwo nasze śmiejąc się, ucztując, nierozumiejąc, niewierząc lub potakując, i nieobudzi się litość dla nas, bo powiedzą — Bóg karze. —
A gdy pokolenia wysyłać będą rozproszone dzieci w świat, pierwsze z nich przyjmą litością i miłosierdziem, drugie oklaskiem i sławą, trzecie jałmużną i hałasem, czwarte urągowiskiem, niewola, popychaniem — tak że nie będzie dlań kata na ziemi..
Narody swobodę kochające odrzucą was, i te, za które będziecie krew przelewać zaprą się was, nikt z wami chleba nie rozłamie, dadzą wam mrzéć z głodu u progów i kamieniami rzucą jak na psy wściekłe.
Nic to jeszcze! to obcy! ale gdy do ojca, co zostanie na ziemi utrapienia ozwie się z wygnania syn — to się go zaprze ojciec własny — Nie znam cię, nie, odpowie mu matka, a żona jego poślubiona będzie wrogowi, dzieci wezmą broń moskiewską, aby strzelały do ojców i będzie kraj przeklinał niedolę swą w nich.. a tułacze szaleć będą i niejeden z nich rzecze — gdzie jest Bóg?
Przyjdą chwile, gdy na grobie Polski zapomni Świat o Bogu i sprawiedliwości — i powie, pokoju potrzebuję, aby mi mój handel szedł, za nic mi cnota i prawo, bylem miał co jeść i pić i spał na złocie.
Podadzą wszyscy dłonie oprawcom waszym, zrzeką się was i powiedzą — niechaj naród ten ginie, albowiem żyć nie umiał.
A to dopiero będzie ostatnia męczeństwa godzina, nietylko naszego, ale męczeństwa sprawiedliwości Bożéj i buntu przeciwko duchowi świętemu. Gdy ludzie powiedzą, nie ma Boga, jedno siła i pieniądz naówczas...
— A! Ojcze! Ojcze! litości, przerwał Pułaski — dusza moja nie może podźwignąć tego brzemienia, umiéram na duchu.. miéj miłosierdzie niech nie cierpię za pokolenia.. zostaw mi życie.
— Nie umrzesz — przecierpisz, a proroctwo moje pójdzie po nad tobą, jako mgła i rozwieje się.. powiesz sobie, iż jako się jasne wieszczby nie sprawdziły.. bośmy ich nie byli warci, tak się czarne nie ziszczą dla miłosierdzia Bożego.. Ale potrzeba było, abyś cierpiał tę chwilę, bo wybranym jesteś, a wybranym u nas cierpieć dano. Szczęśliwi zostaną odrzuceni, bo dla tego szczęścia będą się musieli zaprzeć Boga, ojczyzny, wiary i narodu. —
Widzę ich.. widzę całe pokolenia tych ludzi spodlonych co zgiąwszy się na ramionach nosić będą złocone jarzmo, rozkryte mi są ich sumienia pełne ran i zgryzot i śmiać się będą ich usta, nasycać kadłuby, świecić piersi, a boleć i jęczeć wnętrzności serdeczne aż do zgonu. Albowiem nikt, kogo Bóg stworzył białym niemoże wdziać skóry czarnéj, a kto wdzieje ją, umrze, bo go ona spali..
Kazimierzu! dodał — tobie przeznaczone wygnanie.. i Bóg pobłogosławi ci w niém, abyś na wielkie imie zapracował, a da ci bohaterski koniec..
Dziś.. potrzeba ażebyś natychmiast zdał to miejsce święte choćby w ręce plugawe.. albowiem nie dopuści Bóg, aby mu co złego uczynili i napełni ich grozą i strachem. Godzina przyszła ofiar.
Dzisiejszéj nocy jeszcze masz wynijść ztąd i iść w świat, gdzie oczy poniosą. Nad tobą Bóg!!
Idź wybrańcze na tułactwo!
— Wybrańcze! powtórzył Pułaski z boleścią.
— Ale niech cię pycha nie podnosi choć wybranym jesteś, bo razem z niemi pójdą téż na tułactwo i najostatniejsze pomyje narodu, abyście nie mogli pochlubić się żeście synami Bożemi.. A będą was uczyć téj pokory zbytnicy, którzy wezmą tułactwo, aby je sponiewierali i zwalali u obcych..
Jakby złamany wysiłkiem, domawiając tych słów żebrak pochylił się i padł w stojące za nim krzesło.. a chwilę pozostał milczący z zamkniętemi oczyma, jakby duchem odpoczywał i otrzeźwiał się. Pułaski stał przed nim nie śmiejąc rzucić pytania.
— Duch mocen ale ciało słabe.. rzekł zmienionym głosem starzec. Oto dwa dni oprócz chleba spleśniałego niemiałem nic w ustach.. a nim powrócę do celi mojéj niewolno mi téż tknąć nic, oprócz chleba i wody.. Przynieś mi czarnego chleba, i podaj kubek wody czystéj abym się orzeźwił.
— Nic więcéj? spytał Kazimierz. —
— Nic — odpowiedział żebrak — nakarmię ciało, aby mnie odniosło tam, gdziem być powinien, a gdy rozświta odprawię ofiarę przed ołtarzem Matki Zbawiciela i pokrzepiony pójdę daléj.
— Nie spoczniecie w klasztorze?
— Ani godziny, ani chwili nad tę, która mi, jest dana. Przyszedłem ci oznajmić wolę Bożą i być świadkiem, że ją wykonasz.. a potém! pobłogosławiwszy cię synu mój, jako błogosławiłem ojcu twemu na bohaterstwo i męczeństwo — pójdę..
— Raczże mi powtórzyć co czynić mam, odezwał się Pułaski, który zarazem przyniósł dzban wody i chleb, i podał je starcowi.
Żebrak pobłogosławił je i wziął, a począł mówić spokojniéj ale stanowczo.. jakby wydawał rozkaz nieodwołalny.
— Jest do dnia dosyć czasu.. abyś się do drogi przysposobił.. o pół nocy siędziesz na koń.. sam, lub z temi których wybierzesz.. i którym Bóg myśl towarzyszenia ci natchnie.
— Jakto? przed rankiem? przed mszą twoją, mój ojcze?
— Przed północą.. powtórzył starzec, ja klęknę do modlitwy, ty wyjdziesz abyś zaraz gotował się do drogi.. Bez pożegnania z ludźmi.. jako zbieg wyjdziesz wpierwospy. Pobłogosławię cię w imieniu tego, który rozkazuje ci wynijść z miejsca świętego, bo ono nie jest ani własnością jednego pokolenia, ani jednéj garści poczciwych dzieci.. ale narodu całego i wieków..
Zatém jedna cegła z tych murów wypaść nie powinna.. przez cię.. Idź, spełnij rozkaz!.
Pułaski załamawszy ręce stał i wahał się, zdawał się chcieć prosić i modlić, aby mu wolno było dłużéj, choć kilka godzin tu pozostać. Tę myśl jego jakby odgadnąwszy żebrak, zawołał.
— Jeśli lekceważyć będziesz rozkazy, naówczas na własne barki weźmiesz winę swa i jéj skutki, opuści cię opieka tego, który czuwał nad wami.. Zważ co uczynisz, wybieraj..
Zégar klasztorny bił dziesiątą godzinę, starzec ujrzawszy na ścianie krzyż i obraz, nic już nie mówiąc kląkł na modlitwę.
Pułaski stał jeszcze, stał, w ostatku skłonił głowę przybity i po cichu wyszedł z celi. —


W korytarzu nieco opodal ode drzwi stało kilku ze starszyzny oczekujących na rozkazy dowódzcy, po chmurném czole poznali wszyscy, że przychodził z czémś ciężkiém dlań i niepomyślném..
— Mam świętego pielgrzyma w celi mojéj, rzekł, przeto drzwi jéj są dla wszystkich zamknięte. Rozkazy wydane na jutro, stoją w swéj sile, nam z panem Radzimińskim przyjdzie się pójść naradzić.. pójdziemy do Refektarza.. u drzwi moich niech kto stanie na straży, aby spokoju świętemu mężowi nie przerywano. Natychmiast Radzimiński wziął światło, a pan Kazimierz milczący skinął mu aby szedł za nim. —
Reszta oczekujących rozeszła się po swych celach.. przeczucia jakieś smutne, nikomu o śnie i pomyśleć nie dozwoliły.
Powrót nagły Pułaskiego który dniem wprzody w kilkaset koni był wyciągnął na dłuższą wyprawę i niespodzianie powrócił, dawał najobojętniejszym do myślenia. Wiele téż mówiła posępna twarz jego, która nigdy kłamać nie umiała.
Skiba znalazł tu starych towarzyszów broni, którzy się doń zbiegli słuchać opowiadań o losach Krakowa, Tyńca, Bobrka i Lanckorony. Szczególniéj wypadki w Tyńcu, potém wieści od Generalności; posłuchy o jéj losach zajmowały załogę Częstochowską, wyglądającą odsieczy, żywiącą jeszcze lepsze na przyszłość nadzieje.. gdy już niestety — nie było żadnych. —
Skiba i Karol opowiadać musieli garstce ciekawych, rozczarowujące nowiny swéj niedoli; ale samo ich wytrwanie i przybycie tych niedobitków, jakiéjś dodawało otuchy, tym co się łudzić chcieli.
W ostateczności wszystko się zmienia w nadzieję.
Pułaski wszedł z Radzimińskim zaufanym swym do pustego Refektarza.. Radzimiński, który go nieodstępował nigdy, był prawą jego ręką, on po nim brał komendę.. Pułaski mu ufał, był to żołnierz mówiący nie wiele, ale żelaznéj woli i charakteru. —
Odsunęli się od drzwi, aby ich nie podsłuchano, Kazimierz począł od serdecznego uścisku.. milczącego ale pełnego wzruszenia. —
Radzimiński zadrżał, uścisk ten nic dobrego nie wróżył.
— Słuchaj przyjacielu, rzekł głosem zmienionym — z niewymownym żalem dzielę się z tobą rozkazem z góry, któremu nawykłem być posłusznym.. przychodzi mi on przez usta człowieka, którego jak świętego czczę.. Muszę spełnić ordynans, bom żołnierz Boży. —
— Co za rozkaz? podchwycił Radzimiński — żywy i gorączka, gdy szło o konfederacyą — może Suwaronowi poddać Częstochowę — nie! to nie może być! Będziemy jéj, jak Kordecki bronić do ostatka.. wyginiemy do nogi, a gruzy jéj nas przysypią.
— Słuchaj cierpliwie — ze smutkiem odparł Pułaski. Częstochowa nie lada jest twierdzą i nie samą twierdzą tylko którą na łup ruinie dać można. Barski zameczek czém był inném. Berdyczow wszakże poszanować przyszło dla Matki Boskiéj, cóż dopiero to miejsce, które do milijonów, do całéj Polski należy...
Tak jest, przyjacielu.. Częstochowę oddać musimy.. Gdyby była iskierka nadziei, że się utrzymamy, że ocalim.. lecz napróżno się łudzić. My z tysiącem zostaliśmy jedni jedyni.. garść.. odrobina.. święte mury te obroniły nas od zagłady...
Ja.. ja muszę was porzucić! muszę odejść, dla wszystkich przebaczenie łatwe.. mnie uczynili królobójcą, aby we mnie zohydzić i pokalać konfederacyą. Za królobójcę! o Boże!
Westchnął Pułaski.
— Wiem, że załoga cała, gdy ja wyjdę, znajdzie łaskę, ucieszą się, że ostatnich Barskich żołnierzy zmienią w pospolitych ludzi...
— A coż z wami? spytał Radzimiński, cóż wy myślicie?
— Ze mną — co da Bóg! nie wiém! pójdę gdzie poniosą, oczy; abym widokiem mojéj niedoli jednał pomoc i współczucie ojczyznie. Pójdę po narodach, po dworach, po wojskach.. apostołując dla Polski...
I począł znowu ściskać starego druha, który jakkolwiek żołnierz zahartowany, człek twardy! zrazu nadąsawszy się, łzy ocierał.
— Za godzinę mnie tu nie będzie, dodał Pułaski. Muszę z ciemnéj nocy korzystać. Uchodzę.. uchodzę, jak zbrodzień od szubienicy:
— A! weźże i mnie ze sobą..
— Radzimiński nie żądaj tego, błagam cię, tobie jednemu powierzyć mogę towarzyszów broni, bolesny obowiązek poddania się tak, aby ani życia ani czci nie stracili.. Proście, starajcie się, aby przynajmniéj twierdzę wojsku królewskiemu, nie moskalom poddać dozwolono...
Bracie — dodał tęskno — Bóg wielki, życie cudów pełne.. któż wié? dożyjem może, iż szabli znowu dobędziemy w obronie ojczyzny.
— Któż pójdzie z wami? spytał niespokojny towarzysz.
— Zdaje mi się, że Rogowskiego tylko wezmę, a do usług Bohdanka.. Gdzie mnie losy zaniosą, niewiem.. ukrainiec mi może rodzinną dumkę na obczyznie zanuci i łez dobędzie, gdy pierś zduszą...
Ani słowa nikomu, dodał, idzie o głowę moją, o cześć moją!. ani słowa! Dajcie mi pióra i papieru.. napiszę do towarzyszów słowo pożegnania.. ty jutro tu je... przeczytasz... gdy mnie już tu nie będzie.
Radzimiński powlókł się spełnić rozkaz, nawykły będąc do ślepego posłuszeństwa; Pułaski został sam. Wzrok jego padł na wielki krucifix, wiszący na ścianie, kolana ugiął, złożył ręce.
— Prowadź mnie Boże, rzekł w duchu — na męki, na śmierć, na nędzę.. byleś mi dał siłę wytrwania godnym imienia dziecka twojego..
Powracający Radzimiński zastał go jeszcze na klęczkach; ale siadł zaraz pisać nie mówiąc słowa; kazawszy tylko przywołać Bohdanka, którego wierności był pewien.
Za chwilę stawił się wyrostek, dziecko stepu z tą fizyonomiją, co piękną być umie, choć nie jest, co się wdzięczy jakimś serdecznym urokiem, oczyma łzawemi, usty malinowemi, a w piersi dziecięcéj ma męztwo starca..
Bohdan był chłopakiem ledwo wyszłym z chłopięctwa, ale silnie po kozacku zbudowanym, zwinnym i zręcznym. Oczy miał niebieskie jasne, czoło wysokie, podgolone, a na twarzy ten spryt ukraińca, co się kryje pod dobrodusznością wesołą.
— Co bat’ku każecie?
— Naprzód milczeć jak ryba, a spełnić, co powiem.. pod utratą łba.. Do stajni bez latarni.. iść, konia mego, swego i Rogowskiego okulbaczyć, tak żeby nikt o tém nie wiedział.. w troki dam węzełek.. za godzinę powinno być wszystko gotowe.. ty jedziesz ze mną..
— Słucham..
— Za godzinę, gdy ludzie się pośpią — wyprowadzisz konie, słomą im obwiązawszy kopyta.
Posłuszne kozacze nie śmiało pytać o więcéj.
— Konie choć po ciemku, obmacać dobrze, podkowy, siodła, popręgi, aby nic nie brakło... Radzimiński da klucz od furtki, zwanéj wycieczką, konie tam za nią czekać mają —
— Idź i spraw się..
Kozaczek popatrzył żywemi oczyma, jakby chciał z pana piersi prawdę wyjeść, zawrócił się i poszedł na palcach..
Ale od drzwi jeszcze spytał.
— Na ile dni koszul, ojcze?
— Na całe życie! surowo odparł Pułaski... rozumiesz... koni mi nie obciążać... koszula się znajdzie na ciało, póki dusza w nim... ruszaj...
Bohdanek zatrzymał się, usta mu drgnęły ale zmilczał... pan nie był rozmowny.
Ciężkież to było pożegnanie z miejscem świętém, z świętą ziemią rodzoną, z towarzyszami doli i niedoli — a najcięższe z tą nadzieją donoszoną do dni ostatnich... Naraz wszystko trzeba było porzucić i iść... w ciemną nieznaną przyszłość.
Ale téj twarzy i duszy obcą była słabość co sił pozbawia, im boleść stała się większą, tém energia do pokonania jéj rosła.
Gdy się ten dramat serdeczny odegrywał w tajemnicy dla wszystkich, w celi dowódzcy modlił się i spoczywał pielgrzym, a u drzwi jéj poziewał chodząc, niby na straży postawiony, konfederat...
Skibie leżało na sercu aby tego starca... mógł ucałować ręce... przemówić doń serdecznie... byli dawni znajomi... Rozgadawszy się i upłakawszy ze swemi, wyszedł cichaczem w korytarz, domyślając się gdzie szukać żebraka potrzeba... Pokazano mu celę Pułaskiego, ale w progu jéj żołnierz zaparł mu drogę.
— Komenda panie pułkowniku, nie wolno nikomu...
Skiba się zafrasował, myśląc co pocznie, gdy wewnątrz głos się ozwał donośny — Puszczaj!
Korzystając z pozwolenia, wszedł co prędzéj... na środku izby stał żebrak ów z wyciągnionemi rękami i nie dając się pochylić do swéj dłoni Skibie, pochwycił go w ramiona.
— Nie korz się przed zlepkiem, korz się przed Bogiem — jam nie ten co byłem... nie natchniony duchem prorok... ale zdruzgotany obłamek człowieka... z wypłakanemi oczyma.
Fuimus! fuimus! a za pokoleń naszych już to co było nie powróci.
Cóż ty stary robaku? powiedz mi zkąd? dokąd?... Ja coś wiem i nic nie wiem... widzę jak przez mgłę i nie pomnę...
— O moich losach co tam prawić, odparł Skiba, ojczyzny losy to moje... Kaleka przyszedłem tu paść w obronie ołtarza... tubym chciał śmierć znaleść...
Starzec pokiwał głową.
— Oj duszo harda! duszo harda! jakże to was Bóg chłostać musi, aby pokory nauczył... Więc wam koniecznie zwycięztw albo bohaterskiéj śmierci potrzeba... a cierpieć, a siedzieć z głową posypaną popiołem — nie łaska?? Więcbyście dla dumki waszéj w perzynę gotowi miejsce święte obrócić?
— Mamyż broń złożyć i pojść w kajdany? Czyż taka dyspozycya Boża?
— Dyspozycya zawsze jedna — pokora i posłuszeństwo...
Zatrzymał się...
— No, to ci powiem stary a wierny żołnierzu chorągwi Matki Boskiéj... powiem ci... Tak... kazano się poddać... upokorzyć.
Poszaleliśmy swobodą, popiliśmy się swawolą — nie chciało się króla, nie szanowało prawa, nie uznawało w chamie człowieka... więc oko za oko, ząb za ząb weźmie mściwy Bóg Izraela.
„I wyciągnę rękę moją na nie, i uczynię ziemię spustoszoną i opuszczoną od puszczy Deblatha... po wszech mieszkańcach ich... a doznają żem ja Pan“... (Ezechiel 6.)
Tak synu, kara się dopiero poczyna.
Jam przyszedł z rozkazem Pańskim, abyście rozpoczynali pokutę...
Skibie wargi drżały, oczy się zaczerwieniły, bo płakać nie mógł już, a w piersi gotowało mu się i wrzało, ale nie wybuchnął.
— Cóż nam czynić? spytał po żołniersku.
— Żyć i pokutować włosiennicą okrytym... Jednego czeka wygnanie między obcemi, drugich wśród swoich sromota... u swoich jak obcy bezbożnych.
— A dla mnie ojcze, przykazanie jakie? zapytał Skiba, ja nie mam domu ani łomu, ani dzieci, bom je oddał ojczyźnie, ani majątku, bom go spalił jéj na ofiarę, nic prócz życia ciężaru...
— Ulituje się pan, odpowiedział żebrak — ulituje... on sam natchnie, ja nie wiem, ja dla was nie mam rozkazu...
Skiba ręce załamał.
— O ojcze mój święty — zawołał, niechże ja stary pień spruchniały... burza go lada dzień obali... klasztor mi da przytułek, a suknia mnisza spokój... ale ze mną jest chłopak jak róża rozkwitły, czysty, poczciwy, ochrzczony krwią przelaną w boju, który przysiągł sobie nie wracać do domu... Święte dziecko, dobre dziecko... pokochałem go jak własne... co z nim pocznę, mój ojcze? powiedz...
— Niewidzę go, rzekł powoli starzec — jak mu imie?
— Karol — Karol Pluta..
— Ten który jechał przy boku twoim.. Niech idzie z wybranymi na wygnanie.. przywiedź mi go tu.. dam i jemu szkaplerze z błogosławieństwem.. ale nie rychléj, aż tu przyjdzie Pułaski.. Pomodlę się na intencyę waszę..
— Więc żadnéj pociechy? żadnéj nadziei?
— Synu.. Bóg zawsze ma pociechy, Bóg zawsze chowa nadzieję — Ale czyśmy zasłużyli na nie? Wyście może lepsi od innych, ale dla dziesięciu sprawiedliwych Sodoma i Gomora nie będzie ocaloną.. Wierzyliśmy więcéj w Turka, więcéj w Wołoszyny zdradne, we Francuzy płoche, w Rakuszan.. niż w Boga i cnotę.. Bóg karze..
— Cóż czynić?
— Modlić się, cierpieć, pracować.
— Długo?
— Starcze! przyszłość się nie mierzy ludzkiém życiem.. Świętokradzca, kto ją chce odsłaniać gdy niema woli Bożéj..
— A! nie dla siebie.. nie, rzekł z zapałem Skiba — pytam was, ale dla ojczyzny.. Niech dziś umrę na mękach, byleby ona wstała z chorągwią zwycięzką!
— A wola Pańska? a wyroki Jego? wybyście je złamać chcieli?.. nie.. stanie się co przeznaczył — amen.
„I będzie ziemia Egipska pustynią i spustoszeniem; a poznają żem Pan, za to żeś mówił — Moja jest ręka i jam ją uczynił..
„I dam ziemię Egipską pustą w pośrodku ziem pustych, a miasta jéj w pośrodku miast zburzonych i będą puste.. czterdzieści lat, a Egipcyany rozproszę między narody i rozwieję je po ziemiach.“ (Ezechiel 29.)
Mówiąc to, gdy kończył, zapłakał, puściły się łzy Skibie i tak w milczeniu owi starce stojąc, łykali łzy, a nie mówiąc słowa poili się boleścią.


W tém zapukano do drzwi, w progu ukazał się Kazimierz Pułaski, którego na pierwszy rzut oka ciężko było poznać, bo i twarz przez tę godzinę zmieniła mu się pod naciskiem troski — i strój był przywdział niezwykły.
Ubierał się zwykle p. Pułaski po huzarsku a jak to było w obyczaju dla dowódzców nie szczędząc galonów, guzów i sznurów; teraz włożył prostą szaraczkową taratatkę, a w ręku miał granatową czapkę z siwym barankiem... Twarz była czarna i posępna. Ujrzawszy go żebrak szepnął Skibie — Idź po swego chłopca, nie trzeba czasu tracić.
— Po kogo? spytał dosłyszawszy Kazimierz.
— Daje ci Bóg poczciwego towarzysza — którego potrzeba wziąć z tąd, bo się krajowi przydać może.. niech idzie na surową szkołę wygnania. Nie znasz go ani z imienia ani nazwiska; ale oto ten zań ręczy i prosi za nim.
— Modlę się — dodał Skiba.
— Każecie, wezmę rzekł łagodnie przybyły — ale ojcze, ojcze! na tę drogę wygnania, nędzy i tęsknoty za krajem, za ojczyzną ukochaną.. a! daj mi krzyż swój i błogosławieństwo.. błogosławieństwo Abrahama i Jakuba, któreby ulżyło bolu a pomagało dźwigać ciężar... Zlituj się słabości ludzkiéj.
Właśnie gdy to mówił, starzec z pod sukni dobył kilka par szkaplerzy i żegnając je drżącą dłonią, modlił się.
— Jedne z nich są dla ciebie, te dla twych towarzyszów. Zawieś je i noś na sobie.. będą ci bronią i puklerzem.. Jeśli z piersi twych znikną.. nie lękaj się ale przygotuj umrzeć po chrześciańsku.. będzie to bowiem oznajmieniem rychłego końca. Bóg da ci to hasło, gdy powołać zechce.. A teraz.. nie marudźcie, czas wam w drogę.. w imie Ojca i Syna......
I na schylonego włożył szkaplerze.. Pułaski rozpiął suknią aby je na piersi uwiesić i pocałował w rękę starca.
Prawie w tejże chwili Skiba przyprowadził Karola, na którego ciekawie oczy się wszystkich zwróciły. — Stał blady i pomieszany przed Pułaskim... Żebrak długo długo nań patrzał, a powoli badając go, wyjaśniała mu się twarz, bo poczuł, że czystą, dziewiczą i szlachetną istotę miał przed sobą.. jeszcze w zetknięciu ze światem niepokalaną.
— Słuchaj, dziecko — odezwał się — droga wygnania cię czeka.. Bić się już dłużéj teraz wzbroniono, taki jest ordynans Boży, póki on znów nie powoła... Chcesz iść z p. Pułaskim? nie żal ci rodziny, domu.. kraju?
— A! żal mi, mój ojcze.. alem poprzysiągł poświęcić się cały ojczyźnie.. pojdę gdzie jéj użytecznym być mogę..
— Jakże w rozproszeniu, na tułactwie służyć będziesz téj ojczyźnie umiłowanéj? powiedz mi?
— Nauczcie mnie..
— Służ jéj cnotą twą — noś w sobie ojczyznę polską, a pomnij, że świat w tobie ją widzieć będzie i z ciebie sądzić o macierzy twéj. Każde słowo i czyn twój na nią spadną, każda plama twa ją zwala, każda zasługa ozdobi..
W domu, synu, myśmy między swoimi na gnieździe, drzwi zaparte.. Bóg tylko widzi i sądzi; ale jak wychodząc za wieś chłopek bierze odzież czystą, aby sądzono z niéj o zamożności chaty, tak i my musimy iść odziani poczciwością, aby z nas o Polsce wnoszono, a nie powiedziano o niéj — jest legowiskiem niepoczciwych. Dziecko moje, pomnij te słowa, bo wielu ich nie poczuje w sercu, a sromem nas okryją..
To mówiąc włożył mu na szyję poświęcone szkaplerze..
— Pójdziesz w świat, powiedzą ci niedowiarkowie, to kawałki sukna i szychu.. to stare szmaty zabobonnym ludziom, niewiastom i dzieciom tylko drogie.. ale zaprawdę, wierz mi, że duch Boży mocen jest mieszkać w szmacie i odrobince kamienia i wszędzie, gdzie chce; bo wszechmocen jest.. a kto wierzy w siłę, ten ją ma.. a komu świętość jest łachmanem, ten sam łachmana nie wart, bo w ciało wierzy, a nie w ducha, który z prochu i nicości światy — zlepił..
A teraz idźcie pielgrzymi, idźcie na świadectwo narodom, wysłańcy boleści, idźcie pokazać światu, że na tym zbawionym przez Chrystusa, a do braterstwa powołanym świecie są ludzie bez ojczyzny, bez braci, bez dachu.. którym odebrano wszystko.. a nie ulitował się.. nikt..
Idźcie! Bóg niech będzie nad wami..
Tu zamilkł nagle, oczy mu zajaśniały ogniem dziwnym, podniósł wysoko rękę po nad głowę, potem ręce obie, czoło, oczy.. milczał.. jakby z Bogiem rozmawiał. —
— Na świadectwo, że mnie posłał Pan, i że rozkaz jego pełnię, abyście uwierzyli.. w imie Trójcy przenajświętszéj.. niech piorun uderzy!!
Chwila, trwoga była i milczenie, przed oknami przeleciał blask ognisty i straszny grom rozległ się wśród murów, dalekiém echem odbijając się po otoczających wzgórzach..
Ksiądz Marek padł na kolana..


Kilku jeźdźców wyszło furtą wycieczki z klasztoru i milcząc puścili się drogą ku granicy.
A gdy przyszło rozstać się z Polską i przekroczyć ostatnia rubież jéj... dopiero wstrzymali konie wszyscy.. a odwróciwszy twarze ku wschodowi, klękli się modlić... żegnając w duszy wszystko, wszystko co rzucali za sobą. Potém wstał p. Pułaski i ujął garść ziemi polskiéj, a z poszanowaniem pocałowawszy ją, zawinął i obok świętości na piersiach zawiesił.
Jeśli umrę na obczyznie, rzekł, tą ziemi garstką zasypiecie mi oczy.. Jeśli żyć mam, nosząc ją w każdéj chwili, pamiętać będę, żem jéj winien wszystko; żem żyć nie godzien, jeżeli o niéj zapomnę, i wstyd jéj przyniosę!...
Od téj to garstki ziemi, wziętéj przez Pułaskiego, gdy rzucał Polskę, obyczaj powstał tułaczy, iż każdy z sobą nosi na piersi szczyptę ojczystéj ziemi... i że ją piérwszą rzucają na mogiłę wyznańca... Sit ei levis!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.