Trzydzieści morgów/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Kosiakiewicz
Tytuł Trzydzieści morgów
Wydawca Wydawnictwo imienia Mieczysława Brzezińskiego
Data wyd. 1912
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Aplas był to Niemczysko rude, zyzowate, długie i cienkie niby tyka od chmielu, chodził zaś przygarbiony nie od wieku, bo był to młody jeszcze całkiem chłop, ale dlatego, że trudno mu było prosto trzymać swoją długą figurę.
Mieszkał on w końcu wsi na komornem u Niemca kolonisty, Purata. Podobno był żonaty, ale, jako nic dobrego, żonę bił i zabierał jej zarobek, więc też od niego uciekła.
Człowiek to był niedobry, do wódki chętny bardzo, ale do pracy jak najmniej. Czasem, to jak mu przyszła fantazya, wynajmował się czy do rąbania, czy do żniwa i robił za dwóch; gdy zaś pieniądze dostał, pił do upadłego i poił każdego, kto z nim chciał pić.
Patrzył on głównie na lekkie zarobki. Gadano też po wsi, że Aplas trochę złodziejstwem się trudni i że zna się z bandą koniokradów, która od Sandomierza aż po przeciwną granicę wszędzie utrzymuje stacje do przechowywania kradzionych koni. Nikt jednak Aplasa na gorącym uczynku nie złapał.
Takiego to człowieka przyprowadził Bartek do chałupy w dzień śmierci Tomasza.
Jagna przyjęła Aplasa bardzo mile; Bartek wyszedł z izby, a gdy wrócił za pół godziny i spojrzał na Aplasa, ani go poznał. Na stole leży brzytwa i rozrobione mydło, a Aplas wygolony zupełnie na taki sposób, jak to nosił się stary Tomasz. Niema ani jednego rudego włosa wokoło gęby.
Jagna wzięła zmarłego za nogi, Aplas pochwycił za pod pachy, zwlekli go z łoża, zanieśli do komory i przykryli słomą.

Jagna z Niemcem zanieśli zmarłego do komory.

— Zaprzęgaj teraz konie! — woła Jagna do Bartka, a oczy jej iskrzą się, jak u kota ślepie po nocy — i co duchu leć do miasta po rejenta. A kogo jeno spotkasz po drodze, to przystawaj i mów, że starego okropnie w sobie sparło, że jęczy okrutnie, że pewnikiem do wieczora nie dociągnie i że chce testament spisać. A jakby się pytali ludzie, komu grunt stary chce zapisać, to mów, że nie wiesz, bo chory nic nie gada, jeno jęczy.
Ale Bartek nie poruszył się. Stał, jak słup wkopany w ziemię.
Jagna go szarpnęła.
On nic. Wtedy Jagna rozpuściła gębę. Zaczęła wymyślać mu, że nie chłop jest, ale gorzej, niż baba, że przez niego wyjdą na dziady, że chce wszystko zaprzepaścić.
I tak mu zaczęła doskwierać, że wyszedł do stajni i jął konie zakładać. Gdy zaś wyjechał przed dom, Jagna podeszła i rzekła:
— My już z Aplasem wszystko tu zrobimy. Ty ino pędź, co sił i przywoź rejenta, a pamiętaj powiadać ludziom po drodze, że stary dziś pewno zamrze, i że strasznie jęczy.
Bartek zaciął konie i pojechał.
Gdy powrócił po dwóch godzinach z rejentem i jego pisarzem, zastał dom swój zapełniony babami z całej wsi. Jagna głośno lamentowała i płakała, a na łóżku leżał Aplas z owiniętą głową tak dobrze, że ani jednego rudego włosa nie było widać, a twarz miał odwróconą do ściany i od czasu do czasu wydawał długi, głośny jęk.
Gorąco się chłopu zrobiło, gdy ujrzał to wszystko, ale widzi, że już za późno cofać się. Więc przystawił stół do łóżka.
Rejent i pisarz usiedli, rozłożyli księgi i Aplas cichym, ledwie że dosłyszanym głosem, przerywanym jękami, podyktował testament, mocą którego wszystko zapisuje Jagnie, swojej wychowanicy, a tylko dwieście rubli kościołowi na ufundowanie mszy wiecznej za swoją, niby starego Tomasza, grzeszną duszę.
Wszystko udało się doskonale.
Baby nawet nic nie poznały, bo gdy która bliżej do łóżka się przysuwała, to zaraz Jagna wracała ją do drzwi, mówiąc:
— Nie podchodźcie ta bliżej, bo może to zaraźliwe.
Dopiero gdy testament był już napisany, pisarz go przeczytał, Aplas położył na nim trzy krzyże, a rejent, schowawszy zapłatę, rzekł:
— No, jedźmy już!
Wtedy dopiero Bartkowi zrobiło się błogo, jakby kto mu zdjął ciężar z piersi.
Raźno wsiadł na bryczkę i podcinał konia, aby jak najprędzej zawieźć rejenta i pisarza do miasta. Tam wstąpił do szynku, wypił sobie półkwarcie okowity i wrócił do domu.
Wódka zakręciła mu dobrze w głowie, bo gdy wjeżdżał do wsi, jakaś baba krzyknęła mu:
— Bartku! stary Tomasz już zmarł!
A on, zamiast co innego powiedzieć, rzekł:
— A cóż to? nie wiem tego!
Szczęściem bełkotał niewyraźnie, jak pijany, i baba przeszła, nic z tego nie domyśliwszy się.
Gdy zajechał do domu, na łóżku leżał po dawnemu sztywny, żółty trup starego Tomasza. Dwoje dzieciaków, które wygnały o świcie gadzinę w pole i dopiero na południe wróciwszy, o śmierci dziadka się dowiedziały, płakały cicho pod piecem.
— Teraz my tu — szepnęła do niego Jagna — gospodarze na wieki.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Kosiakiewicz.