Trzydzieści morgów/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Kosiakiewicz
Tytuł Trzydzieści morgów
Wydawca Wydawnictwo imienia Mieczysława Brzezińskiego
Data wyd. 1912
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Dzień się poczynał. Naprzód ze wschodu szło świtanie i przecierać zaczynało ciemności nocne. Wtedy obudziły się ptaki w trawach śpiące i świergotać zaczęły i harmider robić, jakby na jarmarku jakim.
Potem poczerwieniało na wschodzie, jakby kto tam krwawej farby rozlał i pomalutku w tej czerwieni wychodzić zaczęło z za ziemi na niebo słoneczko.
W Bratkowie ruch powstał. Ledwo co nieco światła wsunęło przez okno do której izby, zaraz budził się czujny gospodarz i skrzętna gospodyni podnosiła ze snu dzieci, lub parobków, lub dziewki i nie zadługo w zagrodzie każdy brał się do swojej roboty.
Wszystkiego tego nie widział już w owym dniu stary Tomasz, bogaty włościanin, który od dwóch miesięcy złożony ciężką chorobą, nie podnosił się z łóżka. Zmarł on w nocy prawie niespodziewanie. Choć chorował bowiem, nie myślano, aby takiego silnego chłopa tak prędko choroba na śmierć zmogła.
A jednak zmogła.
Leży oto na łóżku na wznak, nieruchomy, z głową zadartą do góry, z otwartemi ustami, z oczami patrzącemi sztywnie we drzwi komory. Zmienił się trochę po śmierci. Pożółkł cały i, choć nie dawno kazał się ogolić, cała broda i górna warga porosły siwemi sterczącemi, niby szczeciny, włosami.
Stary nie miał dzieci, a żona oddawna już na niego czekała na tamtym świecie. Przy łóżku jego stoi też tylko wychowanica Jagna i jej mąż Bartek, którzy w gospodarce starego rządzili, jak w swojej i za prawowitych gospodarzy się mieli.
Nie myśleli pewno o tem, że ich rządy póty trwać będą, póki życia starczy staremu. Teraz przyjdą ci, co im się podług prawa należy gospodarstwo, i wykwitują Jagnę i Bartka. Stary miał dwóch siostrzeńców po rodzonej siostrze. Jeden, Maciek, za młodu wywędrował do Warszawy i tam pono za stróża jest przy wielkiej kamienicy. Drugi, Jędrek, służy w wojsku i ma za dwa lata wrócić. Do nich to należy ta cała gospodarka, którą Jagna przywykła już za swoją uważać.
Stoi też ona przy łóżku zmarłego markotna i ponura.
Bartek po głowie się drapie i pacierz pod nosem szepcze. Żal mu Tomasza, z którym żył pod jednym dachem parę lat i krzywdy nijakiej od niego nie doznał.
Jagnie zaś żal i zmarłego, który ją jako sierotę z drogi publicznej podniósł, wychował, wyswatał i krowę dał na wiano, żal jej także i gospodarki trzydziesto morgowej, i chałupy, i dobytku.
Stoi nad trupem i myśli, czy niema sposobu, aby ostać przy gruncie. Oczy wlepiła w jedno miejsce i nie odzywa się ani słowem do męża. Dopiero, gdy ten wyjść chce i bierze za klamkę u drzwi, odwraca się do niego i mówi:
— Gdzie idziesz? po co wsi opowiadać, żeśmy na dziady zeszli, zaczekaj. Trza poradzić coś przecie. Tyleśmy lat tu przy gruncie byli i pracowali, to i nie wyjdziem z niego.
Bartek wrócił na środek izby.
Choć mu markotno było za starym, ale i on przecież był gospodarzem i on uważał prawie za swoje Tomasza morgi. Czuł on, że do tej ziemi ma prawo, bo ją przez lat tyle rękami własnemi uprawiał, jeno nie przemyśliwał nad tem, bo sposobu żadnego nie widział.
Ale kobieta jest przebieglejsza od chłopa. Jagna wnet pomyślała sposób, jeno nie śmiała odrazu powiedzieć o nim Bartkowi.
Zaczęła więc wyrzekać na zmarłego. Mówiła, że powinien był testament napisać i choć połowę gruntu jej przeznaczyć za to, że tyle lat koło niego chodziła i dogadzała mu lepiej, niżby to rodzona córka zrobiła. A stary ani pomyślał o tem, żeby wynagrodzić jej trudy, umarł spokojnie i teraz grunt zabiorą siostrzeńcy, a przez całe życie ani krzty serca do starego nie mieli, nie szanowali go i wyzywali ciągle za oczy.
Bartek spuścił głowę ku ziemi i na to gadanie odpowiadał tylko od czasu do czasu:
— A juści.
Potem umilkła Jagna i przez czas długi żadne się nie odezwało. Tymczasem już dzień był zupełny na świecie, a zegar na ścianie wskazywał godzinę szóstą.
Jagna milczała i myślała.
Wreszcie, jakby postanowienie przyszło jej do głowy, bo zwróciła się do Bartka i po cichu, choć niktby przecie nie usłyszał, szepnęła do niego.
— Słyszysz? nie mów nic nikomu, że stary zmarł. Ani słowa. Idź przez wieś, jakby się nic nie stało. Wstąp do Aplasa i powiedz, żeby duchem tu przyszedł, rozumiesz?
Bartek spojrzał jej w oczy.
Domyślił się, że Jagna sposób na ostanie przy gruncie znalazła, ale nie miał śmiałości zapytać się, jaki to jest ten sposób. Ale nic się nie odezwał, bo jeno nałożył czapkę na głowę i, zdając się na rozum swojej baby, poszedł do Aplasa.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Kosiakiewicz.