Trzy psy/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Trzy psy
Podtytuł Romansik obyczajowy i dość obyczajny
Pochodzenie „Kolce“, 1876, nr 48-51, 53
Redaktor J. M. Kamiński
Wydawca A. Pajewski i F. Szulc
Data wyd. 1876
Druk Aleksander Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Jeszcze jeden pies.

Byłto sławny na całą okolicę chart, brał zające i lisy w pojedynkę a wabił się Dogoń.
Należał do pana Jacka Kichalskiego właściciela dóbr Ogonowa z przyległościami i był okiem w głowie, oraz perłą w psiarni tego obywatela.
Kronika powiatowa twierdzi, iż psisko to dziwne przechodziło koleje. Przed laty trzema, Dogoń należał do jakiegoś poczciwego szlachcica o sześć mil od Ogonowa zamieszkałego, a sierść miał białą jak mléko, bez żadnej odmiany.
Powiadają, że pewnej ciemnej nocy, pan Jacek z zaufanym i wiernym pachołkiem wyprawił się do wioseczki owego szlachcica, konie przy karczmie zostawił, a sam pieszo dotarł aż do podwórza, na którem leżał Dogoń, wypoczywając po trudach dziennych.
Wiadomo powszechnie, że chart jakkolwiek jest może najpiękniejszym przedstawicielem psiego rodu, jednak nie odznacza się wcale instynktem i zmyślnością właściwą innym gatunkom psów.
To też pan Jacek nie miał wielkiej trudności w zwabieniu do siebie Dogonia kawałkiem ad hoc przygotowanej kiełbasy i przyprowadzeniem psiska do bryczki.
Wyprawa więc powiodła się zupełnie, i na drugi dzień Dogoń osiadł już na stałe w Ogonowie. Pan Jacek zrobił mu dwie czarne łaty farbą, jednę dużą na grzbiecie, drugę zaś zasłaniającą pół głowy, czem tak odmienił fizognomję charta, że właściciel dawny bywając często w Ogonowie i widząc tego psa nie przypuszczał nawet że jest tak blizko zguby, której od tak dawna poszukuje.
Pan Jacek dumny był ze swego Dogonia, który mu co zimę chwytał ze trzydziestu lisów i mnóstwo zajęcy, dumny był z czarnych łat na białej sierści swego faworyta, bo bądź co bądź łaty te świadczyły o wysokich zdolnościach artystycznych i niepoślednim talencie amatora psów...
Właściciel Ogonowa był wdowcem, bezdzietnym i zostawał w stosunkach handlowych z panem Pinkwasem Gelb Wirginien, tak jak jego sąsiad pan Dominik Krzykalski złączony był węzłami kredytu ze znanym nam już z poprzedniego rozdziału Szapsią Drejkönig...
Dobra Ogonów w znacznej połowie należały do Pinkwasa faktycznie, chociaż w hypotece tytuł własności zapisany był na imię pana Jacka.
Stało się to sposobem bardzo prostym.
Pewnego lipcowego poranku młody Pinkwas przejeżdżając przez Ogonów wstąpił do dworu i kupił gęś.
Fakt to nic nieznaczący na pozór, lecz malownicza okolica Ogonowa, dobra ziemia, porządne jeszcze zabudowania gospodarskie tak przypadły panu Pinkwasowi do gustu, że bądź co bądź postanowił sobie w jaknajprędszym czasie zaaklimatyzować się tutaj i zostać właścicielem owej posiadłości.
Do wytkniętego celu kroczył powoli wprawdzie, ale wytrwale... Od gęsi, przeszedł do kartofli, do owsa, od owsa do pszenicy, do owiec, wełny, okowity i lasu... ujął w swe ręce monopol kupna wszelkich produktów tej wioseczki, zawsze gotów był za marny kwitek dać panu Jackowi tyle gotówki, ile tenże zażądał, i tą drogą, usłużny, zawsze grzeczny i na każde wezwanie gotów Pinkwas miał wszelkie szanse zostania dziedzicem Ogonowa.
Pan Jacek o bożym świecie, jak to mówią, nie wiedział, gospodarstwo trybem przez dziadów i pradziadów przyjętym prowadził, polował przez całą zimę, pożyczał pieniędzy przez całe lato, a klął przez wszystkie cztery pory roku.
Wszystko to działo się w tym samym czasie kiedy pan Dominik zastanawiał się nad smutnemi skutkami bezżeństwa, panna Zofja w Lisiej­‑jamie marzyła o przeszłości pieszcząc pieska, a panowie Drejkönig i Gelb Wirginien snuli sobie plany różne, a na tych planach budowali drugie plany, na tych drugich trzecie i tak dalej,.. i tak dalej, a gdyby im się wszystkie zamiary powiodły, to kupiliby całą Europę niebawem.
Pan Jacek powracał z polowania, Dogoń zmęczony zwolna szedł przy koniu na smyczy, koń zwiesił jakoś głowę i pan Jacek medytując kiwał się na siodle, dwa zające kiwały się za siodłem, i cała ta grupa tak się kiwała... kiwała... kiwała... aż się przykiwała przed ganeczek Ogonowskiego dworku...
Kasztan poszedł do stajni, Dogoń do psiarni, zające do kuchni, a pan Jacek wszedł do swego pokoju, przeszedł się po nim parę razy szerokiemi kroki, zapalił cygaro, a zastanowiwszy się nad życiem, gospodarstwem i różnemi innemi rzeczami, rzekł:
— Wszystko funta kłaków nie warto.
Wypowiedziawszy tę prawdę, machnął ręką, zbliżył się do szafki, wypił ogromny kielich starki i patrzył w okno bębniąc palcami po szybie.
Zmrok zapadł, ściemniało się, gwiazdy zaczęły mrugać na niebie złocistemi oczkami, a w sąsiedniem miasteczku zapalono światła...
Wkrótce ekonom starej daty z nosem czerwonym jak pomidor wszedł do pokoju i rozpoczęła się sesja agronomiczno­‑gospodarska, na którą rzucimy zasłonę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.