Trzej muszkieterowie (Dumas, 1927)/Tom II/Rozdział XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Trzej muszkieterowie
Wydawca Biblioteka Rodzinna
Data wyd. 1927
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Trois Mousquetaires
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVIII
WYROK

Noc była ciemna i burzliwa, horyzont okrył się chmurami, ani jedna gwiazdka nie widniała.
Przejechali w ciszy wioskę Festubert, a gdy przybyli do Herlier, Planchet, dowodzący orszakiem, zawrócił na prawo. Lord de Winter, Porthos i Aramis, próbowali zawiązać rozmowę z mężczyzną w płaszczu czerwonym, lecz ten na zapytania pochylał jeno głowę z szacunkiem i milczał.
Domyślili się nasi podróżni, iż nieznajomy miał powód zachowywać incognito i przestali go zaczepiać.
Ruszyli cwałem. Niedaleko za Fromelles burza wybuchła z wściekłością; okryli się płaszczami i ostatnie trzy mile przebyli podczas najstraszniejszej ulewy.
D‘Artagnan zdjął kapelusz i płaszcz zrzucił; przyjemność mu sprawiała woda, spływająca po czole gorącem i po całem ciele, wstrząsanem dreszczem gorączkowym.
Gdy mijali Goscal i zawracali do poczty, człowiek jakiś wystąpił z cienia drzew i z palcem na ustach stanął na środku drogi. Athos poznał Grimauda.
— Co słychać? — krzyknął d‘Artagnan — czyżby uciekła z Armentières?
Grimaud kiwnął głową. D‘Artagnan zgrzytnął zębami.
— Cicho d‘Artagnanie — przemówił Athos — ja wziąłem wszystko na siebie, do mnie należy wybadać Grimauda.
— Gdzież ona jest? — zapytał.
Grimaud wyciągnął rękę w kierunku rzeki Lys.
— Daleko stąd?
Grimaud podniósł palec wskazujący, napół zgięty.
— Sama?...
Grimaud znów kiwnął głową.
— Panowie!... — rzekł Athos — ona jest sama, stąd o pół mili, w stronie, gdzie rzeka płynie.
— Prowadź nas, Grimaud — odezwał się d‘Artagnan.
Grimaud poszedł przodem. Po pięciu minutach natrafili na strumień i wpław go przebyli.
— Czy tam?.. — zapytał Athos.
Grimaud pokręcił głową przecząco.
— Cicho zatem! — rzekł Athos.
Pojechali dalej. Znów błyskawica rozdarła chmury; Grimaud wskazał ręką mały, odosobniony domek o sto kroków od przewozu. Świeciło się w jednem oknie.
— Jesteśmy u celu — rzekł Athos.
W tej chwil podniósł się z rowu cień jakiś, to Mousqueton: wskazywał ręką okno oświetlone.
— Ona jest tam — powiedział.
— Gdzie Bazin? — zapytał Athos.
— Gdy ja strzegę okna, on drzwi pilnuje.
— Dobrze — rzekł Athos — wierni z was słudzy.
Zeskoczył z konia, oddał lejce Grimaudowi; postąpił do okna, reszcie kazał drzwi otoczyć.
Żywopłot, na kilka stóp wysoki, okalał domostwo; Athos go przeskoczył i stanął pod oknem bez okiennic.
Przy świetle lampy widać było kobietę, otuloną szarym płaszczem, siedzącą na stołku przy ogniu dogasającym: łokcie oparła na brudnym stole, a głowę ukryła w dłoniach. białych jak kość słoniowa.
W tejże chwili koń zarżał... milady podniosła głowę, zobaczyła bladą twarz w szybie okna i krzyknęła!...
Athos, widząc, że jest poznany, pchnął okno kolanem, aż szyby posypały się po ziemi, i jak duch zemsty, stanął w izbie. Milady do drzwi się rzuciła; bledszy i groźniejszy jeszcze, niż Athos, d‘Artagnan stał już na progu.
Milady cofnęła się z okrzykiem.
D‘Artagnan, sądząc, że chce uciekać, i bojąc się, aby znów nie uszła, wyjął pistolet; Athos go powstrzymał.
— Schowaj broń — rzekł — trzeba osądzić tę kobietę, a nie zamordować. Chwilkę cierpliwości, d‘Artagnanie, a będziesz zadowolony. Panowie, wejdźcie, proszę.
Wszedł lord de Winter, Porthos, Aramis i człowiek w płaszczu czerwonym. Czterech pachołków strzegło drzwi i okna. Milady padła na krzesło, z rękoma, jakby odegnać chciała marę straszną. Poznała szwagra i krzyknęła przeraźliwie.
— Czego żądacie?... — zawołała.
— Żądamy — rzekł Athos — Karoliny Backson, która najpierw nosiła nazwisko hrabiny de La Fere, następnie lady de Winter, baronowej Scheffield.
— To ja nią jestem — mruknęła wylękła — czego chcecie odemnie?...
— Pragniemy osądzić cię, według zbrodni twoich — rzekł Athos — wolno ci bronić się i uniewinnić, jeżeli potrafisz. Panie d‘Artagnan, wystąp najpierwszy, jako oskarżyciel.
D‘Artagnan wysunął się naprzód.
— W obliczu Boga i ludzi — powiedział — oskarżam tę kobietę, iż otruła Konstancję Bonacieux, zmarłą wczoraj wieczorem.
Obrócił się do Porthosa i Aramisa.
— Świadczymy — odezwali się razem muszkieterowie.
D‘Artagnan mówił dalej.
— W obliczu Boga i ludzi oskarżam tę kobietę o zamiar otrucia mnie samego winem, przysłanem z Villeroi, wraz z listem fałszywym, jakoby pochodziło od moich przyjaciół, a winem tem otruł się człowiek, nazwiskiem Brisemont.
— Świadczymy — rzekli jednym głosem Porthos i Aramis.
— W obliczu Boga i ludzi oskarżam tę kobietę, że namawiała mnie do zabicia barona de Wardes, a ponieważ nie mam na to świadka, osobiście zaświadczam. Skończyłem.
D‘Artagnan odszedł na bok z Porthosem i Aramisem.
— Na ciebie kolej, milordzie!... — rzekł Athos.
Baron stanął na środku pokoju.
— Przed Bogiem i ludźmi — rzekł — oskarżam tę kobietę o zamordowanie księcia Buckinghama.
— Książę Buckingham zamordowany?... — krzyknęli jednym głosem zgromadzeni.
— Tak — odpowiedział baron — zamordowany!... Odebrałem wasze ostrzeżenie, kazałem zatrzymać tę kobietę i oddałem pod straż wiernego sługi... Obałamuciła tego człowieka, włożyła mu sztylet do ręki, kazała zabić księcia — w tej chwili może i Felton płaci głową za zbrodnię tej furji piekielnej.
Sędziowie oniemieli, słysząc o zbrodniach, nieznanych im jeszcze.
— To nie wszystko — ciągnął lord de Winter — brat mój, który ją uczynił spadkobierczynią swoją, umarł nagle na dziwną chorobę, po jakiej na całem ciele zostają plamy sine. Siostro, powiedz, skutkiem czego mąż twój umarł?
— Okropność!... — zawołali Porthos i Aramis.
— Zabójczyni Buckinghama, zabójczyni Feltona, zabójczyni brata mojego, żądam sprawiedliwości nad tobą i oświadczam, jeżeli mi jej nie wymierzą, sam tego dokonam.
Lord de Winter stanął obok d‘Artagnana, Ustępując miejsca innemu oskarżycielowi.
Milady opuściła głowę na ręce i starała się zebrać rozpierzchłe myśli.
— Na mnie teraz kolej — odezwał się Athos, drżąc, jak lew drży na widok węża jadowitego. — Pojąłem za żonę tę kobietę, gdy była młodą dziewczyną, wziąłem ją pomimo woli całej mojej rodziny; otoczyłem dostatkiem, dałem moje nazwisko; aż pewnego dnia przekonałem się, że jest piętnowaną; ta kobieta ma wypalony kwiat lilji na lewem ramieniu!
— O!... — zawołała milady, powstając — gdzie jest trybunał, co wydał wyrok nikczemny, gdzie człowiek, który go wykonał?... nie znajdziecie jednego ani drugiego!
— Milcz! — odezwał się głos jakiś — ja na to odpowiem!
I człowiek w czerwonym płaszczu zbliżył się także.
— Kto ty jesteś?... kto ty jesteś?.. — krzyknęła milady, skamieniała ze strachu, a włosy na głowie powstały jej, jak żywe.
Wszyscy spojrzeli na tego człowieka, nikt go nie znał, prócz Athosa, który także ze zdziwieniem patrzył, nie przypuszczając, że i ten należy do sprawy, jaką właśnie sądzili. Nieznajomy stanął naprzeciw milady i zdjął maskę z twarzy. Milady patrzyła czas jakiś z wzrastającą trwogą na twarz bladą, okoloną czarnym zarostem, na twarz obojętną i zimną, jak kamień; naraz zawołała, podnosząc się i cofając do ściany:
— O!... nie, nie, to widmo piekielne!... to nie on!... Ratunku! ratunku! — krzyczała głosem dzikim, odwracając się, jakby przez ścianę uciec pragnęła.
— Kat miasta Lille! — zawołała milady, czepiając się rękami muru, aby nie paść na ziemię.
Wszyscy ustąpili na stronę, człowiek w płaszczu czerwonym sam został na środku izby.
— Łaski!... łaski!... przebaczenia — krzyczała nędznica, padając na kolana.
Nieznajomy czekał, aż się uciszy.
— Powiedziałem panom, że mnie poznała!... — zaczął — tak, jestem katem miasta Lille, a oto moja historia:
— Ta kobieta była swego czasu młodą dziewczyną, równie piękną, jak obecnie. Była zakonnicą w klasztorze Benedyktynek w Templemar. Młody ksiądz z sercem niewinnem i pełnem wiary, sprawował służbę kapelana klasztornego; postanowiła zbałamucić go i dokonała swego... o!... onaby świętego uwiodła...
„Oboje wykonali śluby święte, nieodwołalne; stosunek ich zatem nie mógł trwać długo, a odkryty, mógł ich zgubić. Wymogła na nim, że uciekną w dalekie strony; do wykonania zamiaru, do przeniesienia się w inną część Francji, potrzeba było pieniędzy. Ksiądz skradł kielichy złote i posprzedawał; a gdy już wszystko przygotowali do ucieczki, wyśledzono ich i wpakowano do więzienia oboje.
„W tydzień potem uwiodła syna dozorcy i wydostała się na wolność. Księdza skazano na dziesięć lat w kajdany i na piętnowanie. Byłem katem miasta Lilie, jak powiedziała już ta kobieta, i musiałem piętnować winnego... a ten nieszczęśliwy... był moim bratem!...
„Przysiągłem wtedy, że ta, co go zgubiła, spólniczka, co go do zbrodni popchnęła, otrzyma taką samą karę...
„Nie wiedziałem, gdzie się ukryła, lecz ścigałem ją, pochwyciłem, związałem i wypaliłem na ramieniu znak upadlający, tak, jak bratu mojemu...
„Powróciwszy do Lille, dowiedziałem się, że brat mój umknął także, a mnie posądzono o wspólnictwo i zamknięto w więzieniu, dopóki się on nie znajdzie.
„Nieszczęśliwy brat nie wiedział nic o wyroku; połączył się z kochanką, uciekli razem do Berry, a tam otrzymał małe probostwo... Ona uchodziła za jego siostrę...
„Właściciel dóbr, gdzie było probostwo, ujrzał tę niby siostrę, zakochał się i zapragnął ją poślubić. Wtedy ona porzuciła przez siebie zgubionego, dla drugiego, którego zgubić miała... i została hrabiną de La Fère.“
Wszyscy spojrzeli na Athosa, który właśnie tak się nazywał, a on dał znak, że to, co kat mówi, prawdą jest rzetelną.
— „Brat mój — ciągnął tenże — oszalały z rozpaczy, postanowił skończyć życie, odarte przez nią ze czci i szczęścia. Powrócił do Lille, a, dowiedziawszy się, że mnie skazano za niego oddał się sam w ręce sprawiedliwości i tegoż wieczora powiesił się w więzieniu.
„Oto zbrodnia, o jaką ją oskarżam, oto przyczyna, dla której jest piętnowana“.
— Panie d‘Artagnan — rzekł Athos — jakiej kary żądasz dla tej kobiety?
— Kary śmierci — odparł d‘Artagnan.
— Milordzie de Winter — ciągnął Athos — jakiej kary żądasz dla tej kobiety?
— Kary śmierci.
— Panowie Portbos i Aramis, wy, którzy jesteście sędziami, jaką jej karę przeznaczacie?
— Karę śmierci — wyrzekli obydwaj głosem grobowym.
Athos wyciągnął ku niej rękę.
— Karolino Backson, hrabino de La Fère, milady de Winter, zbrodnie twoje znużyły ludzi na ziemi i Boga w niebie. Módl się, jeżeli potrafisz, albowiem skazana jesteś i umrzesz...
Na te słowa. nie pozostawiające żadnej nadziei, milady powstała i chciała mówić, lecz siły ją opuściły. Poczuła silną rękę chwytającą ją za włosy i ciągnącą nieubłaganie, jak przeznaczenie: nie próbowała się opierać i wyszła, popychana przez kata.
Lord de Winter, d‘Artagnan, Athos, Porthos i Aramis podążyli za nimi. Pachołkowie poszli za śladem panów, a izba została pusta, z oknem wybitem, z drzwiami, naoścież otwartemi i z lampą kopcącą na stole.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).