Tomko Prawdzic/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Tomko Prawdzic
Podtytuł Wierutna bajka
Wydawca Karol Wild
Data wyd. 1866
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XI.

— Od kogo zaczniemy? spytał nazajutrz baron German niespokojnego Tomka —
— Od pierwszego z brzegu, odparł młody chłopiec, wszakże wszystkich obchodzić mamy.
— I tak dobrze, zgoda! a że lubię odrazu zbyć się rzeczy najcięższej, a do nauczyciela astronomji wysoko po wschodach drapać się potrzeba, zbądźmy dziś te nieszczęsne wschody. —
Poszli i po stromych w istocie a nie bardzo wygodnych wschodach wdrapali się na wieżyczkę która czoło swe szklanne wznosiła nad dachy przyległe. Z niej tylko szerokie niebios pola, kominy czarne i latające wrony widać było. Chłód przejmował w tej izdebce otwartej na cztery wiatry, zastawionej nieznanemi narzędziami, podobnemi do jakichś przygotowań męczeńskich, ostremi, błyszczącemi, strasznemi. Ogromny teleskop jak działo wymierzone ku niebu sterczał w pośrodku, a chronometr powolnym ruchem mierzył mu ulatujące godziny. Na podłodze walały się księgi zapisane liczbami i pootwierane szeroko, rozplaśnięte, rozbite, zmęczone i ledwie dyszące.
Wśród tych ksiąg i narzędzi człowieczek łysy, zamyślony chodził, skakał, szeptał, licząc coś kredą na tablicy i nie wiedząc co się około niego działo. Tak był zajęty niebem i swoją rachubą, że nie czuł przykrego chłodu dnia tego; ubrany dość lekko dla rozgrzania tylko machinalnie zacierając ręce.
— A czego to wasan chcesz? spytał usłyszawszy otwierające się drzwi.
Baron German wyskoczył naprzód — Proszę pana professora, rzekł szybko, mam honor rekomendować tego oto młodego człowieka: jest to czciciel prawdy, który dowiedziawszy się że ona na gwiazdach mieszka, pragnie żebyś ma ją pan professor pokazać raczył i tej znakomitej pani go zaprezentował.
— No! warjat czy co! czas drogi! czego chcecie?
Tomko począł poważniej; professor spojrzał mu w oczy i zaciąwszy usta: Prawda! rzekł — prawda — rachunek! Niema prawdy jeno w rachunku, jak niema szczęścia tylko w kontemplacji niebios — nauka wielka i piękna! — Chcesz się więc WPan uczyć astronomji?
— Tak jest, jeźli ona prowadzi do poznania prawdy!
— Juściż do jakiejś jej strony, do jednej jej części —
Ale znasz że co potrzeba do tego, nauki przygotowawcze?
— Cokolwiek.
Cokolwiek, mało. Masz że ten zapał do gwiazd i nieba miłość, to zamiłowanie eterycznych przestrzeni, które sercem miota i jest przeczuciem naszego powołania?
— O! ilekroć myśl podnoszę, podnoszę i oczy, rzekł Tomko, a zamyślony patrzę w niebo i napatrzeć go się nie mogę.
— To dobrze rzekł nauczyciel — ziemia tylko tyle warta o ile służy do oparcia teleskopu; a i tak nawet jest arcyniedokładną podstawą — Choruje na magnetyczne wstrząśnienia, nie trzyma się swej drogi uczciwie, chwieje się czasem jak pijana kucharka i nie pilnuje przepisanych przez nas prawideł. Jeszcze to też dziecko, wybaczyć jej potrzeba; ustatkuje się później.
— Tu więc wszystko w tej nauce, przerwał Tomko, jest stałe, niezmienne i prawdziwe! tu więc jest prawda! A! doszedłem źródła, zawołał radośnie całując ręce professora. —
— Stałe niezmienne! oj! podobno nie, kochanku, odparł nauczyciel skrobiąc się w łysinę. Tak prawdę powiedziawszy, u nas astronomów od lat tysiąców, co godzina to nowina: prawda prawdę wypycha; rachunki nasze co lat kilka odnawiamy, poprawiać musiemy, tablice nowemi obserwacjami powiększamy — i — idziemy powoli ku prawdzie.
— Ależ przecie od czasów Kopernika i Galileusza.
— Stare rzeczy! Kopernik i Galileusz są w niebiosach czem Kolumb i Wespucjusz w znajomości Nowego Świata. Posłuchaj moje dziecię:
Astronomja do szkoły Alexandryjskiej, była jak medycyna starych bab złożona z samych empirycznych i przypadkowych nabytków, z plewy i ziarna; w epoce Arabów, Ptolomeusza i dalej jeszcze, ileż to bąków nastrzelaliśmy, nie licząc najpotężniejszego, iż sobie ludzie upatrzyli w gwiazdach horoskopy i pobrali je w dożywotnie władanie, jak gdyby światy boże, z drobnemi pyłami jak my, mogły być w jakim związku bezpośrednim. Od Kopernika do naszych czasów, ileż to zmian jeszcze! Jesteśmy na drodze, ale tylko na drodze — a cel — o! jeszcze daleko!
— Jakto? wiec i ta nauka nie może powiedzieć: jestem u progu prawdy, chwyciłem ją.
— Nie, ale powiedzieć może; jestem na drodze do niej, wiemy wiele, a domyślamy się więcej jeszcze.
Tu fiziognomja nauczyciela zajaśniała i rozpromieniła się, oblicze jego okrywało się blaskiem, zdawał się natchniony, a baron German kichnął napróżno by go wywieść z tego stanu; obrócił oczy ku niebu i tak mówić począł. —
W pośród systemu planetarnego jako ognisko najdoskonalsze, złożone z materji w stanie światła będącej, rozrzedzonej..... stoi słońce! Kształt jego jest najdoskonalszym ze znanych nam kształtów, kulisty prawie! Ale i tu prawie wlazło i tu niedoskonałość! Materja słońca nie jest ogniem i płomieniem jak wnosili niektórzy, ale światłem. Światło to nie jest skutkiem ognia jak w fenomenie płonienia materji ziemskiej; — jest tylko wynikłością najdoskonalszego stanu materji. Bo masz waćpan wiedzieć, że światło jest materja w najwyższej potędze, materja na krawędzi ducha. Siłę swą słońce ma w sobie, dla tego nie krążąc około innego ogniska (dotąd go przynajmniej nie przypuszczaliśmy) obraca się około siebie, w sobie, w przeciągu 25 dni i pół wedle naszej rachuby. Słońce ze wszystkich istot znanych, najlepsze nam daje wyobrażenie czegoś najwyższego, najdoskonalszego. Nie dziw że je ludzie czcili: jego kształt doskonały, jasność, obrót niezależny, wszystko je czyni panem — Kształt ten sferyczny równie można uważać za skutek i przyczynę biegu około swej osi. —
— Panie professorze, przerwał German, tu dosyć chłodno, a to się zanosi na prelekcją.
— Komu chłodno niech idzie do djabła, zawołał zniecierpliwiony nauczyciel i z zapałem począł tworzyć dalej a Tomko uważnie go słuchał.
— W słońcu nie tylko jest ognisko jego własne ale ognisko całego także systemu planetarnego; wszystko krąży około niego, pociągane ku niemu; bo prawem jest potężniejszem od Newtońskiego, że doskonalsze panuje i przodkuje mniej doskonałym. Tu jest ognisko, tu najwyższa siła ducha rozlanego w uniwersum, tu mózg tego ogromnego stworzenia, tu życia jego skupienie. Ubóstwienie słońca w mycie Persów, doskonale pojmuję i tłumaczę sobie; wolę to jak głupią Egipcjan cybulę.
— Nie tak głupią jak się waćpanu zdaje, szepnął Baron po cichu; ale o tem potem.
— Silentium! zawołał professor, a nie to fora z tąd. —
Baron ukrył się w kątek i począł zażywać tabakę poglądając to na nauczyciela, to na Tomka, który, wyznać to potrzeba, doskonale słuchał. A słuchać to także sztuką.
— Światło słoneczne, czyli materja w najdoskonalszym swym stanie; światło ukazujące się nam na ziemi tylko fenomenalnie, przypadkowo, cząstkowo — tu istnieje numenalnie.
— W plamach słońca zapewnie! dorzucił cichuteńko Baron; professor nieposłyszał.
— Istnieje numenalnie, ciągle, trwale, i ożywia sobą, żyjąc w sobie..
— I to bardzo logicznie — mówił Baron — niema co mówić.
— Ono się przelewa na planety na które pada, podnosi do życia te ich części które oświeca, wywołuje materją martwą do żywota, wyiskrza w niej zawartego ducha i skupia go na powierzchni..... Tworzy się ruch, tworzy się żywot, ale to zawsze mowa tylko o materjalnym.
— Subintelligitur! mówił Baron z miną rozśmieszająco — poważną.
— Około słońca krążą z zachodu na wschód planety z satellitami swemi. Satellity w świecie planetarnym reprezentują toż samo stanowisko, jakie w świecie naszym ziemskim zajmują rośliny, do ziemi przywiązane, przyrosłe. Jak te rośliny one niemogą ruszyć się od planet swoich i podlegają ich przemożnemu wpływowi; są to sługi sług.
— A ja najniższy ich sługa! dorzucił Baron kłaniając się tak nisko, że przewrócił na książkach koziołka, czego jednak nauczyciel nie zobaczył, tak silnie był myślą swoją zajęty i tak dalej ciągnął:
— W miarę siły jaką ma planeta, liczba księżyców jej większa; niemi ocenić można siłę planet. Biegi, słoneczny w koło siebie, księżyców około planet i z niemi około słońca, a może ze słońcem około jakiegoś tajemniczego słońc słońca, w kierunku kołowym lub elliptycznym, spowodowane są pociąganiem do środków, do ognisk ducha —
— A gwiazdy obłoczkowe? spytał baron.
— Powszechnie uważane są, odparł nauczyciel, za oddalone bardzo od słońca; niezmierna ich odległość wnosić nakazuje że własne mają światło. —
— (Bo z kąd by go tam pożyczyć mogły?)
— Gdy księżyce naprzykład świecą złaski starszych sąsiadów. Według przypuszczenia Huyghens’a są może jeszcze takie gwiazdy stałe, których światło do nas, od stworzenia świata dojść nie miało czasu; a przecież nie idzie powoli i nie popasa w drodze — Z tąd zupełna niepewność —
— I tu więc niepewność? i tu prawda nieodkryta jeszcze? spytał Tomek.
— Silentium i słuchać! tupiąc rzekł Baron udający professora. — Ale wróćmy no do obłoczkowych?
— Obłoczkowe, mgliste chcesz wasan mówić — odparł professor pogardliwie — kat ich tam wie! trudno z Herschelem przypuścić i nie ma czem tego zdania poprzeć, jakoby każda z osobna tworzyła odrębny system planetarny — Są to według mnie dopiero formujące się światy, które etery karmią, a przestrzenie kołyszą, a sfery im pieśń śpiewając, niańczą je troskliwie.....
Niechybnie, gwiazdy te które w różnych stanach skupienia postrzegamy; są to zarodki światów powstających. Herschell znalazł i rozróżnił w nich czternaście różnych stanów rozrzedzenia i skupienia, ale można ograniczyć ten podział do kilku: do gwiazd obłoczkowych rozrzedzonych, błyszczących bez wyraźnych środków; tych w których kilka błyszczących ukazuje się jąderek (z podwójnem jądrem, podłużne, krągłe) i jednojądrowych; już uformowanych, które tylko jeszcze mglistą atmosferę mają do koła zdradzającą pieluchy. —
— A raczej mleko pod nosem, przerwał Baron, ale mnie to prawdziwie zajmować zaczyna jak bajka, pomówmy jeszcze —
Tomko wzdychał, widząc niepewność wszędzie; nauczyciel na jednego i drugiego niezważając rozpalony prawił dalej z wrastającym zapałem.
— Pomówmy jeszcze o tych biedakach satellitach, kończył baron — Los ich wcale mi się nie widzi godzien zazdrości, panie professorze.
— Satellity, podchwycił nauczyciel, krążą około planet w większej lub mniejszej ilości, wedle ich siły, oddalenia od słońca i t. d. Jowisz ma ich cztery, zdają się być różnej wielkości i w różnych też rozrzucane odległościach, wedle których bieg swój w mniejszym lub dłuższym czasu przeciągu odbywają. Pierwszy w jednym dniu ośmnastu godzinach, ostatni w szesnastu dniach ośmnastu godzinach. Satellity te wedle Herschella, obracają się także około swej osi, jak nasz księżyc.
— Wedle Herschella — powtórzył baron — a wedle innych.
— Wedle innych są inne przypuszczenia — dodał professor — Satellity Saturna któremu ktoś pierścień na kark włożył —
— Biedny niewolnik! szepnął Baron.
— Są w liczbie siedmiu, Uranusa w liczbie sześciu. Planetyzależąc od słońca, same są jednak, można powiedzieć, drugiego rzędu słońcami dla swoich satellitów; mają siłę utrzymać je w poddaństwie. Są to feudalni książęta. W miarę odległości swej i wielkości stosunkowej obracają się koło słońca szybszym lub wolniejszym biegiem, przebywając mniejsze lub większe drogi. Ziemia jak panowie wiecie zapewne, jest trzecią z rzędu, a po niej następują Mars, Jowisz i cała czereda którą znamy i której jeszcze nieznamy.
Drogi obiegu planet około słońca nie są wszystkie jednakie, ale z ich indiwidualnością w związku. — Jowisz odznacza się swoją wielkością, Merkurjusz przybliżeniem do słońca; najosobliwiej i najcharakterystyczniej uorganizowany jest Saturn, otoczony pierścieniem który go nie dotyka, ale ellyptycznie opasuje.
— Coś nakształt olbrzymiego obwarzanka nad głową dziecka, rzekł baron.
— Odległość tego dziwnego satellily, prawił dalej nauczyciel, wynosi prawie siódmą część odległości ziemi od księżyca. Siła Saturna, który na sobie unosi i ten pierścień i siedem jeszcze księżyców, jest daleko większa od wszystkich znanych planet. Saturn też leży daleko od słońca i sam w swojem państwie rządzi się obsolutniej z tego powodu, jak to zwykle rządzcy w majątkach dalekich od oka pańskiego. Za nim jeszcze jest Uranus i..... i.... Bóg wie! Uważcie tylko jak tu wszystkie planety w miarę oddalenia od słońca — króla, coraz więcej rolę słoneczną na siebie przybierają. Im dalej od niego, tem więcej księżyców: Merkurjusz pod okiem pańskiem nieośmiela się nikogo trzymać przy sobie, Wenus, Mars, Westa, Juno, Ceres, Pallas, nie mają ich także — Jowisz ma już cztery. Saturn siedem oprócz pierścienia, Uranus sześć (ale musi być pewnie daleko więcej, dojdziemy tego w krótce.)
— Aleśmy jeszcze nie doszli.
Paulatim summa petuntur.
— I nie doszliście także odległości gwiazd stałych naprzykład od ziemi —
— Ale jej dochodzim — Piazzi, Calandrelli i Brinkley zajmowali się wymierzeniem paralaxy gwiazdy Alfa w Lirze; każdy postępował wedle własnej methody.
— I wszyscy trafili na jedno?
— O! nie! co najciekawsza że każdemu wypadło co innego!
Tomko zadrżał.
— Struve zupełnie znów nową metodą, niechybnie dokładniej od nich nam to wyrachuje....
— A o kometach także podobno niewiele wiecie panowie?
— O kometach! niewiele! tak! ale niektórych mniej więcej o kilka miesięcy powrót zapowiedzieć możemy. —
— O kilka miesięcy!
— Czasem mniej — Nie dziw; są to dla nas ciała hypothetycznej jeszcze natury, opisujące drogi krzywe mimośrodkowe, raz zbliżające się do słońca, to znów bardzo od niego odbijające. — Wiemy tylko z pewnością że mają zwykle obłoczkowatości, ogony lub warkocze w przeciwną stronę od słońca zwrócone — jakiś wylew materji jasnej na zewnątrz —
— Tyle to i ja wiem — przerwał Baron.
— Są to zapewne, kończył professor — ciała w stanie niedokładnego jeszcze uformowania, lub może planety należące do dwóch systemów słonecznych, które się dowiadują do dwóch światów —; posłańcy z innej niedostępnej nam krainy przelatujący niebo z wieścią od króla — słońca do słońca — króla — Komety są bardzo różne co do swej natury; powracają one w różnych przestankach czasu —; są z ogonami i bez ogonów, z jądrem zgęszczonem i przezroczystem. Ku słońcu zbliżając się spieszą jak zwykle posłańcy, ale za oczy pańskie się dostawszy, ruszają sobie z zakładem po gospodarsku coraz powolniej.....
— Wszystko to i my po trosze wiemy — przerwał Baron — ale dokładniej —
— Owszem, owszem mamy je pospisywane dokłedniej, starannie... Na przykład w r. 1454 zakrywał kometa księżyc, tak był blisko ziemi — Mój Boże! szczęśliwi co to widzieli! nam się pewnie nic podobnego nie trafi! I westchnął Astronom a Tomko zrażony zabierał się do wyjścia.
— Co? jak ci się zdaje? dużo tu prawdy myślisz? spytał go Baron ciągnąc za połę — Chłopiec nic nie odpowiedział, lecz spuścił głowę i umilkł. Nauczyciel żegnając ich przez drzwi dodał:
— A proszę na lekcje.
— Uczyć się przypuszczeń! dorzucił Baron ze śmiechem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.