Tchnienie wieczności w poezji St. Wyspiańskiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romuald Minkiewicz
Tytuł Tchnienie wieczności w poezji St. Wyspiańskiego
Pochodzenie U wiecznych wrót tęsknicy
Wydawca Kasa Przezorności i Pomocy Warszawskich Pomocników Księgarskich; Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Romuald Minkiewicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
TCHNIENIE WIECZNOŚCI
W POEZJI ST. WYSPIAŃSKIEGO

PRZEMÓWIENIE NA OBCHODZIE ŻAŁOBNYM
W KRAKOWIE W DNIU 8 GRUDNIA 1907 ROKU



»Wielkości! komu nazwę twą przydano,
ten tęgich sił odżywia w sobie moce,
i duszą trwa wielekroć powołaną,
świecącą w długie narodowe noce;
więc choć jej świeży grób opłakiwano,
przemoże Śmierć i trumien głaz zdruzgoce;
powstanie z martwych na narodu czele
w nieśmiertelności królować kościele«.


Od słów tych — własnych słów Wyspiańskiego (z poematu Kazimierz Wielki), zwróconych ku Niemu samemu, zacząć mi się godzi.
Bowiem do nikogo z większą słusznością i tak bez zastrzeżeń, w całej pełni, stosowane być nie mogą, jak właśnie
do Niego —
Budziciela, niestrudzonego Dzwonnika dzwonów Zygmuntowych,
do Niego —
Wieszcza, Mocarza spiżowych nieprzebrzmiałych słów,
do Niego —

Harfiarza gędźnych, z tęczowych snów zwitych strun serca człowieczego, łkających wieczystą tęsknotą »za tem, co hej — w oddali«,

do Niego —

Rozsnuwacza gwiezdnych mgławic nadludzkich wizji witrażowych,

do Niego —

Strażnika Niezłomnego »Skarbów Sezamu« i Wawelu grobów królewskich, rozwartych w dniu Zmartwychwstania,

do Niego —

Dzierżyciela niegasnącej »Pochodni« duszy wolnej, wiary i czynu »Wyzwolenia«,

do Niego —

Twórcy Wszechwzględnego, jedynego u nas Mistrza iście Odrodzeniowego — z nieśmiertelnego szeregu Giottów, Leonardów i Michał-Aniołów.

Nie przychodzę »płakać na zgliszcze«.
Nie będę snuł trenów żałobnych żalu i skargi bolesnej nad świeżym grobem Jego powłoki doczesnej.
Dlaczegóż miałbym płakać?
Duch Jego, myśli i dzieł Jego twórczy czyn został tu przecie »w nieśmiertelności królować kościele...«
Znikło to, co znikome... co rozwiać się musi — dziś czy jutro, zaliż nie wszystko jedno?...
»Ciało pokrywa marna jest, skorupa krucha«.

(Achilleis).
Takeśmy dawno — tak dawno On — czekali Tej Niechybnej. Zdziwienie nas zdejmowało, że przystanęła kędyś w drodze, że się ulękła Jego władnych oczu i za węgarem gdzieś się przyczaiła.

Znikło, co znikome, co nie marzy się być nieśmiertelne.
Z pogodą przyjąć to muszę, jak On to przyjął. On — rozkochany w Hektorach i Achillach, On — który tyle razy powtarza:

»Lichy nawet wróbel nie padnie bez dopuszczenia Opatrzności.
To samo i ze mną.
Jeśli się to stanie teraz, — nie stanie się później.
Jeśli się później nie stanie, stanie się teraz.
Jeśli nie teraz, — to musi się stać później.
Wszystko na tem polega: — żeby być w pogotowiu«.

(Rozmyślania nad Hamletem).

Wyspiański był w pogotowiu. Jak Jego bohaterowie.
Stało się.
Treny, żale, skargi płaczliwe nie powinny mieć miejsca, uwłaczałyby bowiem Jego Duchowi.
Uwłaczałyby duchowi dzieł Jego.
Płaczecie, że wcielić nie zdążył pomysłów, co — jak dymiąca lawa kłębiły się w gasnącej myśli? że nie wyczerpał twórczości?
Niechajcie żalów egotycznych. Twórcą był, i wiedział, że morze twórczości wyczerpać się nie da. Jedna, dwie krople więcej, ach! cóż to znaczy wobec bezdni nieprzemierzonych i wobec niegasnącej, wieczystej tęsknoty tworzącego?
Niechajcie żalów!
Staliścież kiedy w obliczu śmierci?
Wiecież, czem jest wpatrzenie się oko w oko w jej otchłanne, wieczność i nicość mieszczące źrenice?
Jakie przejrzenie własnej duszy, do głębi, do dna...
Jakie stopienie się z wszechbytem...
Jakie jasnowidzenie biegu spraw ludzkich, treści i zakresu życia człowieczego...
I jeśli się jeszcze wówczas tworzy, jakie wzmożenie, jaki zespół sił twórczych, jaki szał potęgi twórczej, jakie spojenie się, napięcie twórczej woli, jaki lot, wichrowy, zawrotny rozpierających czaszkę myśli, wizji...
Czy znacie?
Może dlatego właśnie, że zdawna — tak długo — był »w pogotowiu«, w wieczność i nicość wzrokiem wtopiony, może dlatego tak tytanicznie, tak niestrudzenie tworzył i tworzył...
Boć

»iskra jedyna, gdy dogasa,
cała jej wtedy widna krasa...«

(Wyzwolenie).

Cała krasa i cała moc.

»Dziś wszystko dnia jednego zdolę,
gdy wszystko mam stracone«.

(Legenda).

Głębokom przekonany, że wszystko w życiu, wszystko w człowieku zdeterminowane jest nieuniknienie i tak powiązane ze sobą wzajem, że z łańcucha wydarzeń, nawet takich, jak twórcze czyny, żadnego ogniwa usunąć nie można, bez naruszenia albo zniszczenia dalszych... że zbratanie się ze śmiercią u Wyspiańskiego zespolone było z twórczością, — i płakać nad grobem Jego nie mogę.
Oto — przeciwnie — raduję się radością głęboką a czystą, bo smutkiem mądrości pojoną, raduję się za Niego — Twórcę, że zeszedł z pola u szczytu będąc twórczej potęgi, że nie zaznał opadania, zaniku, rozkładu Ducha, jak tylu, tylu wielkich — nomina sunt odiosa! — że nie dożył nieochybnej fazy staczania się wraz z onem niewstrzymanem kołem, o którem mu na Skałce, nad wodą śpiewały Rusałki:

»Wstajesz w chwale, sławie żywej,
masz w koronie dębów liść;
koło bieży w bieg straszliwy,
musisz z kołem na dół iść.

Chwilę jeno w górnym szczycie,
chwilę jeno w słońcu świeć;
złudnym jeno blaskiem życie,
w kole wiecznem na dół leć.

Szczęście kołem bieg swój toczy:
dziś u szczytu, jutro w dół;
koło płynie z wód przeźroczy,
w wodę ginie, w piach i muł«.

(Skałka).

Raduję się za Niego — Twórcę, i za nas, w Ducha Jego wpatrzonych, żeśmy rozkładu Ducha-Mocarza nie widzieli.
Oto żywie w nas — w duszach naszych, oto żywie na ziemi realnie, w dziele swojem, Wielki do końca, do końca godny siebie, Twórca Wszechwzględny — Apollo, »w górnym szczycie« Panteonu twórczości.


Fakt Śmierci Jego, acz spowodował to wypowiedzenie się moje, nie wniesie sam przez się żadnego pierwiastka w treść jego, żadnej nuty innej ponad te, które drgały i grały we mnie dotąd na oddźwięk Jego imienia — melodją czarowną, potężną i czystą.
Cóż się bowiem zmienić miało?
Bo jeśli fakt ten właśnie zmusił nas do przejrzenia całości twórczego życia Jego, od krańca po kraniec wskroś, przejrzenie to ukazuje nam przedziwną pełnię: — pełnię nabrzmiałej potęgi, skończonej w sobie od początku. Pełnię twórczości, w obramienie Wieczności ujętej, wpartej w nie dłońmi mocnemi, w Nieskończoność nieznużenie rozwartemi oczyma wpatrzonej i wzrok Nieskończoności ustawnie na sobie czującej, chłonącej jej tchnienie, tchnieniem tem jedynie żywiącej i wpajającej to tchnienie Wieczności ze siebie tworom swoim, w kształt spiżowy wkute, w darze spragnionym duszom ludzkim.
Taką jawi się twórczość Wyspiańskiego od początku.
Wyspiański-twórca, Wyspiański-Apollo, wyszedł z łona Chronosa, z woli Mojry, wiekuistej władczyni bogów i ludzi, odrazu, jednym rzutem samouświadomienia, samoowładnięcia twórczego, skończenie pełny odrazu, jak Pallas-Athene z głowy Zeusa.
Nie dla pięknego frazesu to mówię, jeno dlatego, że jest mi to oczywistością niezaprzeczną... której dowodzić zbyteczna, wystarcza wskazać.
Weźcie Legendę — w którem chcecie wydaniu, czy onem z Paryża jeszcze z r. 1892, czy tem nowem, zmienionem zupełnie z r. 1904.
Czytałem sobie i innym, już nie wiem, wiele razy ten pierwszy utwór dramatyczny Wyspiańskiego.
Długi szereg różnolitych, barwnych, plastycznych obrazów. Nieprzebrane bogactwo przedziwnych motywów dźwiękowych, od wichrowych surm bojowych, poszczęku oręża i tłumnego rozgwaru walczących drużyn do przecichego wygrywania pacholęcej piszczałeczki, nadgrobnych ballad gęślikowych, śpiewek dziewczęcych i syrenich, rusałczanych wabień podwodnych. Od grzmotu piorunów i wichrów poświstu do cichego łkania fali wiślanej. Od zaklinań modlitewnych Wandy do przekleństw oszalałego w strachu i grozie ludu.
I dalej. Przepych, niesłychany dotąd, mowy lechickiej. Niezliczony tłum postaci mitycznych o zupełnie wykończonem, jędrnem, żywem życiu dramatycznem.
A poprzez to wszystko wijący się nicią złotą czy raczej czerwoną dramat Wandy, konsekwentnie ku końcowi swemu idącej, wybierającej śmierć świadomie

»z czuciem i uczuciem człowieka, który chce czynów swoich, sobie przeznaczonych nieomylnie się doczekać«.
(Hamlet).

I ponad tem jeszcze rozwiana mgłą pajęczą owa przedziwna, Wyspiańskiemu jedynie właściwa liryka wyjaśnień autorskich, wstępów i zakończeń, cudnych, rzewnych, poruszających do głębi.
Gdzież tu mówić o ewolucyi Jego mocy twórczej w dalszych utworach?
Zali nie oczywista, że jął się rylca i młota już wrósłszy duchem w obramienie Wieczności, już owiany, wypełniony i prześwietlony słonecznem tchnieniem Wielkiej Sztuki. Dla takich duchów szkolne okresy twórczości nie istnieją. Nie istnieje kwestja naśladownictwa, wzorowania się czy pożyczania tematów.
Wszystko, co jest w nich i z nich się uzewnętrznia, jest samo przez się, dla siebie i ze siebie, — jest istotą rdzenną, własną, samoistną, skądkolwiek bądź pochodzą ziarna, zapadłe w glebę płodną ich duszy... gdyż takie jeno, własne, rdzenne, z nich idące i w nich pełny byt mające, stać się dla nich może tworzywem i kształtem.
Tak jest z Wyspiańskim.
Mickiewicz, Słowacki, Homer... jako indywidualności twórcze nic tu nie zaważyły, jeno materjał dają surowy, materjał życia i postaci, jak dają go gdzieindziej przewijające się wydarzenia ludowe — Wesela, Klątwy, Sędziów, jak daje go przeszłość historyczna Wawelu, Krakowa, Skałki, jak daje go mitologja słowiańska i grecka, jak daje go wreszcie otaczająca natura, barwna, słoneczna i dźwięków pełna, błoni, borów, Wisły...
I tylko. Oczywistem jest to dla każdego, kto wczytał się, wżył, wczuł, wmyślał w greckie właśnie dramaty Wyspiańskiego i zestawił je z Homerem.
Gdy w akcie drugim Wyzwolenia Konrad, mocując się z maskami i z myślami swemi, potrąca wypadkiem w Mickiewiczowskie Nieśmiertelność czuję..., jedna z masek (ośmnasta) wnet go chwyta na »plagjacie«:

»To raz już było powiedziane;«

na to Konrad:

»Może, — tak, wiem. Tejże chwili już wiem, ale dla was znów to jest przypomnienie i już znów myśl się dla was gubi, bo nie widzicie myśli, ale człowieka. Tak jest, dotąd nie widzicie myśli mojej, tylko mnie, a nie o mnie chodzi...«

Chodzi bowiem o coś, co nie ginie tak łatwo: — o twórczość, o dzieło życia.
Wszelki materjał wydarzeniowy postaci ludzkich, wszelkie środowisko społeczno-historyczne, wszelki teren rozwoju akcji jest równie dobry... bo każdy w tej twórczości, wpatrzonej w nieskończoność, jest równie przypadkowy, spowodowany warunkami życia, kształcenia się, urodzenia poety... i każdy, podpadłszy jej jako tworzywo, staje się wnet jednako koniecznym i organicznie z twórczością spojonym.
A staje się to wówczas, gdy wrośnie w duszę poety, gdy dusza go przerośnie nawskroś i przyswoi, to znaczy ujrzy związek jego z wszechbytem, z wszechświatem rzeczy, z istnieniem człowieczem, z wszechludzkiem zagadnieniem... wówczas, gdy rzecz ta, to wydarzenie staje się reprezentantem wszechrzeczy, duszy człowieczej i duszy świata we wszechwzględnej, wszechobejmującej duszy poety.
I dlatego to Konrad mówi o sobie:

»Jestem w każdym człowieku, żyję w każdem sercu«.
»Bo rzecz każda, — mówi Emerson — tkwi korzeniami swymi w samym środku natury, i przeto może być ujęta w sposób reprezentujący wszechświat«.
(Szkic: Sztuka).
Zaś »kto w Duchu (athma) wszystkie widzi rzeczy i Ducha widzi we wszystkich, dla tego rzecz żadna obcą nie jest«.
(Z Jadżur Wedy białej: Isa upaniszada[1]).

Dusza bowiem ludzka jest jedna zawsze i wszędzie.

»Co zaś prawdą jest [w człowieku], to na każdym etapie rozwoju jest prawdą tą samą«.
(Hamlet).

Człowiek, który »wyrósł« duszą, który w cichej głębi swego wnętrza wszystkie etapy przeszedł, myślą ogarnął i »zdobył«, w każdem zagadnieniu ludzkiem potrafi dojrzeć zagadnienie ogólne duszy człowieczej, swojej duszy, z całokształtem zagadnienia ludzkiego związek jej ująć i odtworzyć, gdy jest poetą.

»Bowiem poeta — mówi w innym szkicu Emerson — ma znaczenie reprezentanta. Pośród ludzi niezupełnych reprezentuje człowieka zupełnego, i uszczęśliwia nas bogactwem nie swojem już tylko, lecz świata całego«.
(Szkic: Poeta).
I dlatego, gdy Konrad w myślach się łamie (w akcie drugim Wyzwolenia), — »żyje i myśl swą rozwija«.

I co najważniejsza, kiedy zaczyna myśleć w jakiej chwili, nie wie: — jak myśl swą rozwinie i gdzie myśl swą zaprowadzi.
Jeno to jedno wie, że zdolności i zdatności swej do myślenia zaufać może. Myślenia te więc Konradowe to są jego zdobycze. Zdobyczy tych już nikt mu nie jest w stanie wydrzeć. Zdobycze te, jako łup, zatrzymuje i rośnie.
Zdobywa coraz trudniejsze w ciągu wieczoru szańce i etapy zakłada na coraz wyższym tarasie tego zamku myśli, po których z nim razem coraz wyżej kroczy Wyspiański.
I Konrad z tarasów tych, coraz wyższych, już nigdy nie zstąpi. I tylko może pójść wyżej. Niżej nigdy nie zejdzie. (Z rozmyślań nad Hamletem dosłownie. Jeno wyrazy Hamlet i Szekspir zamieniłem na Konrad i Wyspiański).
I gdy Konrad w myślach się łamie, nie wiecie już, czy to Konrad tylko, czy wraz z nim Wyspiański i wy sami?... nie wiecie, czy tu o wyzwolenie duszy Konradowej idzie jedynie, czy o wyzwolenie waszej duszy, duszy człowieczej wogóle, i narodu?... jak nie wiedzą Maski.
Bo Konrad »jest w każdym człowieku, żyje w każdem sercu«.
I napięcie uwagi widza jest tak wielkie, jakby z Konradem wraz rósł duszą, etapy wyższe »zdobywał« i czynu swego, i czynu narodu szukał...

I dlatego, gdy Marja (w Warszawiance), bólem zmiażdżonego Losem serca gięta, w wizjach się krwawych wije oszalała w rozpaczy, w oczach jej błysk tak płomienny się żarzy, że nawet spiżowy hart Chłopickiego stapia, i kiedy zaczyna:

»Struny harfiane przez pierś moją grają
i dźwięczą jęk i rozpacze«,

wizja śmierci jej ukochanego, jej »Orła« z wizją skonu Orła Białego się zlewa... a ona, konająca w bólu z Polską się utożsamia, na bój śmiertelny idącą:

»Byłam wolną,
buntowna przemocy,
oto mię w kajdany zakuto.
Byłam panią, oto mam być sługą,
bom dłoń wzniosła,
skowaną dłoń nieudolną. —
Zagojone mi rany rozpruto.
Otom w niemocy,
żelazną spowita kolczugą«.

I dramat jej w łzawiących oczach widza z ojczyzny dramatem w jedno się zlewa i lękiem mrozi, mimo że wokół śpiew brzmi radosny:

»Leć nasz orle, w górnym pędzie!«

I dla tej samej przyczyny: powszechnej reprezentatywności rzeczy każdej w duszy poety, — owa niewinna ballada gędźców, którą Łopuch i Śmiech, pokręcając lir, nad umarłym Krakiem śpiewają:

1.  »Bywało, bywało,
wesele się śmiało
i Gody.
A owo jak ptacy
wesele pierzchało
i gasły jak zorze urody.


2.  Jak Zorze, jak Zorze,
wesele się śmiało;
nie smętni byliśwa,
nie tacy.
A owo jak woda
wesele spływało;
kaj w czeluść zapadło, jak wody«.

(Legenda).

— owa niewinna ballada urasta do znaczenia wszechludzkiego i w smętną, ciężką zadumę duszę waszą spowija nad tem, co już ubiegło i nie wróci, wrócić nie może... a w myśli wstają ciche, mądre słowa Gentile:

»La gioia è sole d’inverno: sorge tardi, tramonta presto« (Radość, jak słonce zimowe: późno wschodzi, zachodzi szybko...)

A dalej — w tej samej Legendzie — gdy zewłok knezia Kraka, porzucony na Wiśle, jako Martwica, uwikłany w wikliny, tkwi u brzegu i woła wkółko błagalnie:

»Tak was proszę, weźcie w dłonie
z mojej torby ziaren garść;
wraz zakwitnie w zieleń błonie...

Hej, bo ziarno ze mną tonie,
hej, bo ziarno idzie w nic;
weźcie ino trochę w dłonie,
wraz zakwitnie w zieleń błonie,
będzie można siec...«,

czyż nie wieje stąd na was bojaźń rozpaczna nie Martwicy-Kraka, lecz Wyspiańskiego-twórcy, i każdego twórcy, w jakiejbądź tworzy dziedzinie, że daremne, daremne były wysiłki i

»ten trud co mnie zabijał«,

że

»w marność idą ziarna moje,
kto wie, kto je siał?«

Gdy zaś Martwica kończy zwrotem nagłym:

»A kiedyż się wypłaczą łzy,
i spłyną lód i kry —?
A kiedyż przejdzie straszna noc,
i wróci krew i moc?« —

— zagadnienie rozszerza krąg swój zachłanny i brzmi skargą bolesną i trwożną obawą Kraka, Wyspiańskiego i waszą, waszą nadewszystko — o szczęście wasze i losy narodu.
I dla tej samej przyczyny wszechwzględnej reprezentatywności duszy Poety, a w niej każdego zagadnienia, urastającego w nieskończoność, — dla tej samej przyczyny, gdy w Weselu Chochoł słomiany intonuje swą straszną, na patykach miast strun skrzypiącą, zgrzytającą po sercu waszem pieśń:

»Miałeś chamie złoty róg,
miałeś chamie czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur...«

a kogut pieje, pieśń nie pijanego tylko drużby Jaśka tycze, rozrasta się w chmurę czarną, złowieszczą nad duszą waszą, i urągowiskiem dzwoni nad tem, coś posiadał, człowiecze, i niebacznie zmarnił, utracił, chwilą wesela upojony...

I leci krakaniem przeraźnem kruka, skrzydeł rozmiotem zakrywającego słońce... leci nad ziemią polską i kracze z chichotem szatańskim:

»Miałeś, chamie, złoty róg...
Miałeś, chamie, złoty róg...«

»Miałeś... miałeś...«
A Jasiek »tknięty, przytomniejąc« — a dusza wasza ocknięta, dusza wasza człowiecza, wasza polska dusza, rozpacznie woła:

»Jezu, Jezu!...
Hej, hej, bracia, chyćcie koni!
Chyćcie broni, chyćcie broni!...

Nic nie słysom, nic nie słysom,
ino granie, ino granie,
jakieś ich chyciło spanie...«

Jasiek — dusza wasza — ocknięta, daremnie woła w rozpaczy, bo róg zginiony — złoty róg zginiony — zgubiliście sami...

I pary weselników kręcą się w tańcu pośniętym, bez końca, bez końca... pary weselników, ludzie, Polacy, życia waszego czynności zwyczajne... bez końca, wkółko... a pieśń gra:

»Miałeś chamie złoty róg..
Ostał ci się ino sznur...
Ostał ci się ino sznur!...«


Takiem jest owo tchnienie Wieczności, przenikające wskroś twórczość Wyspiańskiego.
Wszelki materjał wydarzeniowy życia ludzkiego równie jest w niej znaczący, równie ważny, bo wszelki, wrósłszy w duszę Poety, staje się ośrodkiem krystalizacyjnym całego zagadnienia ludzkiego: jednostki, narodu, ludzkości...
Wszelka chwila dziejowa jest równie znacząca, bo w duszy Twórcy, biorącego ją za moment akcji, staje się koniecznem ogniwem w nieskończonym łańcuchu wieków i dźwięka odgłosem całego łańcucha...
Wszelki teren akcji tyleż waży wobec nieskończoności przestrzeni wszechświata, i wszelki również dobrze naturę bytu wiekuistą uwydatnia, a w duszy Artysty staje się — bo musi się stać — nieuniknienie związany z momentem, w którym się akcja rozwija i z samą akcją, z samym materjałem ludzkich wydarzeń.
I dlatego zupełnie naturalną się nam wydaje i organicznie ze sobą spojoną treść Akropolis, owego przedziwnego utworu, gdzie się Wisła ze Skamandrem utożsamia, gdzie Wawel z Iljonem, Polska z Troją, Harfiarz-Dawid z Wyspiańskim samym, Chrystus zmartwychwstający z Bogiem wschodzącego Słońca się zlewa... wschód zaś Słońca ze Zmartwychwstaniem już nie Chrystusa tylko i w Chrystusie, lecz z odrodzeniem człowieka, narodu i ludzkości całej.
Nie razi nas to bynajmniej, raczej urasta w naturalną konieczność utworu i w zwycięskie jego piękno...

»Pod skejskim donżonem, na blankach, na murach
pancerni przysiedli stróżowie;
łby wsparli na szpadach, na srogich kosturach,
na czatach na zamku w Krakowie.
Noc w mieście głęboka, Skamander połyska,
wiślaną świetląc się falą...«

(Akt II).

Lub też końcowe wołanie Kassandry:

»Hej, Wisłą płynie kra...
Wiosna, — kto jej doczeka?...«

Albo czytajcie, czytajcie końcowe ustępy Akropolis, choćby od strofy XVI-ej Harfiarza poczynając, od słów:

»Nie będzie już bólów ni łez!...

Przybywasz oto włady Lew,
na wozie Bóg ognisty;
ognisty deszcz, gdy zmarszczysz brew,
O Wielki, Wiekuisty!
O Nieśmiertelny, ponad świat,
nad światy władny mnogie;
położysz kres niewoli lat
i pęta ujmiesz wrogie.
Pokruszysz pęta, w skrzydeł lot
na nieśmiertelne trwanie.
Niechaj na dzwonach bije młot
Twe wielkie Zmartwychwstanie!«


Nie wiem zaprawdę, co tu należy bardziej podziwiać: czy głębię i jasność uświadamiania się twórczości w sobie, dochodzącego do najdalszych granic samowiedzy, czy też niesłychaną bystrość i siłę intuicji artystycznej, wiedzionej jeno wrażliwością, jeno nastrojem?...

Sądzę, że jedno i drugie, wzajem splecione. Bo gdyby Wyspiański nie był do dna świadom istoty twórczości, nie byłby w stanie napisać tak głębokiej, a zarazem tak niezwykle prostej księgi, jak Rozmyślania nad Hamletem i twórczością Shakespeare’a.


Ta jednak wszechwzględność, ta powszechność, ta, jak się wyraziłem, ośrodkowa reprezentatywność to nie jedyny atrybut twórczości, żywiącej tchnieniem wiekuistem.
Są inne.
Oto akcja bohaterska rozwija się wśród przeczuć przyszłych losów, pod świadomością nieuniknionych przeznaczeń, wiodących ku końcowi, pod śmiertelnem tchnieniem nieubłaganej Mojry.
A ten poblask przyszłości fatalnej jawi się wielorako. Raz, jak w Warszawiance, Nocy Listopadowej, Lelewelu itp. cięży nad czytelnikiem — widzem, jako wiedza historyczna, i krwawą smugą cienia kładzie się na jego duszę, wpatrzoną w zapasy, usiłowania, nadzieje i wzloty bohaterów.
To jednak złożyćby można na karb historyczności tematu.
Ale u Wyspiańskiego to nie od tematu zależy, jeno z istoty samej twórczości wypływa.
Wsłuchajcie się, wsłuchajcie w krucze wieszczenia Marji w Warszawiance, w obłąkane wizje jej duszy zranionej, gdy wkoło brzmi pieśń radości i nadziei:

»Leć, nasz orle, w górnym pędzie...«

Wpatrzcie się w zaświatowy wzrok Lelewela i Chłopickiego, w pewnych momentach skupienia ich ducha. Wsłuchajcie się w dziwne niekiedy brzmienie ich słów. Wniknijcie w drgające w nich przeczucia...
Oto dziwne, niezrozumiałe wieszczenia Krasawicy-rusalnej w Bolesławie Śmiałym i owa wyzywająca, mrożąca serca, moc jej wzroku, przed którym Biskup jeden nie uchyla oczu, gdy ona woła:

»Rzeź wam wróżę! A śmierci wam życzę,
któren pierwszy mnie pojrzy w oblicze!...«

a widz lękiem zdjęty wie, kogo Śmierć już czeka.
Oto zlatujące z przestworów boginie (Pallas z wieloma Nike), szeleszczące skrzydłami nad duszą Piotra Wysockiego, wiodącego belwederczyków, pchające go na czyny, a czynów tych kres krwawy naszeptujące mu zcicha... Oto cały prolog Nocy Listopadowej w gromami przeczuć nabrzmiałej zawierusze ich napowietrznych przegwarek... Jakimż duszę waszą zwidem-koszmarem owija od początku i serce wasze oczepia najeżoną kolcami siecią przeczuć, zanim jeszcze uderzać zacznie współczulnie z sercami bohaterów.
Oto »szeroko rozwarte jasne oczy« Joasa, bladego o przeświecającej cerze wyrostka żydowskiego, skrzypka... dziwne, wielkie oczy dziecka, nie znającego wcale życia, grzechów i zbrodni, a przecie w jasnowidztwie przeczulonego serca czytające z rysów ojca, starego lichwiarza, rzeczy tak straszne, że to serce przerażone bić przestaje.

Joas.  »Bracie, mnie jasność przejmywa
i widzę wtedy wskróś serca
i czytam wtedy pisane
myśli na czole ojcowém
i wiem, że są sprawiedliwe.
A gdy się, o broń że Jehowa,
myśl jakaś wkradnie mętliwa,
to zaraz mię serce zaboli.
Muzyka się moja urywa...
Natan.  Myślisz ty, że Bóg tobie gada?
Joas.  Że Bóg przezemnie ostrzega
przed karą, co późna spada...«

Brzmienie słów ostatnich zawiązkiem jest akcji Sędziów, zawiązkiem już grozą przeczuć nabrzmiałym: »kary, co późna spada«.
Nawet wśród ludzi tak prostych, jak królowa Althea w Meleagrze, lub jeszcze lepiej Młoda, ta brutalna Gospodyni księża i kochanka, od połajanek której rozpoczyna się Klątwa, nawet wśród nich akcja zawiązuje się wśród dziwnych, grozą wiejących przeczuć, objawiających się tutaj w jedynie możliwej u nich postaci snów, niepojętych, przejmujących, złowieszczo wróżebnych. I gdy w Klątwie kopacze, zgniewani nieustającem, dokuczliwem zrzędzeniem Młodej, »rzucają jej pod nogi motyki«, wołając:

»Grzesznico, — Bóg cię skarze!
Kajaj się życia twego! Strzeż dusze;

zdala od domu tego idź we skrusze!
Pobierz het wszystko, co twoje;
idź sama precz daleko,
nim na cię Boże Sądy się zwleką...«

Młoda przypomina z drżeniem serdecznem swój straszny sen, i lęku pełna oczekuje już jego spełnienia, boć wie, że

»mam się strzedz
czyjego przeklinania,
bo stałoby się prawdą
co ze snu wiem«.

Nie ustrzegła się: przeklęto ją, tragedja się rozpoczyna, z rosnącem nieustannie odtąd napięciem grozy, lęku i męki straszliwej...


Niekiedy zaś wzrok człowieka jak ostra stal zasłonę śmierci tnie i wklinia się w wieków idących zamrocz, z zimnym jak stal Śmiertnej kosy spokojem.
Czytajcie rozmowę Priama z Hekubą:

Priam.  »Ja ino ku temu patrzę, co przyjdzie, im dalej, im dalsze, tem mnie milsze i duszy mojej...
Hekuba.  Cieszą cię dzieci moje?
Priam.  Nie, — to już minęło.
Hekuba.  Radują cię dzieci dzieci moich?
Priam.  Nie, — to już minęło.
Świat ich się zamknął,
mój stoi otworem.

Ja widzę dalej, het poza ich żywot,
który się zdaje krótki«.

(Akropolis).

Wczujcie się w owo tytaniczne zmaganie się myśli i duszy Biskupa-Mocarza, zwyciężającego wszystko w imię swej Prawdy, ze zjawą mocniejszej odeń Śmierci, zeszłej ku niemu z surową oceną jego czynów i z nieubłaganym wyrokiem przyszłości:

»Prawda Twa
we śmierci jeno wiecznie trwa.
Gdy żywi życiem poczną żyć,
z żywymi Ty nie możesz być«.

(Skałka).

Dusze jednak, tchnieniem Wieczności owiane, nie łamią się, nie gną, nawet pod ciężarem wizji surowego Losu, nawet pod brzemieniem świadomości niechybnego końca, kresu mocy i czynów.
I czynów nie poniechają.

»Ducha twego siłą zgonu mierzą«.

(Achilleis).

Czynów nie poniechają, bowiem wizje ich, przeczucia i uświadomienia są stanami

»człowieka, który chce czynów swych, sobie przeznaczonych, nieomylnie się doczekać i nie uczynić niczego, coby cień na niego rzucić mogło«.
(Hamlet).
Ze spokojem, radosnym niemal, idzie Rapsod ku Śmierci.

Jakie ocknienie Mocy uśpionej zadrgało w Chłopickim w oddźwięk na wizję Śmierci:

»Duch wielki zadrżał we mnie znów na głos wojenny.
Drżę, drżę, to radość, ton, — Sen, Los niezmienny.
Z założonemi na piersiach rękami,
czekam, aż sen się stanie prawdą żywą,
a rzeczywistość zasunie się mgłami.

i widzę gwiazdę mą szczęśliwą... leci,
jak meteoru błysk ogniowy, —
upadła w otchłań,... na dnach otchłani
jeszcze zwodniczym błyskiem gwiazdy świeci...
— Los niech dopełni się...; Fatum mnie mami.
Dobrze i dobrze, z wami idę, z wami!«

(Warszawianka).

Modłami spokojnemi z księgi Rodzaju kończy Biskup swoją ze Śmiercią rozmowę zaduszną...
I idzie w drogę swą.
Jak idzie Hektor:

»Iść muszę, kędy sztandar mój,
kędy proporzec załopoce;
przeznaczeń wicher go podrywa;
tam wiem, że Bóg Hektora wzywa,
bym szedł i walcząc przetrwał noce.

Wiem, jaka moja moc i siła,
Wiem, jaka wola...«

(Akropolis).
W ślad odchodzącego biegną słowa starego Priama:

»...W męce,
we wiecznej męce ducha.
Jakowejś władzy górnej słucha
i ognie ma w sobie...«

A wiecież, jaka to »górna władza«, jaka »wola«...?
Hektor sam wam to powie, jak powiedział Ojcu-Priamowi:

»Dusza«.

I jeszcze:

»Ojcze, — to co ja robię,
czynię dla się i przez się«.

W nich bowiem samych, w tych duszach — trwaniem żyjących wiekuistem — tkwi nakaz ich czynów, i tkwi ich przeznaczenie.
Same je sobie nakreślają.

»Sam sobie człowiek stwarza wolność i niewolę«.
(Hamlet).

Same ku niemu i za niem idą, jak Wanda, modląca się do Zywi:

»Pokrusz me ciało, spal i zniszcz
a duszę daj zwycięską,
niech zapanuje duch nad zgliszcz
a Sława ponad Klęską!«

(Legenda, II. wyd.).

Wiedzą, ku czemu i poco idą, jak Hektor wiedział, że

»Jestem na to postawion
walką, ustawną walką...

Wytrwam i będę zbawion«.

Wytrwają!

Muszą iść i wytrwać, bo muszą być sobą, bo mają siebie, i siebie znają.

»Nie wiecie, co to jest dusza, siła, która jest tem, czem chce, i nie jest tem, czem nie chce...
Jej nie macie. Nią nie jesteście. Bo mieć ją i nie być nią: to nielogiczne«,

woła Konrad do masek w Wyzwoleniu.
Lecz naturalnie

»myślą ku temu dorastać można tylko stopniowo«,

jak Achilles, jak Konrad.

»A po stopniach tych można iść tylko rosnąc duszą, a ze stopni raz myślą zdobytych nie ustępując!
Co zaś prawdą jest, to na każdym etapie rozwoju jest prawdą tą samą«.
(Hamlet).

Bo prawda ta — to właśnie mus ich wewnętrzny, konieczność ich ducha, niezłomna potrzeba ich jaźni i woli.
Wiary w prawdę tę stracić nie mogę, bo u nich

»Wiara znaczy:
co masz w twem sercu — strzeż i tego słuchaj;
głos to jedyny który prawdą woła
i nie pozwoli splamić rąk ni czoła.«

(Hamlet).
Gdy więc duszą wzrośli, gdy myślą do prawdy swej dorośli, nie pójść po czyn swój nie mogą, bo myśl i czyn to jedno dla duszy w wieczność wpatrzonej.

»Chcę w czynach swoich obaczyć swą duszę«,

woła Telemak w Powrocie Odysa. Bowiem

»od czynów muszę zacząć byt, by myśl rozwinąć...
...bo myśl własną zdobyć można jeno w walce«.

(Hamlet).

Bo wreszcie »mieć duszę i nie być nią: to nielogiczne«.

»A czyny wielkie to są czyny prawe!«

(Hamlet).

I gdy się już duszą i myślą wzrośnie do prawdy swej i czynu swego, jawi się wówczas Hestja z pochodnią »duszy wolnej«, i pochodnię tę do rąk daje:

Hestja.  »Strzegę twoich ócz i twoich rąk,
uchylam od cię mąk,
zdejmuję z czoła znamię trwóg,
byś był, jako ten, co nie pamięta,
przez jakie przeszedł ciemnie dróg.

Ty masz być z Bożych sług.

Panem będziesz moim i sługą.
Strzedz tobie ognia, który palę
rękoma mojemi.
Wziąć tobie topór oburącz
i siąść stróżem u proga.
I nie zwolić ni piędzi ziemi.
Co Bóg rozwiązał — łącz!
Z rozkazu i woli Boga!«

(Wyzwolenie).
Kto zaś z rąk Hestji wziął pochodnię duszy wolnej, zgasić jej nie może.
»I tylko może pójść wyżej. Niżej nigdy nie zejdzie«.
(Hamlet).

Bo jeśliby ją zgasił, »potępion będzie«, wraz z jej płomieniem zgasiłby siebie, zabiłby w sobie jedyną treść istnienia.

»Niegodni, niegodni istnienia!
zaparliście się tworzenia,
odprzysięgliście sumienia,
cóż ręce wasze mogą?
Trwożliwe duchy, zaprzańce,
precz w otchłań, w Noc zapomnienia —
Niegodni, niegodni istnienia...«

(Legion).

Skazałby siebie na wiekuistą, straszliwą mękę:

»Gdy straci żarów świętą siłę,
choćby w ofierze dla narodu —
dościgną mściwe Erynije,
doścignie sęp wiecznego głodu«.

(Wyzwolenie).

Targać się będzie wieczyście. Wołać daremnie...
Utraconej »duszy wolnej« odzyskać niepodobna.
Pochodni raz zgaszonej niema o co zapalić.

Życie nocą mu będzie ciemną... W grób za żywo wtrącon będzie, a ponad nim drzwi duszące zawrą się z łoskotem na zawsze.

»Już biegną w stronę drzwi gromadą...
Zaparte wrota. Nadaremno.
Wracają znów na scenę — noc:
szukają wyjścia w noc tę ciemną; —
żelaznych wrót żelazna moc!

Ku innej stronie znów się rzucą
i bieżą, gonią i znów wrócą,
szukając wyjścia w Noc tę ciemną
daremno, zawdy nadaremno«.

(Wyzwolenie).

Rozumiecie, dlaczego, gdy Konrad w walce z Genjuszem — Harpją narodu niebacznie w zapędzie gasi pochodnię, sztuka i rola Konrada skończone być muszą?
Bo ten, kto duszę »wyzwolił«, kto myślą dorósł, i duchem w strop wiekuisty sięgnął, pochodni zgasić nie może. Wytrwać musi do końca, boć właśnie jest tym, który

»sam sobie stwarza wolność i niewolę«,

i gdy raz wolność osiągnął, na niewolę skazać siebie nie będzie w stanie.
Gdyś sam »duszę wolną« wybrał ze »skrzyni tajemnicy« Pandory, spotkanej »u wiecznych wrót tęsknicy«,

»pójść tam musisz, — gdzie się pali
płomień dla twego ducha,
gdzie ciało lżyli i stargali
że schnie jak prątka krucha;
chociaż się dusza męce żali,

pójść musisz ciężar przyjąć twój
i przyjąć wieniec łez, korali,
którym cię truli i kochali
w ten sam doczesny znój«.

(Skałka).

Wiedział to od początku.
Sam wybierał. Sam stwarzał swoją wolność i niewolę... Z Hektorem też mówi:

»Wytrwam, — i będę zbawion.

I walcząc przetrwam noce«.

Wpatrzony w trwanie wiekuiste, im jeno duszę weseli i poi... I wie, że zwycięży.

»Wołaniem oto naszem zwycięstwo! — Zwycięstwo Hasłem i Wolą! Zwycięstwo!... nie to, które wyrzeka się ciała i krwi i mocne się być zapowiada anielskimi skrzydły, a jego oblicze trupiego wdzięku tchnie urokiem zabójczym.
Zwycięstwo! niosę ze krwi i ciała, z woli żywej i żywej Potęgi, — mocne wolą nad świat władającą, wolą, co ze mnie jest i przychodzi zwyciężać!!«
(Wyzwolenie).

Bo wie, że

»idziesz przez świat i światu dajesz kształt przez twoje czyny,
spójrz w świat, we świata kształt, a ujrzysz twoje winy«.

(Powrót Odysa).
Wie, iż życia jego, myśli i ducha i żywego czynu odblask kładzie się na pokolenia i trwa w nieskończoność... i zwycięża... wciąż zwycięża... wciąż »śmierć przemaga«, wciąż się odradza.

I to jedno, to jedno weseli duszę jego i oczy w dal nieścigłą wpatrzone: wiekuiste trwanie.
Bowiem duchom tym, jak Achillowi, nieustające nigdy fale wiekuistej rzeki, nad którą wpatrzeni stoją i wsłuchani, szemrzą cicho:

»Żywot twój nie na jednym zakończy się bycie.
Będziesz się błąkał duchem we gwiazd zawierusze,
Aż trud podejmiesz nowy, nowe zaczniesz życie...
W odległe wbiegniesz puszcze, nad jeziorne głusze.
Jako orzeł polecisz na skrzydłach niesiony.

Wzbudzisz nowe narody do siły i czynu.
I zginiesz, jako teraz, gdy sięgniesz wawrzynu«.

(Achilleis).

Nie lękają się śmierci i niepowodzeń.
Wiedzą, że siew ich duszy wolnej, ich woli twórczej i czynu zaginąć nie może. Strzeże go Kora — wieczyście odradzająca się Wiosna:

»Oto wieki ożywię idące.
Wieki i lata, co przyjdą,
żyć będą ziaren tych treścią.
Ziemia rodzić będzie,
kędy siew padnie zdrowy.
Ludzi zbudzę, roześlę orędzie,
na żywot, — żywot nowy!

Pokoleniom ostawię czyny —
po ojcach wielkich, — wielkie wskrzeszę syny, —
kiedyś, — — będziecie wolni!
Co złego w was i co marne,
to jako plewy i ziele złe zgarnę;
co chwastu na waszej roli
i co szkodzi wam i co was boli,
to ukoję — czasu przebiegiem...
Przejdziecie jeszcze niejedną nędzę
i niejedną przebolicie próbę.
A jeżeli lichego serca ludzie
w was samych gotują wam zgubę, —
ja ich powołam, — i jak plewo zmiotę!
I w ziarnach tu — na dnie — przechowam cnotę!
Za czas znów wrócę — i jeszcze razy wiele
przyjdę — Wiosna, z gwiazdą na czele
i żywot dam, — tlejący w zgliszcz popiele!«

(Noc listopadowa).

Takiemi są duchy, w trwanie wiekuiste wpatrzone, za trwaniem nieskończonem idące czynem żywym.
Takiemi są postacie, z tchnień wiekuistych, pełniących duszę Twórcy, zrodzone mocą Jego woli.
Takim też jest Duch Poety, promieniujący w tworach swych owo tchnienie, którem żywie.
Bowiem »opowiadając« ich dusze, swoją duszę opowiada.
Bowiem grając ich i twoje, czytelniku, twoje, widzu, serce człowiecze, »na tych strunach nanizanych« serce gra swoje, i swoją gra duszę.
Jak jego bohaterowie, wzrokiem wnikliwym tnie zasłonę przeznaczeń i dzieje dalsze, idące myślą przesięga:

»Ludów przedemną idzie rząd,
ich żywot zwarty pisem ksiąg,
jak rzeka płynie mętem wód,
myśl je przechodzi w bród,
na wierzch dobywa szponem węd,
co kryje tajń w topieli głąb:
jasno widzę ich Sąd.

Rodów przedemną idzie ciąg,
jako ten gajnych dębów krąg;
padają, źre je grzyb i pleśń,
a jużci nowy pnie się pęd,
jak moja pieśń, —
za nimi idzie moja pieśń«.

(Rapsod w Skałce).

A przystępując do śpiewu, wołać może Poeta wraz z Królem-Harfiarzem:

»Chcę dzisiaj modlić się do Ciebie
na dobie tej jutrznianej,
bym opowiedział słońcu siebie,
jakom jest powołany.
Żem powołany jest tu zostać
przy harfie mej na straży,
Twoję widzący złotą postać
na szczytach u ołtarzy.
Że jestem mocen twoją wolą
i wolą Twoją silny;

że wszystkim trudom ręce zdolą,
gdy głos Twój nieomylny«.

(Akropolis).

I za głosem onym nieomylnym idąc, wie, jak owi stworzeni przezeń tytani »duszy wolnej«, że i jego

»żywot nie na jednym zakończy się bycie«,

że »śmierć przemoże i trumien głaz zdruzgoce«,

»i wyzwolony duchem z ciała i pamięci,
jako orzeł poleci na skrzydłach niesiony«

błąkać się wieczyście

»we gwiazd zawierusze«,
»w nieśmiertelności kościele«.

(Kraków-Poronin).






  1. Nie z tłumaczenia W. Berenta, które uważam — niestety — za zbyt modernizowane, zbyt naciągane do Nitzscheanizmu, gdy w sloce powyższej, np. tłumaczy athma przez nitzscheańską »samość«, zapominając zupełnie o zdwajaniu się egzo- i ezoterycznem onego pojęcia athma.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Romuald Minkiewicz.