Tamten (Zapolska, 1924)/Akt V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Tamten
Podtytuł Dramat współczesny w 5 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom V
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIĄTY.
Scena przedstawia salę przeznaczoną do odwiedzin w cytadeli, podzieloną na trzy klatki. Każda klatka o stopień podwyższona. — Scena winna być mała i zwężona, oświetlona w ostatnim oddziałku lampą, tak aby jej światło padało na Annę — naftowy kaganek w oddziele drugim — w oddziele trzecim świeca na małym stoliczku.
SCENA PIERWSZA.
Siemipudof wprowadza Kazimierza i Marjana do oddziału 1-go. Kazimierz i Marjan w paltach i czapkach.
ஐ ஐ

1. ŻANDARM. Proszę tu podaźdat! pan pułkownik nadejdzie!
KAZIMIERZ. Zostawcie nas!

(Żandarm odchodzi. — Chwila milczenia. Kazimierz zgnębiony stoi oparty czołem o kratę. Marjan mnie w rękach czapkę).

MARJAN (przyciszonym głosem). Czy jutro ją wywożą?
KAZIMIERZ. Jutro! (nagle z krzykiem). Psy! psy! psy!
MARJAN. Milcz! ciszej na Boga — ciszej!
KAZIMIERZ. A... dławię się! Ale po myśl — ona — ta moja, ta słodka, ta dobra... ona pójdzie tam — o! o! o!
MARJAN. Powróci!
KAZIMIERZ. Chyba duchem, nie sobą. Ona wygnania nie zniesie. A gdyby nawet... gdyby przeszła przez to piekło, to skoro wróci, jakie będą jej myśli? jej wiara? jej chęci? Czyż wygnanie zamiast wyplenić z jej duszy chęć działania, nie rozwinie, nie wzmocni w szalonym uporze? Ja ją znam, ja wiem... a wtedy, och bracie — strach pomyśleć, czem ja będę dla niej.
MARJAN. Anna jest wyrozumiała, rozsądna, wie, że ty masz wolę obciążoną i spętaną. Masz przecie matkę biedną — siostrę... Ja także jestem rozsądnym, muszę być rozsądnym, bo mój ojciec mnie o to prosił. Ojciec mój poddał się, jak mówi, smutnej konieczności — więc i odemnie tego żąda (po chwili}}. Zapomina przecież, że sam w 63 nie chciał słuchać głosu rozsądku... Oni tak wszyscy! tak wszyscy!... (Kazimierz chodzi wzdłuż krat).
KAZIMIERZ (gorączkowo). To wszystko jedno.., to wszystko jedno... Matka... siostra... to nie powinno iść w rachubę — ja jestem wolny, ona po za kratami! mało tego, ona jedzie na Sybir.., na Sybir... na Sybir... a ja tu pozostaję; będę żył tu — uczył się, zdawał egzamina, szukał karjery, będzie mi względnie wygodnie, dobrze, ciepło, przyjemnie...
MARJAN. Kaziu, ty jesteś chory, ty masz gorączkę...
KAZIMIERZ. Mam, mam gorączkę od chwili, kiedy mnie wypuszczono, kiedy mnie obdarzono... wolnością. Ja jestem chory z tej swobody — mnie trzeba krat... słyszysz krat... (chwyta w ręcę kraty i wstrząsa niemi) ja do nich przywykłem — to moi druhowie... my się rozumiemy... (przykłada czoło do krat). O! o! jak chłodzą, jak dłonie kochanki... dobre kraty, moje! moje!

SCENA DRUGA.
Ciż sami — Korniłof)
ஐ ஐ

KORNIŁOF (Wchodzi cicho, Wesoło, grzecznie W szynelu letnim i czapce). Dzień dobry panom!

(Studenci się kłaniają).

Pannę Lasocką natychmiast przywiodą. Jedna rada i prośba. Najlepiej nie rozdrażniać skazanej próżnemi słowami. Panna Lasocka jest bardzo silna i odważna, ale to zawsze kobieta... więc po co przed taką długą drogą odbierać jej tę siłę i odwagę.
KAZIMIERZ (jak echo). O tak! to bardzo długa droga...
KORNIŁOF. Bardzo! bardzo! Jakkolwiek nie jedzie sama, ale z całym transportem, lecz zawsze dla młodej osoby to uciążliwe...
KAZIMIERZ. Czy wolno zapytać, z kogo się składa ten transport?
KORNIŁOF. Uwięzieni, drogi panie... przestępcy rozmaitej kategorji...
KAZIMIERZ. Zbójcy, mordercy, podpalacze...
KORNIŁOF. Są, są... politycznych znów tak dużo na szczęście nie mamy...
KAZIMIERZ. I ona między nimi... ona między nimi... Słyszysz? słyszysz?
KORNIŁOF. Prawo różnicy w zbrodni nie zna...
KAZIMIERZ. Więc ona zbrodniarka?
KORNIŁOF. Pan Wielhorski powinien był zrozumieć, że bunt przeciw rządowi to zbrodnia — ja starałem się to już dawno panu wytłómaczyć i zdawało mi się, że pan to już pojął. Dwa razy pan był u nas w gościnie a wszystko jakoś nie pomaga. Zwłaszcza dziś pan do mnie mówi — tak, że to zaczyna mi się niepodobać... Ja dużo sobie zadałem trudu, żeby pana stąd wyciągnąć i znów oswobodzić. Pan mi powinien być wdzięczny.
KAZIMIERZ. Rzeczywiście — pan pułkownik mnie bardzo pokochał i strasznie się mną opiekuje...
KORNIŁOF (dumnie, wyniośle, ozięble). Ja pana pokochał? a to skąd się panu wzięło? Ja znienawidził, bo ja przez pana straszną chwilę w życiu przeszedł. Ja przez pana romanse z dziewkami o mało mojej rangi, moich zasług... ba... mego życia nie stracił. Pan to poniał, panie student? Mnie się pomylić nie wolno, a ja pana pierwszy raz po mojem słowem wypuścił. To potem już, żeby do piekła iść, musiałem dowieść, żem się na panu nie zawiódł... Ale ja przez pana do reszty osiwiał i teraz pan mi z każdego swego kroku zdasz rachunek, a jeśli ja pana (z nienawiścią) raz jeszcze tu dostanę — to na Kazańską Bożiu Matier klnę się, że już pan stąd nie wyjdziesz. Ja przez pana cześć i uważanie stracę, ale pan mi za to zapłacisz... (po chwili). A teraz radzę panu, niech pan jutro najlepiej do matki pojedzie. Tam — gdy pan zobaczy, że tej biednej starej na wszystkiem zbywa, a ona na pana czeka, to się pan zmieni, — zupełnie zmieni. Ja idę po pannę Lasocką.

(wchodzi przez furtkę do drugiego oddziału, stamtąd do trzeciego i drzwiami znika).

KAZIMIERZ. Słyszałeś go? słyszałeś? on tak już od trzech lat gra na strunach mojej duszy — lata całe! Ciągle ma słowo „matka“ na ustach.,. Oni tak z nami wszystkimi teraz grają... Matka... rodzice... miłość dla rodziny... obowiązek... nędza... To obecnie ich narzędzia... tortury... co odpowiadać? co?
MARJAN. Chrystus powiedział: „Co jest wspólnego między mną i tą kobietą“...
KAZIMIERZ. A — tak!... Ale mojej matce nikt darmo jeść nie da, nie kupi na zimę trzewików, nie da jej węgli, aby się ogrzać mogła. To wszystko muszę ja dla niej zdobyć — ja.
MARJAN. Dlatego też staraj się opanować swój ból. Pożegnaj się z Anną i poświęć się cały dla rodziny. — To banalne, co ja ci mówię w tej chwili, to głupie — ale to ma swoją podstawę życiową.
KAZIMIERZ. Ja wiem! ja wiem... ale to tak trudno... (Opiera się o stół).

SCENA TRZECIA.
Ciż sami — Botkin — Korniłof — Anna i 2 żandarmi (przechodzą przez drzwi pierwszego oddziału, wchodzą furtką w drugi oddział i tam usuwają się na lewo. — Drzwiami w 3 oddziele wchodzi szybko Korniłof i wchodzi furtką w 2 oddział, po chwili, gdy już wszyscy są na miejscach, otwierają się drzwi w 3 oddziele i pomiędzy dwoma żandarmami ukazuje się Anna Lasocka. — jest odziana biednie, ma na sobie długi szal z białej wełny, który ją osłania. Włosy w warkocze wolno splecione. Powoli dochodzi do kraty i staje, oparłszy o nią czoło. Patrzy, nie mówiąc nic na Kazimierza).
ஐ ஐ

KAZIMIERZ (milczy również — tylko drży na całem ciele).
KORNIŁOF. Państwo mogą rozmawiać ze sobą. To dozwolone.

(Milczenie).

Dlaczego państwo nie mówią? Wszak to ostatnie widzenie... jutro już pani rankiem wyjedzie... ja więcej widzieć się nie pozwolę...

(Milczenie).
(Korniłof rozmawia po cichu z Botkinem. Botkin podchodzi do kraty).

BOTKIN. Mamzel Lasocka — pazwoltie — gaspadin pałkownik izwolił wam skazat, czto on rozrieszajet wam idti w pierwoje otdielenje Pazwoltie — ja was prewiedu... (otwiera drzwiczki i przeprowadza Annę do pierwszego oddziału naprzód sceny. Ona chwilę się waha, potem idzie za Botkinem).
KORNIŁOF. Pozwalam, żeby się państwo tak widzieli — ale to czynię ze względu na panią... Pozwalam tylko pięć minut rozmowy, ja mam zegarek w ręku...

(Anna stoi nieporuszona z rękami spuszczonemi wzdłuż sukni).

KAZIMIERZ (zbliżając się ku niej). Anno! to nie moja wina, że ja jestem wolny.
ANNA (b. prosto). Wiem o tem...
KAZIMIERZ. Anno!... dlaczego sprowadziłaś na siebie to wielkie nieszczęście!
ANNA. Nieszczęście? Gdybym ci powiedziała, że jestem w tej chwili szczęśliwą, nie zrozumiałbyś mnie może.
KAZIMIERZ. Ależ ty jedziesz... tam... na wygnanie... na całe pięć lat!
ANNA. A czyż i tam ludzie nie żyją? — Tam wreszcie czeka mnie... zapomnienie, tu miałabym tylko pustkę i nicość. Nie mam już nic z dawnej wiary w sercu...
KAZIMIERZ. Tutaj miałabyś obok siebie mnie — nas wszystkich. Tam — nie będziesz mieć nikogo!
ANNA. Będziesz ze mną wiecznie ty — dawny, ten któregom widziała za temi kratami, tak jak ty mnie ujrzałeś! My z tamtym pójdziemy we dwoje — na całe życie skuci jedną czarowną myślą — może... szaloną, ale taką piękną, taką wielką, taką naszą...
KAZIMIERZ. Więc mnie już nie kochasz Anno?
ANNA. Kocham cię tamtym, który wierzył, walczył i cierpiał...
KAZIMIERZ. Ależ ja teraz także walczę i cierpię.
ANNA. Walczysz, o swój byt, cierpisz — swojem cierpieniem, ale nie dla drugich.
KAZIMIERZ. Ty wiesz Anno — ja nie mogę... ja nie mogę!... ja mam ręce skute...
ANNA (prosto). Dlatego drogi nasze się rozchodzą... Nie miej do mnie żalu za nieposłuszeństwo — najlepiej zapomnij o mnie!
KAZIMIERZ (nagle chwytając ją za ręce). Ty mną pogardzasz Anno! Ty mną pogardzasz!
ANNA. Nie mam prawa pogardzać nikim. Każdy działa według swego przeznaczenia. Uspokój się i staraj się iść już teraz równą drogą. Po co ci biedaku szarpać się nadaremnie.
KAZIMIERZ (coraz więcej rozdrażniony). Biedaku? biedaku? mówisz do mnie jak do psa, który się zabłąkał i do domu powrócił... a tak! ja to widzę z oczu twoich... ty myślisz sobie... podlec! podlec! ja jadę na Sybir, a on wolny chodzi, ha! ha!
KORNIŁOF (w 2 oddziela). Panie Wielhorski, pan zanadto rozdrażniony, proszę spokojniej...
KAZIMIERZ. Co? czego? ciszej? a tak — racja — wszak to cmentarz... tu groby... o (uderza nogą w podłogę). Tam gniją żywe trupy.
MARJAN. Kaziu — na Boga, opamiętaj się ANNA. Milcz! milcz! miej wzgląd na matkę swoją...
KAZIMIERZ. I ty! i ty! straszysz mnie matką... nie chcę tego słyszeć — nie chcę!
KORNILOF. Panno Lasocka — pięć minut minęło — zechce pani się pożegnać krótko i bez niepotrzebnych wzruszeń.

(Botkin wchodzi do oddziału pierwszego — za nim dwóch żandarmów).

KAZIMIERZ (jak w obłędzie). Poco wy tutaj? po nią? już przyszli...
KORNILOF (w 2 oddziele). Wyprowadzić Lasocką...

(Botkin zbliża się ku niej).

KAZIMIERZ (j. w.). Precz!... nie dotykać się jej — nie dam, nie pozwolę... Anno!... ty nie pogardzaj mną... ja..
KORNILOF. Waźmi jejo siejczas.
MARJAN. Kaziu — ulituj się!
ANNA. Odstąpcie — ja idę sama! (do Kazimierza). O ty nieszczęsna, biedna duszo — żegnaj, żegnaj na długo (opiera czoło o piersi Kazimierza).
KAZIMIERZ. Weż mnie ze sobą! Weż mnie ze sobą!
ANNA. Stań się — tamtym, a odnajdziesz do mnie drogę... (całuje go i wychodzi — w oddziale pierwszym pozostaje Botkin — Anna przechodzi przez oddział drugi — wchodzi do trzeciego — Kazimierz Wstrząsając kratami przypada na kolana.
KAZIMIERZ. Anno! ja pójdę z tobą!

(Anna zatrzymuje się chwilę, oblana światłem lampy, robi giest pożegnalny ręką i odchodzi w milczeniu — Słychać łoskot zamykających się za nią drzwi).

KAZIMIERZ. O psy! psy!... wy mi ją wywozicie... a ja zostaję! o jaki ja podły!

(Szaleje przy kratach).

KORNIŁOF (w 2 oddziele). Proszę być ciszej... co to znowu?
KAZIMIERZ. A to ty? ty szatanie, coś mi duszę spętał swojem słowem honoru i uczynił ze mnie nikczemnika!
KORNIŁOF. Ja z pana zrobiłem porządnego człowieka...
KAZIMIERZ. Porządnego człowieka? czy słyszycie? wy wszyscy, wy trupy tam gnijące pod memi nogami... wy wszyscy, coście się u tych krat żegnali i o te kraty kaleczyli sobie ręce? Porządny człowiek? To dla was to słowo... to dla tych, co mają kraj, gdzie mogą być porządnymi ludźmi... nie dla nas! nie dla nas! Ha! ha! ha! uwolnili mnie... po to, żeby za mną chodzić, tropić mnie, węszyć uwolnili mnie, a duszę mi ukradli i tu do jakiejś celi zamknęli... psy! psy!
BOTKIN (podchodzi do Kazimierza). Małczat’! dostatoczno kamedji łamat! (bierze go za ramię i usiłuje przymusić do wstania).
KORNIŁOF (w 2 oddziele). Ja pana każę za te słowa zamknąć.
KAZIMIERZ (jak szalony). Każ! każ! ale przedtem oddziel się odemnie jeszcze silniejszą kratą... Ty milcz, nie mów mi nic o matce — nie mów nic, bo ja ci z tego słowa pieczęć grobową zrobię...
KORNIŁOF (do żandarmów). Wziat’!
KAZIMIERZ. Wziat’!... wziat’!... to mało... zesłat’! zesłat’ a za czto? ot... (uderza Botkina).

(Żandarmi rzucają się na niego, powalają go o ziemię. Korniłof wybiega z drugiego oddziału do pierwszego).

KORNIŁOF. Swołocz!...
KAZIMIERZ (z ziemi). Teraz ja „tamten“ — teraz ja znajdę do niej drogę!

(Kurtyna spada).
KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.