Tamta/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Marie-Joséphine Calmon
Tytuł Tamta
Wydawca Drukarnia S. Lewentala
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teresa Prażmowska
Źródło skan na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.

Po odejściu Raula, Joanna, zasnąć nie mogąc, długo rozmyślała o téj dziwnéj scenie, która uwydatniła prawość ich wzajemną.
Jakkolwiek nie było między nimi porozumienia serdecznego, wierzyli jednak sobie nawzajem, a z téj ufności zobopólnéj wyradzał się — bądź co bądź — pewien związek. Jedno tylko niepokoiło ją zagadnienie: Raul byłby może wolał inne rozwiązanie? Gdyby mu się oddała, może miłość, przenikająca jéj serce, była-by i w jego serce wniknęła? Palące to pytanie, a do rozwiązania trudne. Przywodziła sobie na myśl niespodzianie doznaną przyjemność ujrzenia go obok siebie, tu oto, w tym pokoju, do którego on jeden wejść miał prawo.... Zdawało się jéj, że jeszcze czuje urok tego poufałego zbliżenia, które dotąd nieznaném jéj było: uścisk jego dłoni, oparcie głowy na jéj ramieniu, lekką tylko tkaniną przesłoniętém, ciepło ust dotykających jéj czoła pocałunkiem.
Miałaż więc żałować, że na tém się tylko skończyło? Nie — bo Raul chcąc dać więcéj, stawał w sprzeczności z istotném swego serca pragnieniem.
Potém myśléć zaczęła o swojéj rywalce z pewną zrazu litością. Umarła więc ta, któréj się tak obawiała Joanna? Zeszła ze świata; przestała stąpać po téj ziemi, po któréj stąpał Raul. Ale, umarła nawet, wszak jeszcze groźną była? Śmierć uświęca przecie wspomnienia? Żal za tymi, których się bezpowrotnie utraciło, wszak wzmaga siłę miłości? żal, z tylu łez i tylu radości powstały, że wszystkie w sobie streszcza i wszystkich żywém jest wcieleniem? Żyjącą mógł Raul przestać kochać kiedy; mogła była zobojętniéć mu może; obraz jéj rozwiewałby się zwolna w pamięci; podczas gdy teraz wspomnienie jéj wyryte było w jego sercu równie głęboko, jak jéj imię na marmurze grobowéj płyty. O! Raul nie należał do tych, którzy zapominają! Widziała przecie zrozpaczoną jego postawę, posępny ogień spojrzenia, zniechęcenie, każdy jego ruch cechujące? A łagodność jego i nieprzebrana cierpliwość nie pochodziłyż głównie z najzupełniejszéj, wzgardliwéj prawie obojętności dla wszystkiego, co go otaczało? I zdawało się Joannie, że sama umarła-by chętnie, byle tylko tak być opłakiwaną!
Myśl przecie jedna górowała w niéj nad innemi: Raul nie zdradził przysięgi małżeńskiéj, jak go o to posądzała. Gdy tak nagle wyjeżdżał, powołany zapewne uwiadomieniem o nagłéj chorobie, jechać musiał do téj kobiety, dla któréj miał obowiązki, aby nad nią czuwać i oczy jéj zamknąć, nie zaś po to, by się widokiem jéj cieszyć i miłością... Szczęście to nad wyraz słodkie, módz nie wątpić o nim dłużéj....
Nagle jednak nowy niepokój powstał w skołatanym jéj umyśle: skoro tamta umarła, gdzież Raul jeździł co rano, jaki był cel dalekich i tajemniczych jego wycieczek? I wracały jéj na pamięć słowa pana de Bréaux: „Jeździ na folwark w Louret.” Jakąż tam pociechę znajdował?
Gdy go ujrzała nazajutrz, obawy jéj znikły od razu, jak nocne cienie, przed promieniem słońca znikające. Wątpliwości nieufne ostać się nie mogły wobec szczerości, na jego obliczu wyrytéj, wobec tego spojrzenia, które było uczciwego człowieka spojrzeniem. Epizod zeszłéj nocy i zobopólnie zamienione wyrazy wzruszyły go widocznie; zdawał się poważniejszym, ale przytém i tkliwszym dla niéj, a uścisk ręki, którym ją powitał, był jakby serdeczniejszym, niż zwykle. Od tego téż dnia nabrał zwyczaju, mówiąc żonie: dobranoc, całować ją w czoło na pożegnanie, a pocałunek ten sprawiał jéj słodkie wrażenie, całą noc trwające. Raul wysokiego był wzrostu, i choć ona także wysoką była, musiał się trochę schylić dla pocałowania jéj, ocieniając niejako twarz jéj swoją głową, co jego pocałunkom jednego więcéj dodawało powabu, a ona tymczasem, w tył przechylając głowę, podnosiła ją trochę, jakby śpiesząc naprzeciw ust jego. I godzina tego pocałunku stała się dla Joanny najulubieńszą dnia godziną, z biciem serca oczekiwaną niecierpliwie, w błogich marzeniach wspominaną dzień cały. Ale zato tém gorętsze obudziło się w niéj pragnienie miłości, doskonale zapełnionéj, uczucia, w całéj sile oddanego. Było to nieprzezwyciężone serca wołanie, nieodzowny spokoju jéj warunek. I.... dziwna to rzecz prawdziwie.... szczęśliwszą była, a więcéj przecie cierpiała.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Marie-Joséphine Calmon.