Tako rzecze Zaratustra/O niepokalanem poznaniu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Friedrich Nietzsche
Tytuł O niepokalanem poznaniu
Pochodzenie Tako rzecze Zaratustra
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A.
Wydanie nowe
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Toruń, Warszawa, Siedlce
Tłumacz Wacław Berent
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

O NIEPOKALANEM POZNANIU

Wczoraj gdy księżyc wschodził, mniemałem, że chyba słońce porodzi: tak szeroko i brzemiennie zaległ on na widnokręgu.
Lecz kłamcą był on wraz ze swoją brzemiennością; zaś ja raczej w owego chłopa na księżycu gotów jestem uwierzyć, niźli w kobietę.
Oczywiście, nie wiele z męża jest, w tym płochliwym łazędze nocnym. Zaprawdę, z nieczystem sumieniem snuje on się po dachach.
Jako że lubieżny i zazdrosny jest ów mnich w księżycu, tuży za ziemią i za wszystkiemi uciechami kochanków.
Nie! znieść ja nie mogę tego koczura na dachach! Wstręt budzą we mnie ci wszyscy, co wokół odchylonych okiennic szwendają się po nocach!
Pobożnie i milcząco sunie oto księżyc po gwiezdnym dywanie: — nie cierpię jednak cicho stąpających męskich nóg, przy których ostroga nie szczęka.
Krok rzetelnego głosi się; kot wszakże pomyka ponad ziemią. Patrz, kociem pomykaniem zbliża się oto księżyc, zbliża się nierzetelnie. —
Tę przypowieść daję wam, tkliwe obłudniki „czystego poznania“! Was to zwę — lubieżnikami!
I wy kochacie ziemię, oraz wszystko, co ziemskie: przejrzałem ja was przecie! — lecz wstyd jest w tej waszej miłości i nieczyste jest jej sumienie, — jesteście mi jako księżyc!
Ku wzgardzie rzeczy ziemskich podmówiono ducha waszego, lecz nie trzewia wasze: one jednak potężniejszemi w was są!
I oto sroma się duch wasz, iż trzewiom powolnym być musi, i ze wstydu bocznemi skrada się ścieżkami i kłamliwemi drogami.
„Toby było dla mnie najszczytniejsze — mawia do siebie zakłamany duch — móc spoglądać na życie bez pożądania, a nie jak pies z wywieszonym językiem:
„Szczęśliwym się czuć w przypatrywaniu, z obumarłą spozierać wolą, bez zachwytu żądzy i samolubstwa — zimny, spopielony na całem ciele, lecz z pijanemi, księżycowemi oczyma!
„Toby było dla mnie najmilsze, — zwodzi siebie zwiedziony, — ukochać ziemię, jak księżyc ją kocha, i tylko oczyma dotykać jej piękna.
„I to niech mi będzie rzeczy wszelkich niepokalanem poznaniem, iż niczego od nich nie pożądam, oprócz możności spoczywania przed niemi, jak zwierciadło o stu źrenicach“. —
O, wy tkliwe obłudniki, wy lubieżni! Brak wam niewinności pożądania: oto dlaczego spotwarzacie pożądanie!
Zaprawdę, nie jako twórcy płodni w rozwoju ochoczem, ukochaliście mi ziemię!
Gdzież jest niewinność? Tam, gdzie jest wola płodzenia. Kto ponad siebie tworzyć pragnie, ten ma mi wolę najczystszą.
Gdzież jest piękno? Tam, gdzie całą wolą chcieć muszę, gdzie kochać i zginąć pragnę, aby majak pragnień nietylko majakiem pozostał.
Kochać i zginać: od wieków idzie to w parze. Wola miłości: znaczy to być powolnym i śmierci wezwaniu. Wam to mówię, tchórze!
Lecz to wasze niemęskie zezowanie ma się zwać „rozpamiętywaniem“! A co się tchórzliwymi oczyma omacać pozwala, ochrzczonem ma być, jako „piękno“! O, wy, brudziciele imion szlachetnych!
Lecz to niech klątwą waszą będzie, wy niepokalani, czystego poznania hołdownicy, iż nigdy rodzić nie będziecie: chociażbyście nie wiem jak szeroko i brzemiennie zalegli na widnokręgu!
Zaprawdę, pełne są usta wasze słów szlachetnych, a my wierzyć mamy, iż wam, łgarze, serce tak wezbrało?
Lecz słowa moje, to słowa liche, wzgardzone, ułomne: chętnie podejmuję, co z ust waszych pod stoły padło.
Aliści zdołam ja niemi jeszcze — wam, obłudnicy, prawdę w oczy rzec! O tak, te ości moje, małżowiny i liście kolczaste — jeszcze one wam, obłudnicy, — nosy połechczą!
Złe powietrze jest zawsze wokół was i wokół uczt waszych: wasze myśli lubieżne, wasze kłamstwa i skrytości obciążają powietrze!
Odważcież się wreszcie samym sobie zaufać, — sobie i trzewiom własnym! Kto sobie nie ufa, kłamie zawsze.
Boya maskę zawieszacie przed własnem obliczem, wy „czyści“: w larwę boga wpełznęła wasza ohydna pierściennica.
Zaprawdę, łudzicie wy się, wy „rozpamiętujący“! I Zaratustra był niegdyś błaznem boskich wylin waszych; nie odgadł przecie wężowych pierścieni, któremi one wypchane były.
Zdawało mi się, że tu Boga jakiegoś dusza gra, w tej grze waszej, wy mistrze „czystego poznania“! I mniemałem, że niemasz sztuki lepszej nad te wasze sztuki!
Plugawstwo wężowe i woń nieznośna osłaniały przede mną dale: oraz i to, że tu gdzieś jaszczurcza chytrość przemykała się lubieżnie.
Lecz zbliżyłem ja się ku wam: i oto dzień mi nastał, — nastaje on wreszcie i dla was, — przyszło wreszcie na koniec księżycowym miłostkom!
Spojrzyjcież bo tylko! Przydybany i blady stoi oto księżyc — wobec jutrzni!
Gdyż oto nadchodzi już płomienna! — nadchodzi jej miłość ku ziemi! Niewinnością i twórczem pożądaniem jest wszelka miłość słoneczna!
Patrzcież, jak niecierpliwa wschodzi ona nad morzem! Nie czujecież jej pragnienia i gorącego oddechu jej miłości?
Morze chce ona wyssać i głębię jego ku swojej wyżynie wypić: i oto morza pożądanie podnosi się ku niej tysiącem piersi.
Całowane chce być ono i pite przez słoneczne pragnienie; powietrzem stać się chce i wyżyną, ścieżką światła być pragnie i samo światłem się stać!
Zaprawdę, jak słońce kocham ja życie i wszystkie morza głębokie.
Zaś dla mnie poznaniem jest to: wszelka głębia dźwignięta ma być — ku mojej wyżynie! —

Tako rzecze Zaratustra.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fryderyk Nietzsche i tłumacza: Wacław Berent.