Tako rzecze Zaratustra/O drzewie na wzgórzu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Friedrich Nietzsche
Tytuł O drzewie na wzgórzu
Pochodzenie Tako rzecze Zaratustra
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A.
Wydanie nowe
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Toruń, Warszawa, Siedlce
Tłumacz Wacław Berent
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Mowy...
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

O DRZEWIE NA WZGÓRZU

Dostrzegło oko Zaratustry, że pewien młodzieniec unika go. Gdy któregoś wieczora szedł samotny po wzgórzach, okalających miasto, zwane „pstrą krową“, spostrzegł wśród tej wędrówki owego młodzieńca; siedział on wsparty o drzewo i znużonym wzrokiem spoglądał w dolinę. Zaratustra chwycił oburącz pień drzewny, o który wspierał się młodzieniec, i rzekł w te słowa:
„Choćbym wysiłkiem rąk obu wstrząsnąć zapragnął tem drzewem, nie zdołam przecie tego uczynić.
Lecz wiatr, którego nie dostrzegamy, dręczy je i przegina, jak zechce. Najnielitościwiej dręczą nas i uginają niewidzialne dłonie“.
I oto zerwał się młodzieniec spłoszony i rzekł: „Słyszę Zaratustrę, właśnie o nim myślałem“. Zaratustra odparł:
„I czemuż cię to przeraża? — Jednak człowieka dola jest, jak tego drzewa.
Im bardziej garnie się ku górze i ku jasności, tem gwałtowniej zapuszczają się jego korzenie w ziemię, w dół, w ciemnię, w głąb, — w zło!“
— Tak jest, w zło! — wykrzyknął młodzieniec. — Jakimże to cudem odkryłeś mą duszę?
Zaratustra uśmiechnął się i odparł: „Niejednej duszy nigdy się nie odkrywa, chyba że się ją wprzódy wymyśli“.
— Tak jest, w zło! — wykrzyknął młodzieniec po raz wtóry.
— Prawdę rzekłeś, Zaratustro. Nie domierzam ja sobie od czasu, gdy się ku wyżynom mam i nikt mi już nie dowierza, — czemuż to się dzieje?
Przeobrażam się zbyt szybko: moje dziś obala moje wczoraj. Przeskakuję często stopnie, wspinając się wzwyż; — tego mi żaden stopień nie wybacza.
Gdy na wyżynie jestem, samego siebie tylko znajduję. Nikt do mnie nie przemawia, mróz samotności dreszczem mnie przejmuje. I czegóż ja chcę na wyniósł ościach?
Moja wzgarda i tęsknota ma wzrastają równomiernie; im wyżej się wspinam, tembardziej gardzę tym, kto się wspina. I czegóż on chce na wyniosłościach?
Jakże ja się wstydzę wspinania i potykania swego! Jakże szydzę z swego gwałtownego zasapania! Jakże nienawidzę polotnych! O, jakżem umęczony na wyżynie!“
Tu zamilkł młodzieniec. A Zaratustra, spoglądając na drzewo, przy którem stali, rzekł temi słowy:
„To drzewo stoi samotnie na wzgórzu, wyrosło ono wysoko ponad głowami ludzi i zwierząt.
A gdyby mówić zapragnęło, nie miałoby wokół nikogo, ktoby je zrozumiał: tak wysoko wyrosło.
I oto czeka i wyczekuje, — nacóż ono czekać może? Chmur siedliska zbyt blisko zamieszkało: snadź pierwszego oczekuje ono gromu?“
Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, zawołał młodzieniec w gwałtownym wybuchu: „O tak, Zaratustro, prawdęś ty mi rzekł! Zaniku swego pożądałem, gdym ku wyżynom chęcią zmierzał, a tyś jest piorunem, którego wyczekiwałem! Spojrzyj, czemże ja jestem od czasu, gdyś się ty zjawił? Zawiść ku tobie zniweczyła mnie!“ — Tak oto powiedział młodzieniec i zapłakał gorzko. Zaratustra jednak objął go ramieniem i uwiódł ze sobą.
Czas jakiś szli tak społem, wreszcie Zaratustra rozpoczął w te słowa:
Serce mi rozdzierasz. Wymowniej niźli twe słowa wypowiedziały mi twe oczy całe twe niebezpieczeństwo.
Nie jesteś jeszcze wolny, ty szukasz dopiero wolności. Bezsennie czuwającym i nadczułym w nieustannej jawie uczyniło cię to poszukiwanie.
Ku wolnej garniesz się wyżynie, gwiazd łaknie twa dusza. Lecz i twe złe skłonności łakną również swobody.
Twe dzikie psy rwą się na swobodę; ujadają po twych piwnicach w ochocie szalonej, widząc jako twój duch burzy wszystkie więzienia.
Jeszcześ mi jest więźniem, co o wolności marzy: och, przebiegłą staje się dusza u tych więźni, lecz zarazem wykrętną i nikczemną.
Oczyścić winien się jeszcze wyzwolony duchem. Wiele z więzienia i zatęchłizny pozostało w nim jeszcze: oko jego czyste stać się winno.
O tak, znam ja niebezpieczeństwo twoje. Lecz na miłość moją i nadzieję zaklinam cię, bracie: nie porzucaj miłości i nadziei swej!
Szlachetnym czujesz się jeszcze, szlachetnym czują cię jeszcze i ci nawet, co głuchą niechęć i złe spojrzenia ślą za tobą. Wiedz, iż wszystkim stoi szlachetny na zawadzie.
Nawet i dobrym stoi szlachetny na zawadzie: a jeśli go nawet dobrym zową, to pragną go tem właśnie z drogi usunąć.
Rzecz nową pragnie tworzyć szlachetny i nową cnotę. Starego pragnie dobry i aby stare zachowane było.
Lecz nie to jest niebezpieczeństwem szlachetnego, iż się dobrym uczyni, lecz że się stanie zuchwalca, szydercą i burzycielem.
Och, znałem ja szlachetnych, co stracili swą najwyższą nadzieję. I oto spotwarzać poczęli wszystkie nadzieje.
I oto żyją czelnie w krótkich rozkoszach, i poza granicę dnia jednego nieomal że nie wyrzucają już swych zamierzeń.
„I duch jest rozpustą“. — wygłosili. W on czas połamali skrzydła duchowi swemu: i oto pełza wszędy i plugawi wszystko dogryzaniem.
Niegdyś marzyli, żeby zostać bohaterami: lubieżniki są to dzisiaj. Bohater jest dla nich grozą i utrapieniem.
Lecz na miłość i nadzieję moją zaklinam cię, bracie: nie wyrzucaj bohatera z swej duszy! Dzierż święcie swą najwyższą nadzieję! —

Tako rzecze Zaratustra.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fryderyk Nietzsche i tłumacza: Wacław Berent.