Tako rzecze Zaratustra/O człowieku wyższym

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Friedrich Nietzsche
Tytuł O człowieku wyższym
Pochodzenie Tako rzecze Zaratustra
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A.
Wydanie nowe
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Toruń, Warszawa, Siedlce
Tłumacz Wacław Berent
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

O CZŁOWIEKU WYŻSZYM

1

Gdym po raz pierwszy do ludzi przyszedł, szaleństwo pustelnika popełniłem wówczas, wielkie szaleństwo: ustawiłem się na rynku.
I przemawiając do wszystkich, nie mówiłem do nikogo. Pod wieczór zaś linoskocy byli towarzyszami mymi, oraz trupy; ja sam trupem byłem nieomal.
Wraz z nowym porankiem nawiedziła mnie wszakże nowa prawda: wówczas nauczyłem się mawiać „I cóż mnie rynek obchodzi, co motłoch, motłochu wrzawa i długie jego uszy!“
O ludzie wyżsi, nauczcież się tego ode mnie: na rynku nikt w ludzi wyższych nie wierzy. Gdy jednak przemawiać tam chcecie, baczenie miejcie! Gdyż motłoch pomruguje oczyma: „jesteśmy wszyscy równi“.
„Wy ludzie wyżsi, — tak oto pomruguje ciżba, — niema ludzi wyższych, jesteśmy wszyscy równi, człowiek jest człowiekiem, przed Bogiem — jesteśmy wszyscy równi!“
Przed Bogiem! — Lecz oto Bóg ten umarł. Przed motłochem wszakże równi być nie chcemy. O ludzie wyżsi, opuszczajcie rynki!

2

Przed Bogiem! — Lecz oto Bóg ten umarł! O ludzie wyżsi, ten Bóg był waszem największem niebezpieczeństwem.
Od czasu, gdy on w grobie legł, wyście dopiero zmartwychpowstali. Teraz dopiero zbliża się wielkie południe, teraz dopiero człowiek wyższy staje się — panem!
Czyście pojęli to słowo, o bracia moi! Jesteście przerażeni: serca wasze zawrót ogarnia? Przepaść wam się tu rozwiera? Pies ognisty, zda się wam, tu naszczekuje?
Hejże! Hej! Ludzie wy wyżsi! Teraz dopiero rodzi góra ludzkiej przyszłości. Bóg umarł: niechże za naszą wolą, — nadczłowiek teraz żyje.

3

Najtroskliwsi pytają dziś: „jak zachować człowieka?“ Zaratustra wszakże pyta, jako pierwszy i jedyny: „jak przezwyciężyć człowieka?“
Nadczłowiek leży mi na sercu, on jest mą pierwszą i jedyną rzeczą, — nie zaś człowiek: nie bliźni, nie najbiedniejsi, nie najbardziej cierpiący, nie najlepsi. —
O, bracia moi, kochać mogę w człowieku to, iż jest on przejściem i zanikiem. I w was jest wiele takiego, co mnie do umiłowania i nadziei zmusza.
A że gardzicie, wyżsi wy ludzie, to nadzieję mieć mi każe. Albowiem wielcy wzgardziciele są wielkimi czcicielami.
To, że rozpaczacie, w tem wiele uszanować należy. Gdyż nie nauczyliście się ulegać, nie znacie małostkowej przezorności.
Albowiem dziś mali ludzie panami się stali: każą oni wszyscy uległość, przestawanie na małem, roztropność, pilność, oraz to długie „i tak dalej“ małych cnót.
Wszystko, co kobiece, co ze służalczego pochodzi rodu, zwłaszcza ta motłochu mieszanina: panem doli człowieczej stać się to wszystko chce — o, wstręt! wstręt! wstręt!
Wszystko to pyta bez końca i nie nuży się tem pytaniem: „jak zachować człowieka najlepiej, najdłużej, najprzyjemniej?“ I tem stają się oni — panami dnia.
Panów dnia dzisiejszego przezwyciężcie mi, o bracia moi, — tych małych ludzi: oni to są największem niebezpieczeństwem nadczłowieka!
Przezwyciężcie mi, o ludzie wyżsi, te małe cnoty, małostkową roztropność, te pyłkowe względy, to rojenie się mrówcze, tę żałosną błogość, to „szczęście najliczniejszych“ —!
I raczej rozpaczajcie, niżbyście ulegać mieli. I, zaprawdę, kocham was zato, że dzisiaj żyć nie umiecie, wy ludzie wyżsi! Gdyż to właśnie jest waszem życiem — najlepszem!

4

Macież wy odwagę, o bracia moi? Zali jesteście krzepcy sercem? Nie odwagę przed świadkami, lecz odwagę pustelnika i orła, któremu żaden Bóg już się nie przygląda?
Dusze zimne, muły, ślepce i opoje krzepkimi sercem dla nas nie są. Serce posiada, kto trwogę zna, lecz ją zmaga; kto przepaść widzi, lecz patrzy na nią z dumą.
Kto w przepaść spoziera, lecz orlemi oczyma, — kto orła szponami przepaści się chwyta: ten posiada odwagę. — —

5

„Człowiek jest zły“ — mówili mi ku pociesze wszyscy najmędrsi. Och, gdybyż to dziś prawdą jeszcze było! Gdyż zło jest w człowieku największą siłą!
„Człowiek stać się musi lepszy i gorszy“ — tak oto ja pouczam. Najgorsze jest w nadczłowieku niezbędne do najlepszego.
Dobre to snać było dla onego kaznodziei małych ludzi, iż cierpiał on i dźwigał grzech człowieczy. Ja zaś doznaję wielkiego grzechu jako największej pociechy. —
Nie powiada się tego wszakże dla długich uszu! Nie każde słowo też każdej gębie przystoi. Subtelne to i dalekie rzeczy: niech owiec racice po nie nie sięgają!


6

Mniemacie wy może, ludzie wyżsi, żem na to jest, by poprawiać, coście licho zdziałali?
Lub że pragnę wam, cierpiącym, wygodniej na przyszłość słać? Wam niestatecznym, zbłąkanym, na górnych drogach zaprzepaszczonym wskazywać nowe lżejsze ścieżki?
Nie! Nie! Potrzykroć nie! Coraz to więcej, coraz to lepsi waszego pokroju ginąć mi muszą, — gdyż coraz to zgubniejsze i coraz to twardsze winno być dla was życie. Tak jedynie —
— jedynie tak wyrasta człowiek ku górze, gdzie go grom trafia i łamie: wyrasta dość wysoko dla gromu!
Ku rzeczom nielicznym, długim a odległym zmierzają dumy i tęsknoty me: czemże mi są wasze małe, liczne i krótkie nędze!
I niedostateczne są mi jeszcze cierpienia wasze! Gdyż wy cierpicie nad sobą, nie cierpieliście jeszcze nad człowiekiem. Kłamalibyście, mówiąc inaczej! Nikt z was nie cierpiał nad tem, nad czem ja cierpiałem. —

7

Nie dość mi tego, że grom szkody już nie czyni. Nie pragnę go odwodzić: winien się nauczyć, jakby dla mnie — pracował. —
Mądrość ma zbiera się już długo, jak chmura staje się cichszą i ciemniejszą. Tak czyni każda mądrość, która kiedyś błyskawice rodzić ma. —
Dla tych ludzi dnia dzisiejszego światłem być nie chcę, światłem zwać się nie pragnę. Ich — oślepić chcę: błyskawico mądrości mej! wykłuj im oczy!


8

Nie pragnijcie nigdy ponad to, co zdziałać jesteście w stanie: istnieje niedobry fałsz pośród tych, co ponad swą możność chcą.
Osobliwie, gdy pragną rzeczy wielkich! Gdyż oni budzą nieufność do rzeczy wielkich, ci zręczni fałszerze i aktorzy: —
— i stają się wreszcie fałszywi przed samymi sobą, to zezujące, szminką pokryte, robaczywe plemię, strojne w płaszcz wielkich słów, cnót okazowych i błyskotliwych, a fałszywych dzieł.
Baczenie na to miejcie, ludzie wyżsi! Niemasz bo dziś nic cenniejszego i rzadszego ponad rzetelność.
Czyż to „dziś“ nie należy do motłochu? Motłoch zaś nie wie, co wielkie, co małe, co proste, co rzetelne: on jest niewinnie koszlawy, on zawsze łże.

9

Bądźcie dziś nieufni, wy, ludzie wyżsi, wy serdeczni! Wy otwarci! I ukrywajcie dowody swoje! To „dziś“ do motłochu wszak należy.
W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakżebyście to chcieli dowodami — obalić?
Zaś na rynku przekonywa się giestami. Dowody wszakże budzą w motłochu nieufność.
A jeśli się zdarzy, że prawda zwycięży, pytajcież w słusznem niedowierzaniu: „jakaż niedorzeczność walczyła za nią?“
I strzeżcież się uczonych! Nienawidzą was oni: gdyż bezpłodni są! Mają zimne wyschłe oczy, ptak każdy bez piór przed nimi leży.
Tacy chełpią się tem, że nie kłamią, wszakże od niemocy kłamstwa daleko do umiłowania prawdy. Miejcież się na baczności!
Niepodleganie febrze nie jest jeszcze poznaniem! Wychłodzonym duchom nie dowierzam ja. Kto kłamać nie umie, nie wie, czem jest prawda.

10

Jeśli ku wyżynie zmierzasz, własnych używaj nóg! Nie pozwalaj się wnosić, nie siadaj na cudze grzbiety i głowy!
Lecz ty na konia oto wskakujesz? I oto cwałujesz szybko do swego celu? Pięknie, przyjacielu mój. Lecz oto twa chroma noga wraz z tobą na koniu siedzi!
A gdy u celu swego się znajdziesz, gdy z konia zeskoczysz: na swojej właśnie wyżynie, o człowieku wyższy, — potykać się będziesz!

11

Wy twórcy, wyżsi wy ludzie! Własnem dzieckiem brzemiennym się tylko bywa.
Nie pozwalajcież wgadywać w siebie niczego i wmawiać! Któż to jest waszym bliźnim? Aczkolwiek działacie „dla bliźniego“, — nie tworzycie wszak dla niego!
Oduczcież mi się tego „dla“, wy twórcy: cnota wasza żąda, byście żadnej rzeczy nie czynili „dla“, „aby“ i „ponieważ“. Na te małe, fałszywe słowa zatykajcie uszy.
Owo „dla bliźniego“ jest cnotą małych ludzi: u nich to obwiązuje „swój swemu“ i „ręka rękę myje“: — oni nie mają ani prawa, ani siły do waszego samolubstwa!
W waszem samolubstwie, wy twórcy, jest przezorność, opatrzność brzemiennych! Czego oczyma nikt jeszcze nie ujrzał, owoc: on to chroni, osłania i żywi całą waszą miłość.
Gdzie jest cała miłość wasza, przy dziecku, tam bywa i całkowita cnota wasza! Wasze dzieło, wola wasza jest waszym „bliźnim“: nie pozwalajcie wmawiać w siebie fałszywych wartości!


12

Wy twórcy, wyżsi wy ludzie! Kto rodzić musi, jest chory; kto zaś porodził, bywa nieczysty.
Pytajcie kobiet: nie rodzi się wszak dla przyjemności. Ból to kurom i poetom gdakać każe.
Wy twórcy, wiele w was nieczystego. Jako że matkami musieliście się stać.
Nowe dziecko!... O, ileż brudu przyszło wraz z niem na świat! Uchodźcież na stronę! Kto zaś porodził, niech duszę swą umywa!

13

Nie bądźcie cnotliwi ponad własne siły! I nie wymagajcie od siebie niczego nad podobieństwo!
Chodźcie tymi śladami, którymi już cnota waszych ojców chadzała! Jakże to chcecie wysoko się wspiąć, gdy wola ojców waszych z wami się nie wspina?
Kto z rodu swego pierwszym być chce, niech baczy, aby się nie stał ostatnim! A w czem nałogi ojców waszych tkwiły, świętymi w tem być nie pragnijcie!
Czyi ojcowie zabawiali się kobietami, tęgiem winem i łowami na dziki: jakżeby ten mógł wstrzemięźliwości od siebie wymagać?
Szaleństwem byłoby to! Zaprawdę, wiele, zda mi się, czyni już taki, gdy jest mężem jednej, dwuch lub trzech kobiet.
I choćby klasztory ustanawiał i nad drzwiami swemi wypisywał: „droga do świętości“, rzekłbym mimo to: po co! wszak to nowe tylko szaleństwo!
Ustanowił sam dla siebie więzienie i ucieczkę: niech mu służą! Lecz nie wierzę ja w to.
W samotności wyrasta, co człowiek w nią wniesie, nawet bydlę wewnętrzne. Tym sposobem odradza się samotność wielu ludziom.
Czyż bywało coś niechlujniejszego na świecie ponad świętych pustelników? Wokół nich rozpasywał się nietylko djabeł — lecz i świnia.

14

Spłoszeni, zawstydzeni, niezręczni, niczem tygrys, gdy mu się skok nie udał: tak oto wy, ludzie wyżsi, przemykaliście mi się na ubocze. Nie udał wam się rzut.
Aliści, gracze moi, cóż na tem zależy! Nie nauczyliście się grać i szydzić zarazem, jak grać i szydzić należy! Czyż nie siedzimy stale przy wielkim stole gry i szyderstwa?
A gdy wam rzecz wielka chybiła, czyście wy przeto — chybieni? A skoroście wy nawet chybieni, czyż chybionym jest przeto — człowiek? Gdy wszakże człowiek jest chybiony: hejże! hejże więc!

15

Im wyższego rzecz gatunku, tem rzadziej udaje się. O ludzie wyżsi, nie jesteścież mi wszyscy — nieudani?
Bądźcie dobrej myśli, bo cóż na tem zależy! Ileż bo możliwości pozostaje jeszcze! Uczcie się śmiać z samych siebie, jak śmiać się należy!
I cóż dziwnego, żeście się nie udali, lub udali połowicznie, wy na poły rozbici! Czyż nie prze i nie rozpiera się w was — przyszłość ludzka?
Człowieka dale i głębie największe, wyżyny gwiezdne, jego niesłychana siła: czyż to wszystko nie pieni się i nie burzy niezgodnie w waszym garnku?
I cóż dziwnego, że niejeden garnek pęka! Uczcie się śmiać z samych siebie, jak śmiać się należy! O ludzie wyżsi, ileż jest jeszcze możliwości!
I zaprawdę, ileż udało się już! Jakże zasobna jest ziemia w małe dobre doskonałe rzeczy, w rzeczy udane!
Otaczajcie się ludzie wyżsi, doskonałemi rzeczami! Ich złote obręcze koją serce. Doskonałość uczy nadziei.

16

Jakiż to największy grzech popełniono dotychczas na świecie? Czyż nie były nim słowa tego, który rzekł: „Biada tym, którzy się śmieją!“
Czyż nie znalazł powodu do śmiechu na ziemi tej? Snać źle szukał. Dziecko nawet znajdzie tu powody.
On — nie dość kochał: inaczej ukochałby nas, śmiejących się! Aliści on nienawidził nas i urągał nam, płacze i zębów zgrzytania obiecując nam.
Czyż należy natychmiast kląć, gdzie kochać nie można? Mniemam — że zły to smak. Lecz tak on czynić zwykł, ten bezwzględny. Z motłochu pochodził.
Sam on tylko nie dość kochał: inaczej mniejby złorzeczył, że się jego nie kocha. Każda wielka miłość pragnie nie miłości: — ona chce czegoś więcej.
Uchodźcie z drogi wszystkim tym bezwzględnym! Biedny to i chory lud, motłoch rodem: niechętnie na życie on spogląda, złe wejrzenie ma on dla tej ziemi.
Uchodźcie z drogi wszystkim tym bezwzględnym! Ciężkie mają oni nogi i odęte serca: — tańczyć nie umieją. Jakżeby im ziemia lekką być miała!

17

Krzywo zbliżają się do swego celu wszystkie rzeczy dobre. Jak koty wyginają grzbiet, mruczą wobec bliskiego szczęścia, — wszystkie dobre rzeczy śmieją się.
Krok wskazuje, czy ktoś po swojej drodze kroczy: patrzcież, jak chodzę! Kto zaś do celu swego się zbliża, ten tańczy.
I, zaprawdę, posągiem nie stałem się ja, jeszcze nie stoję sztywny, zdrętwiały, kamienny, jak kolumna; lubię szybki bieg.
A choć na ziemi są też i bagniska oraz grząskie posępki: kto lekkie ma nogi, po mule nawet przebiega prędki i tańczy po nim, jak po umiecionym lodzie.
Wznoście serca ku górze, bracia moi, wysoko! jeszcze wyżej! Nie zapominajcie mi też i nóg! Podnoście i nogi, dobrzy tancerze, lub lepiej jeszcze: na głowie też stawajcie!

18.

Tę koronę śmiejącego się, tę koronę z róż: sam włożyłem sobie na skroń, sam uświęciłem śmiech swój. Nie znalazłem nikogo o dostatecznej ku temu mocy.
Zaratustra tancerz, Zaratustra lekki, skrzydłami powiewający, polotny, wszystkim ptakom pozdrowienia ślący, zawsze gotów i ochoczy, lekkoduch ten błogi: —
Zaratustra prawdowróżek, Zaratustra prawdośmieszek, ani niecierpliwy, ani też bezwzględny, jeden z tych, co skoki i uskoki ukochał; sam tę koronę włożyłem sobie na skroń!

19.

W górę serca, bracia moi, wysoko! jeszcze wyżej! A nie zapominajcie też i nóg! Podnoście też i nogi wasze, dobrzy tancerze, lub lepiej czyńcie: na głowie też stawajcie!
Bywają stworzenia ociężałe nawet w szczęściu, bywają niezdary od urodzenia. Przedziwne mozolą się oni, niby słoń, który na głowie stanąć zamierza.
Lepiej oszaleć ze szczęścia, niźli oszaleć z niedoli, lepiej niezdarnie tańczyć, niźli chromo chodzić. Nauczcież się wreszcie mej mądrości: nawet najlichsza rzecz ma dwie dobre strony, —
— nawet najlichsza rzecz posiada dobre nogi taneczne: nauczcież się wreszcie, o ludzie wyżsi, stawiać samych siebie na właściwe nogi!
Oduczcież mi się utrapień i wszelkiej motłochu osmętnicy! O, jakże żałośni wydają mi się dziś kuglarze motłochu! To „dziś“ wszakże do tłumu należy.

20

Czyńcie mi jak wicher, gdy się z górskich czeluści rwie: w takt własnych dud pląsać on rad, a morza drżą i skaczą pod jego natarciem.
Który osłom skrzydła daje, a lwice doi, sławiony niech będzie ten dobry niepohamowany duch, który każde dziś i ciżbę każdą nawiedza jak burzowy wichr, —
— wszystkim zrzędom i mitrężnym głowom wrogi, wszystkim liściom zwiędłym i chwastom wszelkim: sławiony niech będzie ten dziki, dobry, wolny, wichrowy duch, który po trzęsawiskach i pognębieniach jak po łanach pląsa!
Który motłochu psiego plemienia nienawidzi oraz wszelkich nieudanych, ponurych pomiotów: sławiony niech będzie ten wolnych duchów duch, ten śmiejący się wichr, co wszelkim czarno widom i ropiejącym pył w oczy dmie!
O ludzie wyżsi, najlichszem w was jest to, żeście się wszyscy tańczyć jeszcze nie nauczyli, jak tańczyć należy, — w pląsach poza siebie wybiegać! I cóż z tego, żeście się nie udali!
Ileż bo rzeczy jest jeszcze możliwych! Nauczcież się więc śmiechem poza siebie wybiegać! Wznoście serca ku górze, dobrzy tancerze, wyżej! jeszcze wyżej! A nie zapominajcie przytem i o śmiechu!
Tę koronę śmiejącego się, tę koronę z róż, przerzucam wam, o bracia moi! Uświęciłem śmiech; o ludzie wyżsi, nauczcież mi się — śmiać!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fryderyk Nietzsche i tłumacza: Wacław Berent.