Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
ROZMOWA.

Stary hrabia rzucił się do drzwi gabinetu, księżna de Lucenay zatrzymała go.
— On nie winien! przysięgam! wysłuchaj cierpliwie.
Hrabia zatrzymał się, chciał wierzyć słowom księżny, która ani na chwilę tnie zwątpiła o niewinności Florestana de Saint-Remy; Florestan bowiem, aby wyłudzić od niej pieniądze, zapewnił ją, że jest ofiarą oszusta, od którego otrzymał fałszywe weksle i że teraz znajduje się w niebezpieczeństwie, iż sam może być uważany za fałszerza dlatego, że puścił w obieg podrobione weksle. Dwa razy już dawała mu znaczne sumy, lecz on brał je tylko jako pożyczkę i zapewniał, że zwróci.
— Ten Petit-Jean jest niegodziwym oszustem — odezwał się Florestan drżącym głosem —zapewniał mnie, że nie ma w ręku innych weksli, prócz tych, które u niego wykupiłem wczoraj i onegdaj. Myślałem, że teraźniejszy nie jest w obiegu, bo płatny dopiero za trzy miesiące i to w Londynie.
— Wiem o tem — odpowiedział przenikliwym głosem Badinot — wiem, że doskonale ułożyłeś swój plan, fałszerstwo miało się odkryć dopiero po twoim odjeździe, hrabio, ale trafiłeś na człowieka jaszcze przebieglejszego od ciebie.
— Czy podobna zachować krew zimną w takiem położeniu? Jeżeli skarga podana będzie do prokuratora, zginąłem!
— Właśnie i ja ci to mówię, chyba, że poprosisz twoją wielką damę z niebieskiemi oczami, żeby cię wyrwała z toni.
— Niepodobna!
— Zastanów się jednak może, gdzie jeszcze znajdziesz jaką cytrynę do wyciśnienia; bo, jeżeli za trzy godziny nie dostaniesz dwudziestu pięciu tysiący franków, pójdziesz do więzienia.
— Mówię ci, że niepodobna: pożyczyła dla mnie od męża 100,000 franków, takie cuda dwa razy się nie robią. Słuchaj, kochany Badinot, zawsze byłem hojny; zobacz się z tym człowiekiem, przekonaj go, uproś, ubłagaj, niech zaczeka, ja znowu stanę na nogach i ciebie wynagrodzę.
— To się na nic nie zdało. Petit-Jean będzie głuchy na wszystko. Ale cóż u djabła, pójdź do księżny, powiedz jej prawdę, o co idzie: nie zmyślaj, że ciebie oszukali, ale wyznaj, żeś sam fałszował weksle.
— O piekło! więc muszę wypić czarę wstydu aż do dna!
— Do widzenia tedy, bądź z nią czuły, tkliwy, namiętny, a dostań pięniędzy. Ja biegnę do Petit-Jeana; zastaniesz mnie do trzeciej, potem byłoby zapóźno. Biuro prokuratora otwarte tylko do gadziny czwartej po południu.
Badinot wyszedł.
Podczas tej rozmowy, która przekonała hrabiego o podłości syna, a księżnę o podłości człowieka, którego tak ślepo kochała, i starzec i księżna nie ruszyli się z miejsca, zaledwie oddychali.
Księżna zrozumiała milczący wyrzut; skłoniła głowę pod brzemieniem wstydu. Nauka była straszna. Lecz wkrótce odezwało się w niej szlachetne oburzenie! wzgarda, wstręt w jednej chwili zabiły miłość. W jej oczach człowiek, co przekroczył granicę honoru, przestawał być człowiekiem. Tylko widok strasznego wrażenia, jakie to odkrycie wywarło na starym jej przyjacielu, był dla niej niezmiernie bolesny.
— Uspokój się — rzekła do niego półgłosem. — Dla ciebie, dla mnie, dla tego człowieka, wiem co należy zrobić.
Starzec popatrzył na nią, wzdrygnął się, rysy jego przybrały wyraz groźny, i zapominając, że syn może słyszeć go, zawołał:
— I ja także, dla ciebie, dla mnie, dla tego człowieka, wiem, co mi pozostaje do zrobienia!
— Kto tam? — zapytał Florestan zdziwiony.
Księżna, nie chcąc być przez niego widzianą, zniknęła przez małe drzwiczki, kędy była weszła. Florestan zapytał raz jeszcze: kto tam? a nie otrzymując odpowiedzi, wszedł do salonu. Broda i odzież tak zmieniły starego hrabię, że syn, który od wielu lat go nie widział, nie poznając go zrazu, zawołał groźnie:
— Co tu robisz? kto jesteś?
— Jestem mężem tej kobiety! — odpowiedział starzec, wskazując na portret hrabiny de Saint-Remy.
— Mój ojciec! — krzyknął Florestan i cofnął się przerażony, poznając rysy oddawna zapomniane. — Ojcze, byłeś tu?
— Byłem.
— Słyszałeś?
— Wszystko!
Florestan jęknął i zakrył twarz rękoma; Obecność ojca zasmuciła go nieco, lecz wnet, jak prawdziwy szalbierz, postanowił skorzystać z tej okoliczności.
W takiem więc przekonaniu odezwał się z pokorą:
— Kiedym stracił matkę, miałem lat niespełna dwadzieścia, znalazłem się na świecie sam, bez doradcy, bez podpory, pan znacznego majątku. Przywykły od dzieciństwa do przepychu, uważałem go za nieodbitą, niezbędną potrzebę. Nie znając ceny pieniędzy, trwoniłem je bez miary, na nieszczęście marnotrawstwo moje zrobiło mi sławę na wielkim świecie. — Gdy to mówił, oczy gorzały mu entuzjazmem, bo mówił prawdę. Z podwójnym ogniem mówił dalej: Byłem wyrocznią i prawodawcą mody, moje pochwały, moja nagana stanowiły prawo, naśladowali mnie i admirowali w Paryżu, to jest w całej Europie, w całym świecie. Kobiety ubiegały się za zaszczytem znajdowania się na moich nielicznych balach, zostałem królem mody i to jedno słowo wszystko ci powie, mój ojcze, jeśli je zechcesz zrozumieć.
— Rozumiem i jestem pewien, że na galerach wymyślisz jaki wyszukany i elegancki sposób noszenia kajdanów, sposób ten wejdzie w modę, będzie się nazywał a la Saint-Remy‘a; wiesz? Saint-Remy to moje imię!
Florestan ledwie zdołał ukryć ranę, jaką mu zadał jadowity wyrzut ojca i z pokorą mówił dalej:
— Niestety, mój ojcze, nie przez dumę wspominam o moich powodzeniach, bo one właśnie zgubiły mnie.
— Wiem — odpowiedział starzec, siedząc ciągle niewzruszony — kilka dni temu na placu widziałem tłum ludu, powstał szmer podobny do tego, co się wznosi, kiedy ty wchodzisz do jakiego salonu, wszystkie oczy, mianowicie kobiet, zwróciły się na bardzo ładnego chłopca, jedna drugiej go pokazywała, mówiąc: to on, to on! właśnie tak samo jak się z tobą dzieje.
— I cóż, mój ojcze, któż to był?
— Fałszerz, którego stawiali pod pręgierzem.
— Ha ojcze — krzyknął Florestan z tłumioną wściekłością — jesteś bez litości. Nie chcę usprawiedliwić siebie, chciałem tylko opowiedzieć jaki szał nieszczęśliwy był źródłem moich błędów. Z uczciwego człowieka zostałem szalbierzem, lecz jeszcze nie byłem zbrodniarzem. Wahałem się, chciałem sobie odebrać życie.
— Ba! w samej rzeczy? — zapytał hrabia z dziką ironją.
— Nie wierzysz mi, ojcze?
— ’Było albo zawcześnie, albo zapóźno — dodał starzec.
Florestan mniemał, że trzeba ożywić odgrywaną scenę niespodzianym efektem, wyjął z biurka flaszeczkę kryształową i stawiając ją na kominku, rzekł do ojca:
— U Włocha szarlatana kupiłem tę truciznę.
— Czy dla siebie? — spytał starzec ozięble.
Florestan zrozumiał pytanie. Na twarzy jego malowało się tym razem rzetelne oburzenie, bo mówił prawdę. Pewnego dnia napadła go ta przemijająca fantazja: ludzie tego rodzaju nie mają dość odwagi do odebrania sobie życia z zimną krwią i bez świadków, chociaż gotowi są narazić się na śmierć w pojedynku. Zawołał więc boleśnie:
— Spadłem bardzo nisko, ojcze, ale nie do tego! Dla siebie przeznaczyłem tę truciznę!
— Ale bałeś się — rzekł starzec.
— Wyznaję, ten środek ostateczny zdawał mi się zawczesny. Ratuj syna, ojcze, zbaw własne imię od wstydu. Przysięgam ci, że pojadę do Algieru, wstąpię do wojska i nie wrócę, póki nabytą sławą nie zgładzę mojego występku. Stanie mi męstwa albo, żeby się zastrzelić, albo, żeby zostać żołnierzem, bo nie chcę iść na galery.
Starzec wstał.
— Nie chcę, żeby imię moje było zhańbione — rzekł do Florestana.
— Ojcze, zbawco mój! — zawołał Florestan z zapałem i chciał się rzucić w objęcia hrabiego, ale ten zatrzymał go z lodowatą oziębłością.
— Daj mi pióro i papier.
Hrabia usiadł i napisał na kartce:
„Obowiązuję się zapłacić dziś wieczór, o dziesiątej godzinie 25,000 franków, które syn mój jest winien.

Hrabia de Saint-Remy“.
— Ach, ojcze! czemże w życiu...

— Tu na mnie czekaj — przerwał hrabia — o dziesiątej przyniosę pieniądze, niechaj i ten człowiek tu będzie.
— A pojutrze udam się do Algieru. Zobaczysz ojcze, czy umiem być wdzięczny i dotrzymać słowa.
— Nie jesteś mi wcale obowiązany, powiedziałem, że imię moje nie będzie więcej zhańbione i, powtarzam, nie będzie! — Starzec wziął laskę i poszedł ku drzwiom.
— Ojcze; podaj mi przynajmniej rękę — odezwał się Florestan błagalnym głosem.
— Tu, dziś wieczór, o dziesiątej — odrzekł hrabia i wyszedł, nie podawszy ręki synowi.
— Jestem zbawiony! zbawiany! — zawołał Florestan z radością, a po chwili namysłu dodał: Ile kosztowało mnie pracy rozczulić go!
Zadzwonił; Boyer wszedł.
— Powiedz, żeby zaprzęgli do kabrjoletu.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
Drugi kamerdyner wszedł i podał Florestanowi na srebrnej tacy list dosyć znacznej objętości, zapieczętowany czarną pieczęcią. Na znak pana, obaj służący oddalili się. Florestan, zostawszy sam, otworzył kopertę i znalazł w niej 25,000 franków w biletach bankowych, bez żadnego innego uwiadomienia.
— Teraz dopiero, — zawołał — teraz mogę powiedzieć, że dzisiaj dzień szczęśliwy! jestem zbawiony, zupełnie zbawiony. Biegnę do jubilera, a jednak nie, nie pójdę. Nie mogą mnie mieć w podejrzeniu i 25,000 franków warto sobie zostawić. Lecz skąd te pieniądze? nie znam ręki na adresie, obaczmy pieczątkę, tak, to od niej, od Klotyldy! Skąd się dowiedziała? I ani słowa, dziwna kobieta; Jak mi te pieniądze przyszły w porę! Dobra Klotylda! zawsze szlachetna jak królowa!
— Kabrjolet zaprzężony, — oznajmił Boyer.
— Saint-Remy skierował się ku drzwiom.
— Czy pan hrabia raczy mi pozwolić prosić o jednę łaskę? — odezwał się Boyer. — Edwards i ja dowiedzieliśmy się, że książę Montbrison życzy zaprowadzić sobie dom, gdyby pan hrabia raczył zaproponować mu swoje meble i swoją stajnię.
— Dobrze mówisz, Boyer, nawet dla mnie tak będzie lepiej. Zobaczę się z Montbrisanem, pomówię z nim.
Jaka cena?
— Ogółem, 200.000 franków.
— Zarabiacie na tem?
— Około czterdziestu tysiący, panie hrabio.
— Piękny grosz! Zresztą tem lepiej, bo jestem kontent z was i gdybym miał testament do zrobienia, zapisałbym taką sumę tobie i Edwardsowi. — I Florestan wyszedł, aby odwiedzić najprzód swojego kredytora, a potem panią de Lucenay, nie wiedząc wcale, że księżna słyszała jego rozmowę z panem Badinot.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.