Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
PRZYJAŹŃ.

— Dzień dobry sąsiadeczko — rzekł Rudolf do Rigoletty, — czy nie przeszkadzam?
— Bynajmniej, bardzom rada żeś pan przyszedł, takie mam zmartwienie.
— Istotnie, jesteś blada, zdaje się żeś płakała?
— Zapewne, że płakałam i mam czego. Biedny Germain! przeczytaj pan, co do mnie pisze, serce się kraje.
— I cóż myślisz robić, sąsiadko? — zapytał Rudolf, przeczytawszy list Germaina.
— Co zrobię? wszystko, czego Germain ode mnie żąda, a to jak można najprędzej. Najprzód pani Morel prosiła mnie, żebym odwiedziła w więzieniu Ludwikę, może trudno będzie dostać się do niej, ale cóż robić, spróbuję. Na nieszczęście nie wiem nawet do kogo się udać.
— Już myślałem o tem, oto jest karta na wolne wejście.
— Jakżem panu wdzięczna! A czy nie możnaby dostać także pozwolenia na odwiedzenie Germaina? toby go ucieszyło!
— Wydostanę ci i takie pozwolenie, sąsiadko. Więc nie boisz się wejść do więzienia?
— Zapewne, pierwszy raz serce we mnie zadrży, ale to wszystko jedno. Jedna tylko rzecz martwi mnie, panie Rudolfie, on myśli, żem zdolna pogardzać nim, pogardzać!... ja?... proszę mi powiedzieć, za co? Stary sknera notarjusz obwinia go o kradzież, co mi do tego? ja wiem, że nieprawda.
— Brawo, sąsiadko!
— O! słuchaj pan, chciałabym być mężczyzną, żeby pójść do tego notarjusza i powiedzieć mu: „utrzymujesz, że cię Germain okradł, otóż masz, stary łgarzu, tego ci nikt pewno nie ukradnie!“ i zbiłabym go na kwaśne jabłko. Nikt się nie ujmie za Germainem, bo biedny, nikomu nie znany, chyba pan jeden podasz mu rękę.
— Musi czekać na wyrok sądu, skoro tylko zostanie uwolniony, czego, się spodziewam, znajdzie przyjaciół i protektorów, bo osoby bardzo znaczne opiekują się jego losem. Lecz nie mów o tem nikomu, sąsiadko, nie wspominaj nawet Germainowi.
— A jednakże toby mu pokrzepiło serce w nieszczęściu.
— Prawda, ale może nie potrafiłby zamilczeć, a wtedy Ferrand miałby się na ostrożności i nie możnaby mu nic dowieść, tu zaś nietylko idzie o to, żeby niewinność Germaina była uznaną, ale i o to, żeby Ferrandowi dowieść fałszu i podstępnej potwarzy.
— Aha, rozumiem.
— Tak samo i Ludwika. Powiedz jej, sąsiadko, żeby nikomu zgoła nie powtarzała tego, co przede mną mówiła ona będzie wiedziała, co to znaczy. Tylko przed adwokatem, którego do niej przyślę i który się zajmie jej obroną, niechaj nic nie ukrywa.
— Gdzie pan mieszkasz teraz, kiedyś, pokoju swego ustąpił Morelom?
— Mieszkam w gospodzie.
— W gospodzie? tegobym nie zniosła, nie mieć nawet własnego kąta! Jak to dziwnie układa się życie, panie Rudolfie, tak byłam szczęśliwa w mojej izdebce, zdawało mi się, że niepodobna, aby mnie kiedy spotkał smutek, a jednak teraz nie mogę panu wypowiedzieć, jak mnie boli nieszczęście Germaina.
— Nie trać serca, sąsiadko, wesołość twoja wróci, kiedy Germain będzie uwolniony.
— Czyliż nie wiem, że muszą go uwodnić? wszak dosyć przeczytać sędziom list, co do mnie napisał, nieprawda że to dosyć — panie Rudolfie?
— Niewątpliwie, list tak prosty i czuły nosi na sobie piętno prawdy, trzeba nawet żebyś mi pozwoliła wziąć z niego kopję, będzie potrzebny do obrony Germaina, jutro ci oddam.
— Jak pan uważa.
— Ale przychodzi mi ma myśl, że mam wolną godzinę, jeżeli chcesz, odprowadzę cię do mieszkania Germaina?
— Bardzo proszę, mój sąsiedzie. Już się ściemnia, a wieczorem nie lubię sama chodzić po ulicy. Ale iść tak daleko to pana zmęczy i może znudzi?
— Bynajmniej, weźmiemy fiakra, zawiozę cię tam i odwiozę do domu.
Kiedy schodzili, ze schodów i mijali izbę odźwiernego, ujrzeli pana Pipelet, który opuściwszy ręce, szedł naprzeciw nich przez sień, w prawicy trzymał znak oznajmiający publiczności, że jest przyjacielem Cabriona, a w lewej ręce portret przeklętego malarza.
Anastazja wkrótce ukazała się w progu i zobaczywszy męża, zawołała:
— Otóż znowu jesteś, duszko moja! Cóż ci powiedział komisarz? Alfredzie, Alfredzie! uważaj przecie, wleziesz ma pana Rudolfa! Wybacz pan, królu moich lokatorów, przez tego urwisa Cabriona mąż mój prawie całkiem zgłupiał.
Usłyszawszy głos miły sercu, Pipelet podniósł głowę; na twarzy jego malowała się ponura gorycz.
— Co ci komisarz powiedział? — zapytała znowu Anastazja.
— Anastazjo! musimy zabrać ubóstwo nasze, ile go jest, uściskać przyjaciół, upakować tłomoki i rzucić Paryż, Francję, moją piękną Francję, albowiem pewny teraz bezkarności, potwór gotów wszędzie mnie ścigać, na całej powierzchni królestwa.
— Domagałam się, alby był trzymamy w zamknięciu, aby był wygnamy, przynajmniej z mojej ulicy. Na te słowa komisarz uśmiechnął się i uprzejmie pokazał mi drzwi. Zrozumiałem ten giest i otóż jestem. Wszystko się skończyło, Anastazjo! wszystko! niema nadziei, niema sprawiedliwości we Francji. I ma zakończenie mowy Pipelet z całych sił cisnął znak i portret w kąt sieni.
Rudolf, powiedziawszy słów kilka na pociechę Alfreda, wsiadł do fiakra i pojechał z Rigolettą do mieszkania Germaina.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.