Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
CECYLJA.

Przed przytoczeniem rozmowy pani Seraphin z panią Pipelet, musimy nadmienić, że odźwierna, chociaż nie wątpiła o głośnej cnocie notarjusza, wielce jednak ganiła surowość, okazaną przezeń względom Ludwiki i Germaina, z tegoż powodu pani Seraphin straciła u niej łaskę. Wszakże odźwierna, jak zręczny polityk, ukryła swą niechęć pod maską najgrzeczniejszej uprzejmości. Po długich wyrzekaniach na niegodziwe postępowanie Cabriona, pani Seraphin zapytała odźwiernej:
— Co się dzieje z panem Bradamanti? Wczoraj pisałam do niego, lecz nie odebrałam odpowiedzi, dziś byłam, alem go nie zastała. Może teraz będę szczęśliwsza?
Pani Pipelet, udając wielki żal, zawołała:
— Trzeba takiego nieszczęścia. Pan Bradamanti jeszcze nie wrócił do domu.
— Więc wieczorem będę znów, ale, kochana pani Pipelet, mam jeszcze inną prośbę. Wszak wiesz, co zrobiła Ludwika; teraz zostaliśmy bez sługi. Gdybyś więc pani przypadkiem słyszała o jakiej porządnej, pracowitej, uczciwej dziewczynie, to nam powiedz. Tak trudno teraz o dobre służące, że ich trzeba ze świecą szukać.
— Niech pani będzie spokojna. Jeżeli się o kim dowiem, to zaraz do pani przyszlę. Dobre miejsca są równie rzadkie, jak dobre służące. — Mówiąc to, Anastazja pomyślała: właśnie też poślę ci biedną dziewczynę, żebyś ją zamorzyła głodem i żeby stary sknera, pan twój, wsadził ją do więzienia.
— Jeszcze jedno, pan Ferrand wołałby służącą, coby nie miała rodzeństwa, bo taka nie potrzebowałaby wychodzić i nie miałaby sposobności zepsuć się, wolałby więc jaką sierotę. Ta niepoczciwa Ludwika nauczyła go ostrożności, dlatego też teraz jest niezmiernie trudny w wyborze służącej. Wrócę tedy wieczorem, może zastanę pana Bradamanti, a przy okazji dowiem się, czy macie jaką służącą.
— Dziś wieczór niezawodnie zastanie pani pana Bradamanti.
Pani Seraphin wyszła.
— Za jakim ona interesem ciągle lata do Bradamantiego? — rzekła do siebie pani Pipelet. — A dlaczego on w żaden sposób nie chce się z nią widzieć przed wyjazdem do Normanidji? Ha, co widzę, idzie kwiat moich lokatorów — dodała pani Pipelet i nadchodzącego Rudolfa powitała ukłonem wojskowym, przykładając rękę do peruki.
Rudlolf nie wiedział jeszcze o śmierci pana d’Harville.
— Dzień dobry, pani Pipelet — rzekł, wchodząc. — Czy panna Rigoletta jest u siebie? radbym się z nią zobaczyć.
— A gdzieżby była? zawsze w domu, bo któżby za nią pracował?
— Jak się ma żona Morela?
— Dzięki panu, teraz i jej i dzieciom lepiej. Mają i ciepło i czysto, i dobre łóżka, i jeść do syta, jest komu ich doglądać, a panna Rigoletta, choć ciągle pracuje, ma na nich oko. Był tu od pana doktór murzyn u żony Morela. Raz tylko zapisał żonie Morela lekarstwo i zaraz jej lepiej.
Następnie wielomówna pani Pipelet opowiedziała szczegółowo o nowym figlu Cabriona i powtórzyła rozmowę z panią Seraphin.
— Tak, tak — odpowiedział zamyślony Rudolf. Dowiadując się, że pani Seraphin szuka służącej na miejsce Ludwiki, upatrywał w tej okoliczności niechybny prawie sposób ukarania notarjusza i, podczas gdy pani Pipelet mówiła, on stopniowo modyfikował rolę, którą Cecylja miała odegrać z Ferrandem.
— Chcesz mi pani zrobić wielką przysługę? — zapytał Rudolf. — Mam do umieszczenia młodą sierotę, cudzoziemkę, nigdy nie była w Paryżu, chciałbym ją oddać do notarjusza Ferrand.
— Ach, co słyszę! do takiego skąpca!
— Zwierzę pani jeden sekret, ale daj mi słowo honoru, że mnie nie wydasz.
— Jakem Anastazja Pipelet, z domu Galimard, jak Bóg na niebie, nie zdradzę tajemnicy.
— Otóż ta dziewczyna służyła w Niemczech u mojej krewnej, której syn ją uwiódł, matka wypędziła służącą, ale syn opuścił także dom rodzicielski i przyjechał za służącą do Paryża. Opamiętali się, kiedy wydali wszystko, co mieli. Mój krewny udał się do mnie, przyrzekłem dać mu pieniędzy na powrót do rodziny, ale pod warunkiem, że tu zostawi dziewczynę, dla której ja obiecałem wystarać się o miejsce. Cecylja, tak się nazywa, zbłądziła, ale w tak cnotliwym domu pewnie się poprawi. Dlatego, właśnie chciałbym ją umieścić u pana Ferrand, a rekomendacja tak szanownej osoby jak pani...
— Panie Rudolfie! kwiecie lokatorów!
— Niezawodnie skłoni panią Seraphin, żeby ją przyjęła.
— Gotowam na usługi, wywiedziemy w pole panią Seraphin, w południe pokażę jej gwiazdy na niebie. Powiem, że oddawna mam krewną w Niemczech, a teraz dowiedziałam się, że i ona i mąż umarli i że pozostała po nich córka ma do minie przyjechać.
— Dobrze. Sama pani zaprowadzisz Cecylję do notarjusza.
— Bądź pan spokojny, poradzimy sobie we dwoje.
— Jeżeli pani ułatwisz mi ten interes, dam ci sto franków. Nie jestem bogaty, ale...
— Więc przyjmę sto franków, żeby się panu przysłużyć Pan jesteś kwiatem lokatorów! Otóż i fiakr! pewnie ta pani, na którą Bradamanti czeka. Wczoraj nie mogłam jej widzieć, ale dziś muszę ją zobaczyć i dowiem się jej nazwiska. Zobaczysz pan, jak sobie z nią poradzę.
Rudolf cofnął się w głąb izby.
— Dokąd pani idzie? — zawołała odźwierna, zastępując drogę wchodzącej osobie.
— Do pana Bradamanti — odpowiedziała dama, widocznie niekontenta, że ją zatrzymują.
— Jak się pani nazywa? zobaczę, czy na panią pan Bradamanti czeka.
— Powiedział pani moje nazwisko?
Po chwili wahania, dodała głosem cichym, bojaźliwym, żeby jej kto nie słyszał:
— Jestem pani d’Orbigny.
Na to nazwisko Rudolf zadrżał.
Była to macocha pani d’Harville.
— D’Orbigny? — powtórzyła odźwierna — właśnie te nazwisko powiedział mi pan Bradamanti, może pani wejść.
Pani d’Orbigny szybko wbiegła na schody.
— Idź teraz! — zawołała pani Pipelet, zacierając ręce, — otóżem ją złapała, nazywa się d’Orbigny. A co? albo zły sposób? Nad czem pan tak myślisz?
— Ta pani już była u Bradamantiego? — zapytał Rudolf.
— Była wczoraj wieczorem i zaraz po jej odejściu Bradamanti zamówił sobie na dziś miejsce w dyliżansie, dziś rano odniosłam jego tłamok na pocztę.
— Nie wiesz pani, dokąd jedzie?
— Do Normandji, do Alençon.
Rudolf przypomniał sobie, że dobra pana d’Orbigny właśnie w Normandji leżały. Bezwątpienia szarlatan jechał do ojca pani d’Harville i zapewne w złych zamiarach. Rudolf, myśląc o powodach wizyty pani d’Orbigny u szarlatana, poszedł do Rigoletty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.