Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
WIĘZIENIE ŚW. ŁAZARZA.

Więzienie S-go Łazarza, przeznaczone głównie dla kobiet winnych złodziejstwa i nierządnic, codziennie zwiedzane bywa przez opiekunki, a temi opiekunkami są damy, znakomite mieniem i stanowiskiem zajmowanem w społeczeństwie.
Pani d’Harville, nie wiedząc wcale o okropnym wypadku, który zdarzył się w jej domu, pojechała do Ś-go Łazarza, odwiedziwszy wprzód księżnę de Lucenay, od której powzięła niejakie, lubo niedostateczne wiadomości o dwóch nieszczęsnych ofiarach chciwości notarjusza Ferrand. W więzieniu dyrektor i kilka dozorczyń przyjęli ją z wielką uprzejmością jedna z nich, starsza kobieta, o twarzy słodkiej i poważnej, została przy markizie, żeby jej udzielić wszelkich objaśnień, jakichby mogła żądać.
Pani Armand, dozorczyni, zostawszy sama z Klemencją w pokoju obok kancelarji więzienia, rzekła do niej:
— Pani życzy sobie wiedzieć, które z naszych uwięzionych szczerym żalem i dobrem postępowaniem zasługują na jej względy. Mogę pani zalecić jednę, która, jak mi się zdaje, jest bardziej nieszczęśliwą, niż występną i sądzę, że się nie mylę, zapewniając, że nie jest zapóźno, żeby ją zwrócić na prawą drogę. Jest to dziewczyna lat szesnastu albo siedemnastu.
— Za co siedzi w więzieniu?
— Znaleziono ją wieczorem na polach Elizejskich. Ponieważ kobietom tej klasy zabroniono pod surową karą znajdować się w pewnych miejscach publicznych, bądź dniem bądź nocą i ponieważ pola Elizejskie należą do liczby takich miejsc, została więc przytrzymaną. Dozorcy policyjni poznali ją, mieszkała dawniej w szkaradnym domu w Cite, skąd oddaliła się przed kilkoma miesiącami, gdy jednak dotąd nie była wykreślona ze spisów policyjnych ulega zatem jeszcze przepisom, na mocy których tu ją odesłano. Wypytywałam ją o przeszłość, badałam, czy przybywa ze wsi, obiecując jej wszelką pomoc, jeśliby chciała odtąd dobrze się prowadzić.
— Cóż ona na to?
— Ze łzami w oczach, z anielską słodyczą, odpowiedziała mi tylko: „Dziękuję bardzo pani za jej łaskę, lecz nie mogę nic powiedzieć o tem co przeszło, przytrzymali mnie, przewiniłam i nie skarżę się“. — Czyliż, gdy cię stąd wypuszczą, wrócisz znowu do tego obrzydłego domu? — „O! nigdy!“ — zawołała. — Cóż więc zrobisz? — „Bóg to wie“ — odpowiedziała z najgłębszym smutkiem.
— Ależ to cały romans! — zawołała Klemencja mocno przejęta. — Jakież są jej stosunki z towarzyszkami więzienia?
— Przyznam — odpowiedziała dozorczyni — że ja, co z obowiązku i nawyknienia zastanawiam się nad kobietami uwięzionemi, zupełnie tej dziewczyny nie pojmuję. Jest tu zaledwie od trzech dni, a już nabyła pewnego rodzaju przewagi nad wszystkiemi towarzyszkami. Okazują jej nietylko uprzejmość, ale i szacunek.
— I tej biednej dziewczynie nie okazują nienawiści?
— Żadnej, ani najmniejszej. Od pierwszej chwili podziwiały jej cudną urodę, twarz piękna, ale chorobliwą prawie bladością okryta, nie obudziła ich zazdrości. Nakoniec, chociaż poważna i zamknięta w sobie, okazała się litościwą i dlatego towarzyszki nie obraziły się, że z niemi mało przestaje. Od miesiąca mamy tu kobietę gwałtowną, zuchwałą, ma lat ze dwadzieścia, wysoka, dosyć przystojna, ale postawy prawie męskiej, przezywają ją Wilczycą, często musimy ją zamykać, żeby ukrócić jej dzikość. Otóż pewnego dnia Gualeza, nie mogąc zjeść swego śniadania, zapytała: „Może która z was jest głodna?“ „Ja, ja“ — odpowiedziano — odezwała się Wilczyca i druga dziewczyna, mizerna, chuda, garbuska. Młoda dziewczyna oddała chleb kalece. — Ja byłam pierwsza! — krzyknęła Wilczyca z wściekłością. — Prawda, odpowiedziała dziewczyna, ale ta biedaczka jest taka mizerna, jej chleb potrzebniejszy. Wilczyca jednak wyrwała chleb kalece i, wywijając nożem, skoczyła ku dziewczynie. Tak jest zła i tak się jej boją, że żadna nie śmiała ująć się, za Gualezą.
— W jaki sposób wydobyła się z rąk Wilczycy?
— Doprowadzona do największej zapamiętałości zimną krwią Gualezy, Wilczyca rzuciła się na nią i nożem w ręku, miotając obelżywe słowa, wszystkie kobiety krzyknęły przerażone, jedna tylko Gualeza bez obawy patrzyła na straszną towarzyszkę, uśmiechnęła się z goryczą i powiedziała do niej: „Zabij minie, zabij, zezwalam, tylko nie męcz mnie bardzo“. Słowa jej rozbroiły nawet Wilczycę, która, odrzucając daleko nóż, zawołała: „Źle zrobiłam, odgrażając się na ciebie, Gualezo“.
— Co, za dziwny charakter!
— Przykład Wilczycy zwiększył jeszcze wpływ Gualezy, a teraz wszystkie ją szanują i starają się okazywać jej wszelkie, jakie tylko mogą, usługi.
— Muszą panią bardzo męczyć takie kobiety, jak ta Wilczycą....
— Ona! Nie! Kłopoty są z nią, to prawda, ale ona jest tak godna litości... Życie zrobiło ją taką, jaką jest!
Markiza d’Harville nie mogła się wydziwić rozsądkowi, roztropności, szlachetnym uczuciom, prawdziwej filantropji, które znajdowała połączone w tak wysokim stopniu w niewieście, pełniącej skromny urząd dozorczyni kobiecego więzienia.
— Kobiety takie jak pani, nader muszą być rzadkie — rzekła Klemencja do pani, Armand.
— O nie! wszystkie inne dozorczynie to samo czynią co ja, a częstokroć z lepszym skutkiem. Pewna jestem, że pani markizie więcej ode mnie spodobałyby się dozorczyni tej części więzienia, gdzie osadzają zbrodniarki. Opowiadała mi dziś rano o świeżo przysłanej tu dziewczynie, oskarżonej o dzieciobójstwo, której ojciec, uczciwy rzemieślnik, dostał pomięszania zmysłów, dowiedziawszy się o występku ukochanej córki. Powiadają, że niepodobna sobie wyobrazić nic okropniejszego nad nędzę, w jakiej pogrążona jest cała ta rodzina, mieszkająca na poddaszu przy ulicy Temple.
— Przy ulicy Temple! — zawołała Klemencja, — jak się nazywa ten rzemieślnik?
— Córka jego nazywa się Ludwika Morel.
— Odwiedzę ją niezawodnie. I Gualezę i Ludwikę Morel wezmę pod swoją opiekę. Lecz czego trzeba, żeby Gualezę oswobodzić z więzienia? zajmę się jej losem, zapewnię jej byt.
— Dla pani markizy nic łatwiejszego, jak ją uwolnić, rzecz cała zależy od prefekta policji, a nie odmówi na wstawienie się osoby tak znakomitej. Lecz otóż daleko jesteśmy od głównego przedmiotu, o którym pani mówiłam, od spostrzeżeń moich nad Gualezą. Wczoraj wieczorem, przechodząc koło jej łóżka, stanęłam, żeby popatrzyć na tę twarz tak cudnie piękną, ręce miała złożone na piersi i cicho, tkliwie i namiętnie powtarzała we śnie imię mężczyzny.
— Jakie imię?
Pani Armand, pomyślawszy chwilę, mówiła dalej:
— W oczach moich każde sławo, podsłuchane we śnie, jest świętą tajemnicą, lecz pani okazuje tak szlachetną litość tej nieszczęśliwej dziewczynie, że mogę pani powierzyć tę tajemnicę. Powtarzała imię: Rudolf.
— Rudolf! — krzyknęła markiza.
Dozorczyni odeszła.
— Rzecz dziwna, niepojęta — pomyślała markiza d‘Harville, — jakie wrażenie sprawiło na mnie samo imię Rudolfa. Lecz jakżem nierozsądna, jakie stosunki zachodzić mogą między nim, a stworzeniem tego rodzaju? — Po chwili dumania znowu mówiła do siebie: — Powiedział prawdę, jak mnie to wszystko zajmuje! Serce i umysł rosną, rozszerzają się, zajęte tak sztachetnem zatrudnieniem. Łatwo mi to będzie, tak miło mi iść za radami Rudolfa! Być mu posłuszną, to samo znaczy, co kochać go. O! ja czuję z uniesieniem, że jego tchnienie ożywia mój nowy byt; nie mam innych myśli jak te, które on ma, bo go kocham, tak, kocham go, ale ta tajemnica całego życia mego wiecznie zostanie przed nim zamkniętą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.