Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział LVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVI.
SZLIFIERZ MOREL.

— Stanęliśmy na miejscu, — rzekł doktór zatrzymując się przed domem. Tu znajdziemy Morela.
— Jaki jest rodzaj jego warjacji? — zapytała pocichu pani George, strzegąc się, aby Ludwika nie słyszała.
— Wyobraża sobie, że jeżeli w ciągu dnia nie zarobi tysiąca trzystu franków, dla opłacenia długu zaciągniętego względem notarjusza zwanego Ferrand, Ludwika będzie musiała umrzeć na rusztowaniu za zbrodnię dzieciobójstwa.
— Ach panie, ten notarjusz był potworem! zawołała pani George.
— Chciej pani tu zaczekać z resztą towarzystwa, pójdę zobaczyć, jak się ma Morel. Proszę cię, Ludwiko, uważaj dobrze, skoro zawołam: Wejdź! ukaż się natychmiast ale sama. Gdy powiem: Wejdźcie, inne osoby przybędą za tobą.
— Ach panie, serce we mnie omdlewa, — rzekła Ludwika — ocierając łzy, — biedny ojciec, gdyby ta próba została bez skutku!
Doktór wszedł do pokoju z zakratowanem oknem, skąd był widok na ogród.
Dzięki spoczynkowi, zdrowym pokarmom, wygodzie, Morel nie był już nędzny i wybladły. Gdy doktór wszedł, Motrel, siedząc zgarbiony, niby obracał kamień i mówił:
— Tysiąc trzysta franków, pracować trzeba... pracować.
Doktór wyjął z kieszeni sakiewkę, wysypał złoto na dłoń i znienacka rzekł:
— Kochany Marelu, dosyć pracowałeś, zarobiłeś nareszcie tysiąc trzysta franków, których ci trzeba na ocalenie Ludwiki. Oto są... I doktór rzucił złoto na stół.
— Ludwika ocalona! — wykrzyknął szlifierz zgarniając złoto. — Lecę do notarjusza!
— Wejdź — krzyknął doktór.
Ludwika stanęła we drzwiach, którędy Morel chciał wychodzić. Osłupiały, cofnął się o dwa kroki i wypuścił złoto z ręki. Przez kilka minut spoglądał na Ludwikę z najgłębszem zdziwieniem, nie poznając jej jeszcze, zdawało się iż usiłuje zebrać myśli, potem, zbliżając się coraz więcej, patrzył na nią z ciekawością niespokojną i bojaźliwą:
— Dobrze... dobrze... szepnął doktór Ludwice, — dobry znak, kiedy pawiem: Wejdźcie, rzuć mu się na szyję i nazwij go ojcem.
Twarz Morela wyrażała bolesną niepewność, zamiast wlepić oczy w córkę, chciał raczej uniknąć jej widoku. Mówił do siebie pocichu głosem przerywanym.
— Nie!... nie!... to sen!... To nie Ludwika.
— To nie Ludwika.
— Wejdźcie! — rzekł doktór donośnie.
— Ojcze!... poznajże mnie! jestem Ludwika, córka twoja! zawołała zalewając się łzami i rzucając się w jego objęcia, a w tej chwili weszła żona Morela, Rigoletta, pani George, Germain i Pipelelt z żoną.
— O Boże! — mówił Morel wśród tkliwych pieszczot córki. Nagle zamilkł, uchwycił Ludwikę za głowę, wpatrywał się w nią i wykrzyknął po kilku chwilach wyrastającego ciągłe wyruszenia — Ludwiko!!
— Teraz będzie zdrów — rzekł doktór.
— Mężu! drogi mężu! — wołała żona, całując go.
— Żona! — rzekł Morel, — żona i córka!
— I ja także, panie Morel, — rzecze Rigoletta.
— Wszyscy jesteśmy, panie Morel, — dodał Germain.
— Panna Rigoletta! pan Germain! — mówił szlifierz, poznając każdą z osób z nowem zdziwieniem.
— A, starzy przyjaciele z dołu! — rzecze Anastazja, zbliżając się zkolei z Alfredem.
— Pan Pipelet, żona jego, tyle ludzi koło mnie, zdaje mi się, że tak długo... Ale ty, ty Ludwiko! ty sama! — zawołał nakoniec, przyciskając córkę do serca.
— Drogi ojcze, tak to ja! to matka! to nasi przyjaciele!
— Czekajcie jeszcze, czekajcie, pamięć mi wraca. — I z przerażeniem dodał: — a notarjusz?
— Umarł — rzecze Ludwika.
— Umarł? Więc teraz wierzę, możemy jeszcze być szczęśliwi! Ale skąd się tu wziąłem? poco tu jestem?
Doktór posłał po fiakra.
Morel, jak się to często zdarza w chorobach umysłu, wcale nie pamiętał ani wiedział, że długo był niepoczytalny. W kilka minut później, z żoną i córką wyjechał z Bicetre, nie domyślając się nawet, w jakiem dotąd pozostawał miejscu.
Dnia następnego zajaśniało pogodne słońce.
Był to dzień śródpościa.
O czwartej zrana, oddział piechoty i kawalerji zajął wszystkie przystępy do Bicetre.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.