Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział LIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIV.
BICETRE.

Dwa tygodnie upłynęło, odkąd Rudolf, przez wzięcie ślubu z konającą Sarą, uprawnił urodzenie Marji.
Nadeszła wilja środopościa. Oznaczywszy tę datę, zaprowadzimy czytelnika do Bicetre.
Ogromny ten gmach, przeznaczony na szpital dla warjatów, jest także przytułkiem dla blisko osiemdziesięciu biednych starców, którzy, aby tam byli przyjęci, powinni mieć najmniej lat siedemdziesiąt i być dotknięci ciężkiem kalectwem. W epoce powieści naszej, osadzano tam także skazanych na śmierć winowajców, po zapadłym wyroku. W jednej więc z dolnych komnat gmachu, wdowa Marcjal z córką Tykwą czekały dnia, w którym miały odnieść zasłużoną karę. Ani matka, ani córka nie chciały założyć apelacji od wyroku, ani podać prośby o ułaskawienie. Mikołaj, Szkielet, z kilku jeszcze zbrodniarzami, zdołali byli uciec z więzienia La Force w wilję dnia, w którym mieli być przywiezieni do Bicetre.
Dzień był pogodny. Jedenasta wybiła na zegarze, gdy dwa fiakry stanęły u zewnętrznej kraty gmachu, z pierwszego wysiadła pani George z synem Germainem i Rigolettą, z drugiego Ludwika Morel z matką.
Germain i Rigoletta pobrali się od dwóch tygodni. Czytelnik łatwo sobie wyobrazi, jak żywą wesołością, jakiem szczęściem jaśniała twarz ładnej gryzetki.
Rysy Germaina wyrażały szczęście spokojne. Rigoletta, chociaż teraz już była panią Germain, chociaż Rudolf dał jej 40.000 franków posagu, nie chciała jednak, na co i Germain się zgodził, zmieniać stroju gryzetki na poważniejszy kapelusz.
Pani George napawała się widokiem syna i synowej.
Ludwika Morel, po dokładnem śledztwie uznana za niewinną, została uwolnioną; nadobna jej twarz, wyrażała słodką, smutną rezygnację. Dzięki dobrodziejstwom Rudolfa, i matka Ludwiki, towarzysząca jej teraz, odzyskała zdrowie.
Pani George oświadczyła odźwiernemu, stojącemu przy wejściu do Bicetre, że główny lekarz zakładu wezwał ją, aby przybyła przed południem ze wszystkimi znajomymi; wpuszczono ich zatem na wielki dziedziniec, wysadzony drzewami. Pani George, opierając się na ręku syna, poszła naprzód, za nią szła Rigoletta z Ludwiką.
— Jakżem rada, że cię widzę, droga Ludwiko! — rzekła gryzetka.
— Ach! panno Rigoletto, jakże dobre masz serce!...
— Przedewszystkiem, kochana Ludwiko, trzeba ci wiedzieć, że już nie jestem panną Rigolettą, ale panią Germain.
— Słyszałam, że wyszłaś za mąż...
— Wszelako bezwątpienia niewiadomo ci, — przerwała znowu pani Germain, — że wyszłam za mąż dzięki tej osobie, która była nas wszystkich dobroczyńcą, twoim, twojej rodziny, moim, Germaina, jego matki!
— Pana Rudolfa. O! błogosławimy go codzień. Adwokat odwiedzał mnie i powiedział mi, że dzięki panu Rudolfowi, notarjusz Ferrand, aby nagrodzić swoje okrucieństwa, zapewnił pensję dożywotnią mnie i mojemu biednemu ojcu. Nieszczęśliwy! ciągle tu jeszcze zostaje, ale podobno ma się lepiej.
— I dziś z nami wróci do Paryża, jeżeli nadzieje godnego lekarza sprawdzą się.
— Dałby to Bóg!
— Pewna jestem, że go ze sobą zabierzemy. Doktór jest zdania, że trzeba teraz sprawić na nim mocne wrażenie i że widok osób, które ojciec twój codzień prawie widywał, nim dostał pomieszania, może przyspieszyć jego wyzdrowienie. O ile ja mogę sądzić, skutek zdaje mi się niezawodny.
— A ja nie śmiem jeszcze wierzyć.
— Zobaczysz, że wszystko pójdzie dobrze. Ale wracając do pana Rudolfa, i do mojego wyjścia za mąż, trzeba ci najprzód wiedzieć, że przeze mnie posłał do więzienia rozkaz, za którym Germain został uwolniony. Ach, Ludwiko! nie mogę się wstrzymać od łez, ile razy o tem wspomnę; ta pani George, którą tu widzisz, to była matka Germaina.
— Matka jego?
— Tak jest, odebrali go jej, gdy był jeszcze dzieckiem, i nigdy nie spodziewała się widzieć go na świecie. Pomyśl tylko, jak oboje byli uszczęśliwieni. Kiedy już pani George dosyć się napłakała, dosyć wycałowała syna, przyszła kolej na mnie. Pan Rudolf zapewne musiał jej wiele dobrego o mnie napisać, bo, ściskając mnie, zawołała, że nigdy nie zapomni, co uczyniłam dla jej syna. „A jeśli chcesz, matko, rzekł Germain, to i Rigoletta będzie twoją córką“. Jako ślubny prezent, dostałam od p. Rudolfa dużą skrzynię z różowego drzewa, a na wierzchu, na porcelanowej tablicy, napisano złotemi literami: Praca i dobre postępowanie, miłość i szczęście. Otwieranm i cóż znajduję? czepeczki, materje na suknie, kolczyki, łańcuszek złoty, rękawiczki, chustki, słowem, całą wyprawę.
— Szczęście ci sprzyjało, bo byłaś tak dobrą.
— Lecz to jeszcze nie wszystko. Na dnie skrzyni leżał pugilaresik, na którym były wyszyte słowa: Sąsiad ofiaruje sąsiadce. Otwieram. Znajduję w nim dwie koperty, jednę z adresem Germaina, drugą z moim; w kopercie dla Germaina była dla niego nominacja na dyrektora Banku Ubogich z roczną pensją 4.000 franków; w kopercie pod moim adresem bilety bankowe na 40.000 franków na posag dla mnie.
— Co za szczęście, że tak wielkie bogactwa dostały się w udziale człowiekowi tak dobroczynnemu jak pan Rudolf.
— Zapewne, jest bogaty, ale czy to na tem koniec!... Moja Ludwiko, dowiedzieliśmy się, że dobroczyńca twój, nasz, jest... zgadnij czem on jest? on jest księciem!
— Książę!
— Powiadam ci: książę; tak jest, książę! A ja mówiłam mu, że kiedyś będzie mi podłogę froterował! Wyobrazisz sobie moje pomieszanie. Widząc tedy, że to taki pan, nie śmiałam odmawiać przyjęcia posagu... Przywitawszy panią George z największą dobrocią i ścisnąwszy za rękę Germaina, książę mi powiedział: Cóż, sąsiadko, jak się mają twoje kanarki? Pewien jestem, że teraz wesoło śpiewasz na wyścigi z niemi. Tak jest, mości książę, odpowiedziałam, szczęście nasze wielkie, a zdaje nam się jeszcze większe i jeszcze milsze, ponieważ że je winniśmy księciu panu. Zapomniałam jeszcze powiedzieć ci, że na folwarku Bonqueval mieszkała przede mną jedna z moich towarzyszek więzienia, nazwiskiem Gualeza.
— Ha, tem lepiej, — rzecze Ludwika z goryczą, — więc i ona także szczęśliwa.
— Droga Ludwiko, przyjdą i dla ciebie lepsze czasy. Kogóż to tam widzę? Patrzaj, to pan Pipelet z żoną, jakaż mina wesoła, uradowana...
W rzeczy samej, pan Pipelet z szanowną małżonką zbliżał się dosyć szybkim krokiem. Alfred w spiczastym kapeluszu, jak zawsze, miał na sobie nowy zielony surdut, kołnierz: od koszuli zakrywał mu połowę twarzy. Anastazja wystroiła się w nową suknię z amarantowego merynosu. Fizjognomja Alfreda, zwykle tak poważna i zadumana, jaśniała teraz radością. Zdaleka spostrzegł Ludwikę i Rigolettę, przybiegł i wykrzyknął głębokim basem:
— Wyjechał! niema go!
— Mój Boże, panie Pipelet, co ci się stało?
— Wyjechał! Cabrion!!!... — wykrzyknął Pipelet, oddychając z niewypowiedzianą radością, jakby mu spadł z piersi ciężar ogromny. — Wynosi się z Francji na zawsze, na wieki! wyjechał!
— Przez kogo dowiedzieliście się o jego wyjeździe? — spytała Rigoletta.
— Powiedział nam o tem przyjaciel pana Rudolfa. Ale, ale, pani nie wiesz? dzięki rekomendacji mojej perły lokatorów, Alfred został odźwiernym lombardu i banku ubogich, który się ustanawia w naszym domu, — rzekła Anastazja.
— Dobrze nam się składa, — rzecze Rigoletta, — bo mąż mój, z łaski pana Rudolfa, jest dyrektorem tego banku.
— I nareszcie, — przerwał Pipelet, — w momencie gdy konie ruszyły, Cabrion widzi mnie, poznaje, odwraca i krzyczy: Odjeżdżam na zawsze! twój przyjaciel dozgonny! Szczęściem, że trąbka pocztowa zagłuszyła jego ostatnie słowa i to nieprzyzwoite tykanie, którem gardzę, bo przecież Bogu dzięki, wyjechał!
— I więcej nie wróci, — rzekła Rigoletta, wstrzymują się od śmiechu. — Ale czego nie wiesz, panie Pipelet, i co cię bardzo zadziwi, to jest, że pan Rudolf był...
— Był? czem był?
— Był przebranym księciem.
— Gdzież znowu, żartujesz pani! — zawołała Anastazja.
Alfred wbrew zwyczajowi zdjął szpiczasty kapelusz i nisko się ukłonił, wołając:
— Książę!... książę!...
Wtem pani George stanęła, przywołując Rigolottę.
— Moje dzieci, doktór przyszedł, — rzekła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.