Tajemnice Paryża/Tom II/Epilog/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
DOKOŃCZENIE LISTU.

Nie mogę ci wyrazić, drogi przyjacielu, ile mnie uszczęśliwiła i zarazem zasmuciła ojcowska uprzejmość księcia, jego względy, dobroć, wezwanie, abyśmy etykietalne tytuły zamienili na familijnie, to wszystko pobudzało mnie do najwyższej wdzięczności, ale tym więcej wyrzucałem sobie nieszczęsną miłość, która nie mogła, nie powinna była być pochwalaną przez księcia Rudolfa.
Dałem sobie słowo (i dotrzymałem), nie uczynić najmniejszej wzmianki wobec kuzynki o mojej miłości, lękałem się jednak, żeby moje wzruszenie, moje oczy mnie nie zdradziły. Uczucie to wszakże, lubo milczące, tajemne, już mi się zdawało występkiem.
Przypomniawszy sobie portret, spodziewałem się, że księżniczka Amelja będzie podobnież nieco zakłopotana jak i ja, i nie omyliłem się, pamiętam pierwszą rozmowę naszą.
— Co za szkoda, że tak mało jestem podobny do moralnego portretu, skreślanego przez księcia, jak i do pazia z szesnastego wieku!
— Mylisz się, kuzynie, — przerwała z miłą prostotą — podczas koncertu spojrzałam w tą stronę, gdzieś stał i natychmiast poznałam, chociaż inny na sobie masz ubiór.
Potem, chcąc zapewne zmienić przedmiot rozmowy, który ją nieco mieszał, rzekła:
— Jak zadziwiający jest talent Liszta, nieprawdaż? Nie potrafię wytłumaczyć tego co czułam, kiedy Liszt odgrywał tę smutną melodję.
— Dzięki Bogu, że wy kuzynko nie możecie dobrać żadnych słów do tak smutnej muzyki.
Powiedzenie moje było może nieostrożnem, ona nie chciała odpowiedzieć, może też nie słyszała go, dość, że nagle wskazała na swego ojca.
— Patrz, kuzynie, na mego ojca, jak piękny! Z jaką czułością wszyscy mu towarzyszą wzrokiem. Zdaje mi się, iż więcej go nawet kochają, niżeli poważają.
— Ach, zawołałem, nie w samym tylko pałacu kochają go. Jeżeli błogosławieństwa całego narodu dosięgną potomności, imię Rudolfa, księcia Gerolsteinu stanie się nieśmiertelnem. Nikt go więcej ode mnie nie kocha i nie uwielbia. Oprócz rzadkich przymiotów, niezbędnych wielkim monarchom, posiada on dobroć, jaka zjednywa miłość panującym.
— Nie wiesz kuzynie, do jakiego stopnia masz w tym wypadku słuszność, zawołała księżniczka coraz mocniej wzruszona.
— O wiem! a wszyscy jego poddani także o tem wiedzą, kochają go tak, iż smucą się jego smutkiem, weselą się jego radością, szacunek powszechny dla margrabiny d‘Harville świadczy i o szczęśliwym wyborze księcia i o zaletach przyszłej jego małżonki.
— Margrabina jest najgodniejszą przywiązania ojca mego, nie umiem pochwalić jej lepiej.
— A możesz kuzynko ocenić ją z największą sprawiedliwością, znałaś ją bezwątpienia we Francji?
Zaledwie wyrzekłem ostatnie słowa, nagle myśl jakaś uderzyła księżniczkę Amelję, spuściła oczy i przez chwilę tak była smutna, ażem osłupiał.
Tańczyliśmy ostatnie figury, kuzynka przeszła na drugą stronę, a kiedy ją odprowadziłem na jej miejsce, jeszcze mi się wydawała smutną.
Nazajutrz należałem do małej liczby osób zaproszonych na wesele księcia z margrabiną d’Harville. Nigdy księżniczka Amelja nie była tak wesoła i szczęśliwa, jak podczas tego obrzędu. Patrzyła na ojca i macochę z pobożnem uniesieniem, które jej dodawało więcej jeszcze powabów.
W dniu tym kuzynka była wesołą, mówiła wiele; prowadziłem ją pod rękę, gdy wyszliśmy wieczorem na przechadzkę do ogrodu wspaniale oświecanego. Mówiąc o małżeństwie ojca, rzekła do mnie.
— Zdaje mi się, że szczęście tych, których kochamy, droźszem jest dla nas nad własne nasze szczęście; bo w kosztowaniu własnego szczęścia zawsze się znajduje jakiś cień egoizmu.
Przytaczam to zdanie, z tysiąca innych, żebyś mógł poznać serce tej zachwycającej istoty.
W kilka dni później, miałem długą rozmowę z księciem. Książę przy końcu rozmowy, powiedział mi, że ustała pora wojen powszechnych; że ja powinienem korzystać z mojego urodzenia, stosunków, wychowania i przyjaźni ojca z księciem M. i wstąpić do zawodu dyplomatycznego zamiast wojskowego, dodając przytem, że wszelkie przedmioty wielkiej wagi, rozstrzygane dawniej na polu bitwy, nadal rozstrzygane będą na kongresach; że umysł wzniosły i zacny grać teraz może szlachetną, znakomitą rolę w sprawach politycznych. Oświadczył nawet, iż wstawi się za mną, gdzie wypadnie.
Pojmujesz, przyjacielu, że książę nie oświadczyłby się z tem, gdyby miał jakie względem mnie widoki. Dziękowałem mu z najwyższą wdzięcznością, dodając, że czuję całą wartość jego rad i do nich się zastosuję.
W początkach zrzadka bywałem u dworu, lecz potem na usilne żądanie księcia odwiedzałem go codzień, o godzinie trzeciej po południu. Prawdziwa prostota panowała tam w domowem pożyciu. W czasie pogody jeździliśmy konno, w złą porę zabawialiśmy się muzyką; ja śpiewałem z księżną i kuzynką; głos jej tak był czysty i wyrazisty, że nie mogłem jej słuchać bez głębokiego wzruszenia.
Dni przemijały jak sen; kuzynka powoli przywykła obchodzić się ze mną jak z bratem.
Cóż ci mam jeszcze powiedzieć? Brat i siostra, spotkawszy się po długiej rozłące, nie żyliby w większej przyjaźni.
Zdawało mi się nawet, że księżniczka zgoła nie wie o mojej gwałtownej namiętności; jedna okoliczność zachwiała we mnie to przekonanie, opowiem ci ją.
Gdyby ta przyjaźń braterska mogła trwać wiecznie, możeby wystarczyła dla mnie; ale napawając się jej słodyczą, wiedziałem, że wkrótce obowiązki służby odwołają mię do Wiednia, przewidywałem, że wkrótce, książę zechce wydać swą córkę za mąż.
Dręczyły mię te myśli, tem więcej, że zbliżała się chwila mego odjazdu. Kuzynka wkrótce spostrzegła zaszłą we mnie zmianę. Na dzień przed moim odjazdem, powiedziała mi, że od niejakiego czasu widzi mię smutnym, zadumanym. Przypisywałem smutek swój tęsknocie, nie mającej przyczyny.
— Nie mogę ci wierzyć! — rzekła — ojciec mój obchodzi się i tobą, jak z synem, wszyscy cię kochają; uważać się za nieszczęśliwego, znaczy być niewdzięcznym.
— Prawda, uczucia nie zmieniają się — mówiłem — ale zmienia się położenie. Kiedy wrócę po kilku latach, czyliż może trwać jeszcze ta bliska pomiędzy nami przyjaźń?
— Dlaczego nie?
— Bo wtedy, będziesz już pewno zamężna, kuzynko, inne mieć będziesz obowiązki i zapomnisz zupełnie o swoim biednym bracie.
Przysięgam ci, że ani słówka więcej nie powiedziałem.
Nie wiem co się z nią stało: zatrzymała się przez, chwilę w milczeniu i smutna, potem nagle wstała, blada, zmieszana i odeszła pospiesznie.
Tegoż dnia wieczorem, odebrałem list od ojca; wzywał mię, abym natychmiast przyjeżdżał.
Na drugi dzień udałem się do pałacu księcia na pożegnanie.
Książę powiedział, że kuzynka moja jest słaba, i że on w jej imieniu pożegna się ze mną. Uściskał mnie serdecznie, powtórzył dobre rady i dodał, że zawsze z radością widzieć mnie będzie w Gerolsteinie.
Powróciwszy tu, zastałem ojca w trochę lepszym stanie; leży jeszcze słaby, ale niebezpieczeństwo minęło.
Wczoraj w nocy siedziałem sam jeden u jego łóżka i myślałem, że zasnął; łzy mi płynęły na wspomnienie szczęśliwych dni, spędzonych w Gerolsteinie.
Ojciec spostrzegł łzy moje; zaczął mię wypytywać z największą czułością; powiedziałem, że niespokojny, jestem o jego zdrowie, ale nie dał się oszukać.
Teraz wiesz o wszystkiem, Maksymiljanie; powiedz, czyliż nie powinienem wpaść w rozpacz! Co czynić? co postanowić?
Jak zdołam ci opisać moje cierpienia? Co stąd wyniknie, o Boże! Wszystko stracone...
Kończyłem ten list; tymczasem ojciec wstał z łóżka, przyszedł do gabinetu.
— Do kogo piszesz taki długi list? zapytał.
— Czytaj, ojcze!
— Myślę, że kochasz się namiętnie, a namiętność — prędzej czy później złym staje się doradcą. Lepiej jest iść prostą drogą. Trzeba spróbować szczęścia.
— Nie rozumiem cię, ojcze — odparłem.
— A więc mówmy wyraźniej. Ja dziś jeszcze napiszę do księcia.
— Napiszesz do księcia?
— Napiszę, że kochałeś się do szaleństwa w jego córce.
— Na miłość Boga, nie pisz!
— Czy kochasz swoją kuzynkę?
— Kocham, ale...
— Będę więc prosił księcia o jej rękę dla ciebie.
— Ależ podobna nadzieja byłaby nierozsądkiem z mojej strony.
Wiesz, mój ojciec jest najlepszym z ludzi, ale nieugięty, kiedy idzie o to, co on nazywa swoją pewnością; sądź więc o mych cierpieniach, o mojej trwodze! Jak przyjmie książę nierozsądne nasze oświadczenie? Czy się tem nie obrazi? Czy się rozgniewa księżniczka Amelja, że dopuściłem ojca mego do podobnej prośby, bez jej zezwolenia?
Ach! lituj się nade miną, przyjacielu!... Sam nie wiem, co mam czynić! Zdaje mi się, że patrzę w przepaść.
Wkrótce napiszę do ciebie. Bądź zdrów. Twój na zawsze.

Henryk H. — O.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.