Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
POSZUKIWANIA.

Dom Rudolfa przy Wdowiej Alei nie był jego zwykłem mieszkaniem; miał jeszcze inny, wielki pałac na przedmieściu Saint-Germain. Dla uniknięcia ceremonjału, Rudolf od przyjazdu do Paryża zachowywał zupełne incognito. Sprawujący jego interesy przy dworze francuskim oznajmił, że książę odda konieczne urzędowe wizyty pod nazwiskiem hrabiego Düren. Mimo incognito, Rudolf prowadził dom na wielką skalę.
Godzina dziesiąta rano wybiła. Na dole, w dużym pokoju, siedzi przy biurku Murf i pieczętuje depesze. Sługa w srebrnym łańcuchu na szyi, oznajmił: „Jaśnie Wielmożny Baron Graun“. Murf nie odrywając się od pracy, pozdrowił przychodnia serdecznym i poufałym gestem i rzekł:
— W tej chwili będę ci służył.
— Sir Walterze Murf, tajny sekretarzu jego książęcej mości, oczekuję na pańskie rozkazy.
Baron, mężczyzna lat pięćdziesięciu, miał włosy siwe i lekko upudrowane. W twarzy jego mailowało się zadowolenie z siebie i otoczenia, uderzało też jego spojrzenie żywe i dowcipne. Był ubrany we frak, z wstążeczką różnokolorową w pętlicy.
— Książę musiał późno w noc pracować, kochany Murfie, bo dużo depesz rozsyłasz.
— Położył się dopiero o szóstej zrana.
— Czy mam czekać ma audjencję?
— Nie trzeba, kochany baronie, możesz mi wszystko powiedzieć, a ja później księciu powtórzę. Cóż tam więc nowego, baronie? czy nikt nie wie o naszych tajemnych wycieczkach?
— Nikt a nikt. Wszyscy myślą, że książę pragnie być samotnym i jedynie zwiedza okolice Paryża. Prócz hrabiny Sary Mac-Gregor, brata jej, Toma, i ich przeklętego sługi Karola, nikt nie wie, że książę tak często się przebiera, a oni nie mają interesu go zdradzać.
— Ach, baronie, co za nieszczęście, że ta nieznośna hrabina owdowiała!
— Wszak ona wyszła zamąż w 1827, czy 1828 roku?
— W 1827, wkrótce po śmierci biednej córeczki, któraby teraz miała szesnaście lat, a którą książę codzień opłakuje, choć nigdy o niej nie wspomina.
— Nie dziw, książę nie miał dzieci z małżeństwa.
— To też książę tak żywo opiekuje się Gualezą nietylko z litości, ale i dlatego, że opłakiwana córka byłaby dziś w jej wieku.
— Prawdziwe to nieszczęście, że hrabina owdowiała właśnie w półtora roku po tak wczesnej śmierci czcigodnej małżonki księcia. Błogosławi los za to wdowieństwo.
— Nierozsądne jej nadzieje coraz się wzmagają, chociaż wie dobrze, jak słusznie jej książę nienawidzi. Ach, okropna kobieta!
— Dawniej wywierała wpływ na księcia, jak każda przebiegła kobieta na młodzieńca pierwszy raz zakochanego; lecz wpływ ten ustał zupełnie od 13 stycznia.
— Ciszej, baronie! — zawołał Murf. — Zbliżamy się właśnie do rocznicy tego opłakanego dnia.
— A wszystkiemu winien ten niegodziwiec Polidori. — Wiesz, baronie, że on podobno jest w Paryżu?
— Broń Boże, żeby się spotkał z hrabiną; połączenie takich dwojga ludzi mogłoby wiele złego narobić.
— Dajmy im spokój. Czegoście się dowiedzieli z papierów Bakałarza i zeznań Puhaczki, wyleczonej w szpitalu?
— Dowiedzieliśmy się wiele, — odpowiedział Graun, wyjmując zwój papierów z kieszeni; — o urodzeniu Gualezy i o dzisiejszem mieszkaniu Franciszka Germain, syna Bakałarza.
— Bądź pan łaskaw przeczytać mi... Ale, ale, czy ciągle kontent jesteś ze swego ajenta?
— Wyborny... zręczny i dobry do tajemnicy. Pan Badinot ma jawne, albo tajemne związki ze wszystkiemi klasami społeczeństwa; duszą oddany temu, kto go płaci. Niema pobudek nas zdradzać, zresztą ja go każę tajemnie śledzić.
— Naco? dotąd jego doniesienia były dokładne?
— To nic nie znaczy; on jest uczciwy po swojemu.
— Może trzeba mu powiększyć pensję?
— I tak bierze pięćset franków na miesiąc, a prawie drugie tyle na koszta; zdaje się, że ma dosyć: zresztą zobaczymy.
— I nie wstydzi się swego rzemiosła?
— Bynajmniej, nawet się niem szczyci; składając mi raporty, udaje, że jest przekonany, iż idzie o interesy stanu. Nieraz z bezczelnością mi powiada: „Ileżto dla kierowania interesami trzeba wiadomości niepojętych dla prostaka! ktoby naprzykład powiedział, że moje doniesienia wywierają może wpływ na losy Europy!“
— Przedziwne! i podłe dusze rade oszukają siebie.
Ale czytajmy.
Graun zaczął czytać:

Wiadomość o Gualezie.

„Na początku 1827 r. Piotr Tournemine, obecnie osadzony za fałszerstwo na galerach w Rochefort, dowiadywał się u niejakiej Gervais, starej kobiety, przezywanej Puhaczką, czy nie wzięłaby do siebie sześcioletniej dziewczynki, za jednorazowem wynagrodzeniem tysiąca franków“.
— W roku 1827! — zawołał Murf, przerywając. — W tym właśnie roku doniesiono księciu o śmierci biednego dziecięcia.
Baron Graun czytał dalej:
„Puhaczka zgodziła się na podane warunki. Dziewczynka po dwuletnim u niej pobycie, z powodu złego obchodzenia się z nią, uciekła. Od tego czasu Puhaczka nic o niej nie wiedziała, i dopiero przed sześcioma tygodniami spotkała ją pod nazwiskiem Gualezy, w szynku, w Cite. Na kilka dni przedtem Tournemine przesłał był Czerwonemu Jankowi (który zwykle ułatwia stosunki między galernikami) list ze szczegółami o dziewczynce, którą niegdyś oddano do Puhaczki. Z tego listu i zeznań Puhaczki okazuje się, że w roku 1827 pani Seraphin, gospodyni notarjusza Jakóba Ferrand, poleciła Tourneminowi wyszukać jaką kobietę, któraby za tysiąc franków wzięła do siebie sześcioletnią dziewczynkę. Puhaczka podjęła się tego. Tournemine udzielił tych wiadomości Czerwonemu Jankowi, celem wyłudzenia od pani Seraphin znacznej sumy pieniędzy, zagroziwszy wydaniem tajemnicy. Tournemine zapewnia, że pani Seraphin działała z upoważnienia obcych, nieznanych jej osób. Czerwony Janek wręczył List Tournemina Puhaczce, wspólniczce wszystkich zbrodni Bakałarza; stąd to list ten był przy Bakałarzu i stąd Puhaczka w garkuchni pod Białym Królikiem, żeby dokuczyć Gualezie, powiedziała: „Wiem, kto są twoi rodzice, ale ty ich nie poznasz“. Poszukiwania udowodniły, że pani Seraphin i notarjusz mieszkają przy ulicy du Sentir pod Nr. 41. Uchodzi on za człowieka nabożnego, uczęszcza do kościołów, w interesach prawość posuwa do grubijaństwa, oszczędny jest aż do sknerstwa. Gospodynią u niego jest dotąd jeszcze pani Seraphin. Jakób Ferrand, będąc jeszcze ubogim, kupił miejsce notarjusza za 350.000 franków pożyczonych mu przez Karola Robert, oficera sztabu paryskiej gwardji narodowej, który ma udział w zyskach notarjalnych, wynoszących, jak powiadają, pięćdziesiąt tysięcy franków rocznie. Niema wątpliwości, że pani Seraphin będzie mogła udzielić dokładnych wiadomości o rodzicach Gualezy“.
— Wybornie, kochany baronie! A jakie masz wiadomości o synu Bakałarza?
Baron Graun czytał dalej:
„Przed osiemnastu miesiącami młody człowiek, nazwiskiem Germain, przybył do Paryża z Nantes, gdzie był buchalterem u bankiera Noel. Z wyznań Bakałarza i z listów, przy nim znalezionych, okazuje się, że galernik, któremu powierzył swego syna, żeby go przygotować do zbrodni, odkrył młodzieńcowi swój plan i żądał jego pomocy do popełnienia kradzieży u bankiera Noela. Młodzieniec z oburzeniem odrzucił to żądanie. Żeby uniknąć styczności ze zbrodniarzem, tajemnie wyjechał z Nantes. Niegodziwy podszczuwacz do występku przybył do Paryża, zniósł się z Czerwonym Jankiem i zaczął odszukiwać syna Bakałarza, nie w najlepszych zapewne zamiarach, lecz z bojaźni, żeby go nie wydał. Po długich poszukiwaniach odkrył jego mieszkanie, lecz zapóźno, bo Germain, spotkawszy go i domyślając się, dlaczego przyjechał do Paryża, zmienił nagle mieszkanie. Ten jednak po sześciu tygodniach znowu wywiedział się, że Franciszek Germain mieszka przy ulicy Temple, pod numerem 17. Germain, wieczorem, wracając do domu, o mało nie padł ofiarą niewiadomego dotąd zabójcy. Germain domyślił się, czyja ręka go ściga i wyprowadził się z ulicy Temple; nim zdołano odkryć nowe jego mieszkanie, Bakałarz poniósł karę za swoje zbrodnie. Dalsze poszukiwania wykryły co następuje: Franciszek Germain mieszkał około trzech miesięcy przy ulicy Temple pod numerem 17, w domu nadzwyczaj ciekawym z powodu obyczajów i dziwnych zatrudnień mieszkańców. Lubiano tam Germain’a, bo był wesoły, usłużny i otwarty. Chociaż miał szczupłe dochody, wspomagał biedną rodzinę, mieszkającą na poddaszu. Nie można się było dowiedzieć na ulicy Temple, ani gdzie teraz mieszka, ani czem się trudni; zwykle wychodził rano, a wracał koło dziesiątej wieczorem. Jedna tylko osoba wie zapewne o teraźniejszem mieszkaniu Germaina, a tą jest ładna gryzetka, nazwiskiem Rigoletta; zajmuje pokoik obok dawnego mieszkania Franciszka Germain przy ulicy Temple. Pokój pozostały po Germainie jest dotąd do wynajęcia“.
— Rigoletta? — zawołał nagle zamyślany od chwili Murf, — Rigoletta? znam to imię!
— Jakto, — spytał baron ze śmiechem — Sir Walter Murf, czcigodny ojciec rodziny, ma znajomości z gryzetkami?
— Ach, baronie, z łaski księcia porobiłem tak dziwaczne znajomości. Ale zaczekaj... aha!... już wiem.. Książę, opowiadając historję Gualezy, nie mógł się wstrzymać od śmiechu na to dziwaczne imię Rigoletty; tak się nazywała przyjaciółka Gualezy, towarzyszka jej w więzieniu.
— Bardzo dobrze, — rzekł baron. — Skończmy raport.
„Nieźleby zapewne było nająć mieszkanie po Germainie na ulicy Temple.
Nadto jego książęca mość znajdzie tam sposobność poznać zwyczaje, a nadewszystko nędzę, o jakich nigdy nie miał wyobrażenia“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.