Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Miesiąc upłynął. Pójdziemy teraz do małego miasteczka l’Isle-Adam nad Oazą. Wszyscy w miasteczku suszyli sobie głowy, komu też wdowa Dumont sprzedała najpiękniejsze jatki rzeźnicze. Nabywca musiał być bogaty, bo kazał sklep świeżo odmalować i ozdobić. Branżowa wyzłacana krata otaczała cały front sklepu; zawieszono szyld na jatce, wypisano na wielkiej czarnej tablicy złotemi literami: „Francoeur, rzeźnik“. Ale to jeszcze nie zaspokoiło ciekawości próżniaków; radzi byli wiedzieć, kto to taki, ten Francoeur? Lecz nikt nie mógł objaśnić. Wreszcie przez tylną bramę domu wjechała bryczka. Wysiedli z niej: Murf, już wyleczony z odniesionej rany, i Szuryner. Szuryner był nie do poznania w nowem swojem, porządnem ubraniu.
Murf przywiązał lejce do muru i wprowadził Szurynera do dolnej sali za sklepem, schludnie umeblowanej, dobył z szafy flaszkę — wypijesz kieliszek wódki?
— Jeżeli to panu wszystko jedno, nie będę pił.
— A to czemu?
— Bom taki uradowany, a radość rozgrzewa... Wszelako mówię, żem rad, a jednak...
— Wczoraj przyszedłeś pan do mnie; powiedziałeś, że pan Rudolf wyjechał gdzieś daleko i o mnie zapomniał... Bardzo mi przykro...
— Chciałem tylko powiedzieć, że zapomniał nagrodzić cię.
— To co innego. Odżyłem znowu, panie Murf. Ja go nigdy nie zapomnę. On mi powiedział, że mam serce i honor.
— Na nieszczęście, książę wyjechał i względem ciebie nic mi nie polecił; ja sam nic nie mam... nie jestem w stanie odwdzięczyć się, jakbym chciał, za to, coś dla mnie uczynił.
— Eh! żartujesz pan chyba!
— I dlaczegóż po tej okropnej nocy nie przyszedłeś kiedy do nas, książę by nie wyjechał, nie pomyślawszy o tobie.
— Hm!... myślałem sobie, kiedy mnie pan Rudolf nie woła, znać, że mnie nie potrzebuje.
— Powinieneś był domyślić się, że pragnie okazać ci swoją wdzięczność...
— Powiedziałeś mi pan wczoraj, panie Murf, że mi znajdziesz służbę, gdzie zarobię cztery franki dziennie. Cztery franki to pieniądze! Cóż to? tu rzeźnik mieszka? — zapytał nagle, widząc przez firanki rozłożone ćwierci wołowiny.
— Tak, mój kochany... rzeźnik, mój przyjaciel... Możemy obejrzeć cały dom.
— Chętnie, to mi przypomni młode lata; z tą różnicą, że wtedy biłem tylko stare konie. Dziwna rzecz, gdybym mógł, chciałbym być rzeźnikiem. Jakbym ja pracował! jak Gualeza, kiedy jadła owsiany cukier. Ale, że jej teraz nie widuję! pewnie ją pan Rudolf wykupił.
Biedna dziewczyna! to takie młode, samo nie wiedziało, co robi.
— I ja tak myślę; ale chodźmy obejrzeć sklep.
Poszli do sklepu, potem do obory, gdzie stały trzy tłuste woły i ze dwadzieścia baramów; obejrzeli stajnię, wozownię, szlachtuz i inne budynki, starannie i czysto utrzymane.
— Przyznaj, — rzekł Murf, — że mój przyjaciel jest szczęśliwym człowiekiem. Ten dom i sklep do niego należą; ma jeszcze kilka tysięcy franków w zapasie; mocny jak wół, zdrowie żelazne, lubi swoje rzemiosło. Czeladnik, któregoś tam widział, zastępuje go, kiedy jedzie za kupnem bydła. A co, albo nie jest szczęśliwy? Ale chodźmy na górę, zobaczymy, jak tam wygląda; zapoznam cię z majstrem.
— Zaraz, — rzekł Szuryner smutny i nieco zmieszany, zatrzymując Murfa za rękę, — mam panu coś powiedzieć... Może pan Rudolf panu nie powiedział; ale ja muszę uprzedzić o tem mojego majstra, lepiej, że zaraz się dowie, niż później.
— Cóż takiego?
— Oto byłem skazany... na galery... — mówił dalej Szuryner cichym, ledwie dosłyszalnym głosem. — Ale nie za kradzież! nigdy nie kradłem, wolałbym umrzeć z głodu... O! gorzej zrobiłem, — dodał, spuszczając głowę, — zabiłem człowieka... w gniewie.. I temu majstrowi także wszystko powiem. Pan go znasz; jeżeli mi ma odmówić, to lepiej zaraz się wrócę.
— Chodź!
Szuryner wszedł za Murfem na górę, drzwi się otworzyły, powitał ich... Rudolf.
— Mój kochany Murfie, — rzekł, — zostaw nas samych.