Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.
OPOWIADANIE SZURYNERA.

Szuryner zmieszał się do reszty.
— Zbliż-że się... daj mi rękę, — rzekł Rudolf.
— Wybacz, panie... chciałem powiedzieć, mości książę — Nazywaj mnie zawsze Rudolfem... jak dawniej.
— Daruj pan, ale nie śmiem... — Bojaźliwie wyciągnął czarną rękę. Rudolf serdecznie ją uściskał.
— Siadaj i powiedz mi, gdzie Bakałarz?
— Jest tu związany! — rzekł doktór murzyn.
— I Puhaczka także, — dodał Szuryner.
— A mój biedny Murf... Dawidzie, raniony?
— W prawy bok; szczęście, że pod ostatniem żebrem.
— Muszę się zemścić! Rachuję na ciebie, Dawidzie!
— Wasza książęca mość wie, że jestem mu duszą i ciałem oddany, — odpowiedział doktór ozięble.
— Jakim sposobem przybyłeś na czas? — spytał Rudolf Szurynera.
— Zacznę od początku.
— Dobrze, słucham.
— Wczoraj po powrocie ze wsi powiedziałeś mi pan: „Postaraj się zobaczyć z Bakałarzem; powiedz mu, że jest dobry interes do zrobienia“. Zaraz więc pobiegłem do Cite. Szukam Bakałarza... Nareszcie złapałem go z Punaczką na placu kościoła Panny Marji u tandeciarza, gdzie kupowali kradzione rzeczy za pieniądze tego wysokiego jegomości w żałobie. Puhaczka targowała czerwony szal... Powiedziałem Bakałarzowi o co idzie; zgodził się natychmiast. Przychodzę więc dziś rano uwiadomić pana o tem, a pan mi znowu powiadasz: „Przyjdź tu jutro raniuteńko, zostaniesz u mnie przez cały dzień i noc, zobaczysz coś ciekawego“. Powiedziałem sobie: To pewnie jaki przysmak dla Bakałarza. Odgadłem, że mu pan chce sztukę wypłatać i zwabić go nadzieją kradzieży... Jednakże powiedziałem sobie: Rzecz ułożona na jutro; lecz, że mi pan Rudolf zapłacił za cztery dni, zatem i dzisiejszy do niego należy... Bakałarz niegłupi... będzie się bał podstępu... a że nie ufa Rudolfowi, może się ułożyć na jutro, a tymczasem dziś z kim innym lub sam się tu włamać.
— Zgadłeś... właśnie tak było...
— Postanowiwszy, umyśliłem gdzieś wleźć, abym mógł widzieć mur i drzwi ogrodu; idę więc... znajduję szynk stąd o dziesięć kroków. Wchodzę, siadam przy oknie... Deszcz padał... noc już nadchodziła.
— Siedzę więc przy oknie, aż patrzę, idzie Puhaczka z Kulasem Czerwonego Jana...
— Więc to Czerwony Jan trzyma ten szynk podziemny na polach Elizejskich? — zapytał Rudolf. — Myślałem, że on mieszka w Cite.
— On wszędzie mieszka! Takiego drugiego filuta trudno znaleźć na świecie. No, kiedym tylko zobaczył Puhaczkę razem z Kulasem, domyśliłem się, że robota wnet się zacznie. W rzeczy samej Kulas chowa się naprzeciw pańskich drzwi i staje na czatach, Puhaczka zadzwoniła. Biedny pan Murf otwiera, a ona plecie mu różne duby i uwija się po ogrodzie. On został, a ona poszła. Tu zacząłem kalkulować: Kulas przyszedł z Puhaczką, więc Bakałarz z panem Rudolfem czekają u Czerwonego Jana.
— Wybornie! Cóż dalej?
— Poszedłem do Czerwonego Jana, wszystkiego bym się dowiedział, ale tymczasem Bakałarz może przyjść i rzecz skończyć. Wypadałoby uprzedzić pana Murfa, ale Kulas mnie zobaczy i powie Puhaczce... Do licha, co tu robić? Nic nie mogę wymyślić. Nakoniec wpadam na koncept. Zdejmuję bluzę i chwytam Kulasa za kark, kładę do bluzy jak do worka; z jednego końca zawiązuję rękawami bluzy, z drugiego chustką; całe zawiniątko wrzucam przez mur do ogrodu. Kulas sapał jak prosię. Wracam, włażę na drzewo naprzeciw pańskich drzwi. W dziesięć minut ktoś idzie, ale ciemno, nic nie widać, słyszę tylko, jak Puhaczka wola pocichu: „Kulas! Kulas!“ „Deszcz pada, pewnie mu się sprzykrzyło czekać, mówi Bakałarz; niech no go złapię, dostanie za swoje! Dawaj dłuto i wytrych“. W moment drzwi były otwarte. Puhaczka została na straży, a Bakałarz wszedł, powiesiwszy sztylet na guziku od surduta. Pomyślałem sobie: źle rzeczy idą; zbójca może zamordować pana Murfa. Zeskakuję więc z drzewa i pięścią w łeb Puhaczkę... upadła bez zmysłów, wbiegam do ogrodu... Zapóźno.
— Biedny mój Murf!
— Zastałem go szamocącego się na schodach z Bakałarzem... był już raniony... ale nie krzyczał... nie wołał pomocy. Rzucam się na Bakałarza... chwytam za głowę... A tyś tu się skąd wziął, zbóju! — zawołał. — Później się dowiesz, — odpowiedziałem i uchwyciłem go za rękę, w której trzymał sztylet. Bakałarz chciał mnie sztyletem przebić, ale tak mu rękę sobą przycisnąłem, że nie mógł nią władać. Ległem na nim całem ciałem... Bakałarz nic nie mówił, tylko dyszał jak wół. Ale do pioruna, co za siła... Prosiłem pana Murfa, żeby poszedł po ludzi. Zostałem, sam na sam z Bakałarzem... Leżeliśmy pół na ziemi, pół na ostatnim schodzie. Rękami ścisnąłem mu szyję... mając twarz na jego twarzy... słyszałem, jak zgrzytał zębami... Chciał mnie ugryźć, ale nie mógł... Nigdy nie czułem w sobie tyle siły... Zdawało mi się, że trzymam psa wściekłego. „Puść mnie, a nic ci nie zrobię, — rzekł do mnie. — Nie puszczę — odpowiedziałem. Nogi miał wolne, to mu pomagało, napół mnie już przewrócił. Żebym był nie przyciskał ręki ze styletem, już byłoby po mnie... Wtem patrzę... aż tu Puhaczka stoi na schodach, z jednem okiem, w czerwonym szalu... Do pioruna! myślałem, że to mara. „Finetto, zawołał Bakałarz, upuściłem nóż... podnieś i uderz go dobrze...“ Puhaczka uwijała się koło nas, nakomiec zobaczyła sztylet... chce go podnieść... Lecz tak ją pchnąłem nogą w piersi, że upadła zdaleka od nas. Już mi sił zaczynało braknąć... traciłem przytomność... Wtem wyszli z sieni ludzie uzbrojeni... a za nimi pan Murf, blady podtrzymywany przez doktora!... Chwytają i wiążą Bakałarza i Puhaczkę... Ale to niedość... trzeba mi pana Rudolfa... Dalej ja do Puhaczki... ząb Gualezy przyszedł mi do głowy... za rękę starą i zaczynam ją wykręcać. — Gdzie pan Rudolf? Ona nic... Ja drugi raz, aż ona woła: — U Czerwonego Jana, w piwnicy, pod Zakrwawionem Sercem. Biegnę tam; chciałem wziąć Kulasa po drodze, ale już go nie było, przegryzł bluzę i uciekł... Wpadam pod Zakrwawione Serce, chwytam Czerwonego Jana za gardło... — Gdzie młody człowiek, co tu był z Bakałarzem. — Nie duś mnie, zaraz ci powiem. Przez figiel zamknęli go w piwnicy, wnet mu otworzymy. Wchodzimy do piwnicy, niema nikogo. Już chciałem odchodzić, kiedym zobaczył drugie drzwi. Otworzyłem... woda plusnęła na mnie... spostrzegłem pańskie ręce...
— Winienem ci życie... bądź pewny, że ci się odwdzięczę... Dawidzie, dowiedz się o zdrowie Murfa i prędko wracaj.
Murzyn wyszedł.
— Gdzie jest Bakałarz? — spytał Rudolf Szurynera.
— W sali razem z Puhaczką. Czy mam posłać po wartę?
— Nie potrzeba.
— Alboż pan go wypuści?... Ah! panie Rudolfie, nie bądź tak wspaniałym... Ja zawsze powiadam, to pies wściekły...
— Nie bój się... Już nikogo nie ukąsi!
— Więc go pan zamkniesz, gdzie na osobności?
— Nie... za pół godziny wyjdzie stąd...
— Bez żandarmów?
— Tak.
— I sam?
— Tak, sam... i będzie mógł iść, gdzie mu się podoba — odpowiedział Rudolf z okropnym uśmiechem.
Doktór wrócił.
— A cóż, Dawidzie... Jakże Murf?
— Śpi teraz, mości książę... ale niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło.
— O! Murf!... zemsty!... zemsty! — zawołał Rudolf z zimną i nieubłaganą złością. Potem dodał:
— Dawidzie... mam ci coś powiedzieć. — I powiedział mu kilka słów do ucha. Murzyn zadrżał. — Wahasz się? — spytał Rudolf.
— Nie waham się, książę... myśl ta zawiera zaród reformy prawa karnego, godny uwagi prawników... kara twoja jest zarazem prosta... straszna... i sprawiedliwa... W obecnym przypadku można ją wymierzyć...
— A będzie miał przed sobą nieograniczone pole skruchy i żalu — dodał Rudolf.
— Wyjdź do drugiego pokoju, — rzekł Rudolf do osłupiałego Szurynera — w biurku leży czerwony pugilares, przynieś mi z niego pięć biletów po tysiąc franków...
— A dla kogo?
— Dla Bakałarza... każ go zarazem przyprowadzić.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.