Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XLV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
— Co za wstyd dla mnie! jakie dla pani zmartwienie! — mówiła Marja, zostawszy sam na sam z panią George w pokoju bawialnym na folwarku Bouqueval. — Zapewne na zawsze poróżniłaś się z panią Dubreuil a wszystko z mojej przyczyny! Jutro wszyscy dowiedzą się o moim wstydzie, o mojej hańbie! Nie lękam się o siebie, ale... kto wie, może dobre imię Klary nazawsze zgubione, dlatego, że mnie nazywała towarzyszką, siostrą!
Pani George odpowiedziała po chwili namysłu:
— Niesłusznie, dziecię moje, robisz sobie tak bolesne wyrzuty: przeszłość twoja jest naganną, bardzo naganną... ale czyż przez szczery żal nie zasłużyłaś na opiekę czcigodnego naszego plebana? czyliż nie przez niego i przeze mnie zostałaś przedstawioną pani Dubreuil? czyliż dobremi przymiotami twemi nic zyskałaś jej przychylności? Kto, jeżeli nie ona sama żądała, żebyś Klarę nazywała siostrą?
— Ach, pani, ja nazawsze muszę zostać w położeniu fałszywem, nędznem i nie trzeba na to mocniejszego dowodu, jak to, że pani przez przywiązanie do mnie słusznie ukrywałaś moją przeszłość i że matka Klary niemniej słusznie za tęż samą przeszłość mną gardzi, O! umrę ze wstydu... nikomu w oczy nie będę śmiała spojrzeć!
— Nikomu? nawet mnie? Biedne dziecię, — rzekła pani George, zalewając się łzami. — Nabierz odwagi. Otaczają cię tu sami przyjaciele: cóż? dom ten będzie dla ciebie światem; czcigodny nasz pleban zbierze ludzi folwarcznych, którzy cię tak kochają, wyjawi im twoją przeszłość. I wierzaj mi, moja droga, słowa jego mają taką powagę, że to wyznanie ci nie zaszkodzi.
— Wierzę pani. Ufna w tę nadzieję, podtrzymywana przez ciebie i przez niego, zniosę wszystko bez szemrania.
— Obaczysz go za chwilę; nigdy rady jego nie były ci potrzebniejsze. Już wpół do piątej; wybieraj się na plebanję, moje dziecię. Napiszę do pana Rudolfa, donosząc mu o zdarzeniu w Arnouville i poszlę list przez umyślnego; potem i ja przyjdę na plebanję, bo koniecznie trzeba, żebyśmy wszyscy troje się porozumieli.
W parę minut później, Gualeza wyszła z folwarku na plebanję, drogą wiodącą przez parów, gdzie stosownie do umowy z dnia wczorajszego, Bakałarz i Kulas mieli czatować na nią ze swojemi wspólnikami. Słońce zachodziło; w pustej dolinie panowało milczenie. Marja zbliżała się do parowu, przez który wiodła droga do plebanji, gdy wtem wyszedł ku niej chromy chłopczyk.
— Zlituj się nade mną, maja dobra panienko, — rzekł błagalnym głosem, złożywszy ręce.
— Czego chcesz? — zapytała Gualeza troskliwie.
— Niestety, babka moja, bardzo stara, upadła niedaleko stąd, schodząc do parowu; lękam się, czy czasem nie złamała nogi. Nie mam dosyć siły, żeby jej pomóc wstać.
Gualeza, rozczulona, odpowiedziała:
— I ja nie mam wiele siły, moje dziecko, ale może zdołam pomóc ci podnieść babkę. Idźmy do miej.
— O! moja dobra pani! Bóg ci nagrodzi!
— Skądże jesteście? — spytała Marja idąc za Kulasem.
— Idziemy z Ecouen.
— A dokąd?
— Do poczciwego plebana, który mieszka na tamtym pagórku.
— Do księdza Laporte? I ja szłam właśnie do niego — rzekła Marja zagłębiając się coraz więcej w parów.
— Babuniu!.. już wracam, już idę, znalazłem osobę, co ci pomoże!... — krzyczał Kulas.
Nagle chłopiec stanął. Tętent galopu konia rozległ się na polu. — Znowu wszystko przepadło! — rzekł Kulas do siebie.
Droga skręcała o kilka sążni od miejsca, gdzie syn Czerwonego Jana znajdował się z Gualezą. Jeździec ukazał się na tym zakręcie; zatrzymał konia obok Marji. Wtedy słychać było kłus drugiego konia i po krótkiej chwili nadjechał służący w liberji.
W pierwszym jeźdźcu, brunecie bardzo przystojnym, Kulas poznał hrabiego Saint-Remy, który powszechnie był uważany za kochanka księżny de Lucenay.
— Ładna dziewczynko, — rzekł hrabia do Gualezy, której piękność go zastanowiła, — czy będziesz tak dobra wskazać mi drogę do wioski Arnouville?
Marja, spuszczając oczy przed ognistem i zuchwałem spojrzeniem młodego mężczyzny, odpowiedziała:
— Wyjechawszy z parowu, skręcisz pan pierwszą ścieżką na lewo; ścieżka ta prowadzi do alei wiśniowej, ciągnącej się aż do samej wioski.
— Dziękuję śliczna dziewczyno. Lepiej mnie objaśniłaś niż stara baba, którą spotkałem o kilka kroków stąd, leżącą pod drzewem; nie odpowiedziała mi nic i jęczała tylko. Nie powiesz mi czasem, czy łatwo znajdę we wiosce dom pani Dubreuil?
— Dom stoi przy alei, — odpowiedziała.
— Jeszcze raz dziękuję ci, panieneczko — zawołał Saint-Remy i puścił się w galop; za nim służący.
Marja, przypominając sobie nieznajomą osobę, dla której tak nagle z rozkazu pani de Lucenay wyporządzili oficynę, ani wątpiła, że młody i piękny jeździec jest tym spodziewanym gościem.
— Spieszmy się, moje dziecko; ten pan na koniu zabrał nam dużo czasu — rzekła Gualeza, przyśpieszając kroku, aby rychlej wyjść na zakręt drogi.
Zaledwie na nim stanęła, gdy czatująca Puhaczka rzuciła się na nią; jedną ręką schwyciła ją za gardło, drugą zaniknęła jej usta, a Kulas, przypadłszy do ziemi, przytrzymał Marję za nogi, tak, że się ruszyć nie mogła. W krótkiej chwili, jakiej trzeba było Bakałarzowi, żeby wyleźć z dziury, w którą się skrył i nadejść z płaszczem, jednooka baba poznała dawniejszą swoją ofiarę.
— Złodziejka Marysia! — krzyknęła zdziwiona. Potem dodała z dziką radością: — I znowu cię mam! czy sam djabeł mi cię nasyła? taki twój los, że rąk moich nie ujdziesz. Mam witryol w powozie, tym razem już twoja twarzyczka niechybnie z nim się spotka, bo mię nudzi ta twoja ładna twarzyczka. Dalej ślepy, bierz się do roboty.
Potężnemi rękoma Bakałarz schwycił Gualezę i nim zdołała krzyknąć, baba rzuciła jej płaszcz na głowę, i owinęła ze wszystkich stron. W mgnieniu oka Marja była związana i nie mogła ani ruszyć się, ani wołać na ratunek.
— Teraz, ślepaku, zabieraj ją, — rzekła Puhaczka. — He! he! to nawet nie tak ciężkie, jak szkatułka kobiety, utopionej w kanale Saint-Martin, nieprawda, stary? Zabieraj złodziejkę! Ot, tak, dobrze! — dodała Puhaczka, widząc bandytę biorącego Marję na ręce, jak biorą śpiące dziecko. Dalej, do powozu ruszajmy!
— A kto mnie zaprowadzi? — spytał ponuro Bakałarz, unosząc swą lekką zdobycz.
— Oto głowacz! o wszystkiem pamięta! — zawołała Puhaczka. I, odwinąwszy szal, zdjęła z wychudłej szyi czerwoną chustkę jedwabną, skręciła ją i rzekła do Bakałarza: — Rozdziaw jadaczkę, weź koniec tej chustki w zęby, ściśnij mocno. Kulas weźmie za drugi koniec, pójdziesz za nim. Chodź tu, bębnie!
Chłopak podskoczył, wziął za róg chustki i powiódł Bakałarza; tymczasem Puhaczka biegła naprzód, żeby uprzedzić Barbillona.
Po kilku minutach Gualeza już była w powozie Barbillona; mimo ciemności wieczora firanki karety spuszczono, i troje wspólników z ofiarą swoją pośpieszyli na równinę Saint-Denis, gdzie na nich czekał Tom.