Tajemnica Renu/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Strug
Tytuł Tajemnica Renu
Pochodzenie trylogia Żółty krzyż
tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVI

W „Wagershölle“ zapanowała stagnacja. Szef oddawna nie pokazywał się w laboratorjum, pracownicy zostali bez kierownictwa i potrosze demoralizowali się. Nie wyznaczono im nowych zadań, nawet nie odebrano prac ukończonych. Stanęło na tem, że schodzili się dopiero około południa i spędzali godzinę lub półtorej na koleżeńskiej pogawędce, a opowiedziawszy sobie najważniejsze plotki i wypaliwszy moc papierosów, rozchodzili się do jutra. Ustalono, że „stary“ doznał jakichś wyjątkowych nieprzyjemności ze strony dyrekcji I. G., Centrali przemysłu chemicznego, do której tajemnemi drogami doszedł jego poufny i wysoce nieprzyjemny memorjał, złożony w zeszłym roku Najwyższemu Kierownictwu Wojny. W wyniku tego odkrycia I. G. odbiera profesorowi jego pełnomocnictwa i budżet, a „Wagershölle“ ulega likwidacji. Zaufani pracownicy, rozproszeni po wielkich wytwórniach chemicznych i pozostający pod wyłącznem kierownictwem profesora, przechodzą pod ewidencję Departamentu Gazowego, a ich siedemnastu z Ludwigshafen przez ślepą zemstę I. G mają być oddani do dyspozycji Naczelnego Dowództwa. Widmo frontu spędzało sen z powiek biednych chemików, rozwiewała się legenda o cudownem odkryciu wielkiego Wagera, w którem wszyscy oni pośrednio mieli swój udział, a które miało rozstrzygnąć wojnę. Na wszelkie sposoby przerabiano te smutne tematy, ale w istocie nie wiedziano nic pewnego. Profesor był niedostępny.
Przybłęda amerykański, dopuszczony do łaski pańskiej, doktór Helm nie pokazywał się również, pielęgnując zranione ramię, a choć widywano go z ręką na temblaku w okolicach willi Zyglindy, nie raczył odwiedzić kolegów, a przy spotkaniu był niechętny i małomówny, twierdził, że sam nic nie wie o losach Wagershölle, co było oczywistym fałszem. Usiłowano na różne sposoby komentować dziwny wypadek z bronią w domu profesora, plotkarze i plotkarki w Mannheim i w Ludwigshafen roznosili przez jakiś czas przeróżne wymysły. Najbardziej drastyczny oraz najgłupszy polegał na tem, że baronowa strzelała do doktora Helma, nie mogąc się obronić przed jego natarczywością, poczem dopiero uległa, gdyż raniony zalotnik przebywał u niej po cały dniach, a stary Wager nie orjentując się w całym skandalu patrzał na to przychylnie. Usiłowano go uświadomić i opamiętać za pomocą listów anonimowych. Otrzymywała bezecne listy Rita, otrzymywał je i Claude. Od dnia pamiętnych odwiedzin upiora z UC 17 zaczęły się dla nich trojga czasy smętne a ciche, Claude wrósł niejako między ojca i córkę i stał się członkiem rodziny. Profesor przyjechał do domu nazajutrz po wypadku i powiadomiony o wszystkiem przez doktora uściskał go, zalał mu twarz łzami.
— Mój drogi doktorze, wiem, że rodzice twoi pomarli. Pozwól, zrób mi tę łaskę, żebym mógł cię uważać za syna. Bądź bratem dla nieszczęśliwej, dopomóż mi wyciągnąć ją z niedoli, może zdołamy ją jeszcze przywiązać do życia.
Rita ani jednem słowem nie wspomniała nigdy o tem, co zaszło między nimi i Claude przypuszczał, że się to zatarło w jej chorej pamięci. Zdawała się nie pamiętać i o odwiedzinach sternika, ale od tego dnia przestała mówić o mężu. Była spokojna i cicha, a Claude’a witała zawsze dobrym uśmiechem. Dużo rozmawiali i dużo ze sobą milczeli. Ojciec dotrzymywał im czasami towarzystwa, ale przeważnie siedział na dole w swoim gabinecie. Nie pisał już memorjalów ani listów, nie czytał swoich grubych tomów ani nawet gazet, nikogo nie przyjmował, wyłączył telefon. Dnie upływały mu na wypalaniu mnóstwa cygar i na ciężkich, stękających westchnieniach, myśli płynęły leniwie, krążąc, błądząc i wracając wiecznie do smutków jego życia. Po parę razy na dzień otwierał i wysuwał środkową szufladę biurka, gdzie przechowywał ważniejsze papiery, jakby zamierzał nareszcie zabrać się do pracy. Ale po chwili, nieraz po półgodzinie namysłów zamykał szufladę i szedł na górę do Rity. W godzinach poobiednich zawsze zastawał tam „tego nieocenionego Ossiana“, który przesiadywał u Rity do późnego wieczora. Wówczas po paru chwilach rozmowy zostawiał ich samych i wracał do siebie, znowu otaczał się kłębami dymu, wzdychał, wysuwał i zasuwał szufladę.
Był bankrutem.
Los go wyniósł wysoko, zaznał sławy i władzy. Dał ojczyźnie nową broń, wydobył z zapomnienia archiwów chemji starą substancję lotną i genjalnym rzutem myśli zamienił ją na straszliwy środek walki. Długą pracą po niezliczonych próbach i zawodach zbudował przemyślne aparaty i wygotował plan produkcji na kolosalną skalę. Potem musiał ciężko walczyć z rutyną i ignorancją czynników decydujących o wprowadzenie w czyn swego odkrycia. Wreszcie zwyciężył. Pamięta chwilę, gdy z zakładów w Levenkusen wyjeżdżał na front pierwszy pociąg z nowemi pociskami, nacechowanemi znakiem żółtego krzyża. Pamięta gorączkowe tygodnie oczekiwania na pierwsze wyniki masowego działania pocisków na placu boju. Wreszcie depesza ze szlaku XVII armji — Żółty Krzyż przeszedł wszelkie nadzieje, dokonał przewrotu, rzucił panikę na nieprzyjaciela.
Pismo Sztabu Sanitarnego Głównej Kwatery: — Żółty Krzyż dał wyniki przepiękne. Badania przeprowadzone na dwustu piętnastu jeńcach angielskich, porażonych i porzuconych na placu boju, okazały nader głębokie urazy poparzeniowe poprzez zimowe ubranie, nawet skroś grube podeszwy obuwia. W 15,5% wypadków wyjątkowo szczęśliwych poparzenie dochodzi do kości, wywołując cięższe cierpienia przewlekłe, pozwalające rokować nadzieje na wynik śmiertelny. Przeżarcie krtani, płuc i dróg oddechowych w 19,1% nader skuteczne. Z materjału, zostającego pod obserwacją, zaznaczono 13,7% ślepoty, niestety czasowej, przechodzącej w ciągu 5 — 12 dni...
Powinszowania, wizyty znakomitych osób, listy gratulacyjne. Siedem uniwersytetów mianuje go profesorem honorowym. Wywiady, reporterzy, fotografje we wszystkich gazetach: — Ojciec narodu, profesor Otton Wager — twórca zwycięstwa... Wielka wstęga orderu Orła Pruskiego... Pismo odręczne cesarza wisi na ścianie w złotej ramie... Na biurku stoi pamiątkowa łuska z 10-cio centymetrowego wystrzelonego pocisku z napisem „Od wdzięcznych oficerów i żołnierzy VI-ej armji. Chemin des Dames 17 lipca 1917 roku. Temu, który odwraca śmierć od swoich i razi nią wroga“.
Laury, laury... Nie czas spoczywać we chwale, gdy ważą się losy ojczyzny. Profesor Wager zagrzebał się w pracowni, zgromadził koło siebie zastęp najzdolniejszych specjalistów i oddał się pracowitemu marzeniu nad wykryciem w tajemnych odmętach chemji nowego związku, któryby przeżerał i truł idealnie żywe tkanki człowieczego ciała, szerzył rany i śmierć w najszerszym zasięgu przestrzeni i trwał w swej mocy przez całe miesiące na miejscu rozpylenia.
Żaden poeta, marzący dzieło swoje we wniebowzięciu natchnienia, nie przeżywał tak upajająco samotnych godzin i dni jego poczęcia, jak profesor Wager, gdy rodziły się w nim pierwiastki i zarysy tej nowej siły niszczącej, jakiej przez stulecia morderstw i okrucieństw nie zaznała jeszcze ludzkość. Opętała go wizja błyskawicowo szybkiego zwycięstwa i twardego pokoju, który Niemcy nałożą na świat jak jarzmo. Czyż na to trzeba cudu? Nie, trzeba tylko odnaleźć rozproszone składniki nieistniejącego jeszcze związku i drogą mozolnych oddziaływań, przetworzeń i reakcji, ceną zbiorowej pracy setek badaczy spoić je w wyraz — jedyny i niepowtarzalny pośród nieskończonej liczby możliwości. A na tej drodze ileż może być trafów i niespodzianek? Może tuż za progiem poszukiwań w pierwszych fazach pracy wpadnie w ręce tego czy innego najskromniejszego bodaj badacza pierwszy ślad zagadki, początek nici przewodniej do szczęścia Niemiec i wówczas orle oko starego Wagera dostrzeże i uchwyci moment cudu. Profesor wierzył niezłomnie i nałożył na siebie dyscyplinę mądrej cierpliwości, a gdy czas się przewlekał, kiedy z przemęczenia nadchodziły godziny zwątpienia, krzepił się i podniecał wyczerpane nerwy wizją wyobraźni.
...Pewnego dnia stacja iskrowa w Königswusterhausen rzuca w przestrzeń świata ultimatum Głównej Kwatery niemieckiej. Armje zachodniego frontu francuska, angielska, belgijska, portugalska złożą broń, zapasy, zostawią na miejscu baterje, amunicję, magazyny i wciągu trzech dni odejdą na odległość pięćdziesiędu kilometrów wtył od ostatnio zajmowanych pozycji. To samo uczyni armja włoska. To samo armja na Bałkanach. To samo uczynią wojska koalicyjne nad Suezem, w Syrji, w Mezopotamji. Floty mocarstw sprzymierzonych w przeciągu trzech dni zatopią lub zniszczą swoją amunicję i wydadzą mapy wszystkich swoich pól minowych...
I tak dalej.
Główna kwatera niemiecka stawia powyższe ultimatum kapitulacji z pobudek humanitarnych dla zaoszczędzenia niezliczonych ofiar zarówno w szeregach armji na froncie, jak wśród ludności cywilnej na tyłach, zwłaszcza w stolicach i głównych ośrodkach krajów koalicji. W wypadku pozostawienia bez odpowiedzi powyższego ultimatum Główna Kwatera armji niemieckich w polu po upływie wyznaczonych trzech dni zostawia sobie całkowitą swobodę działania w użyciu nowych środków zniszczenia przeciwnika dla niezwłocznego zakończenia wojny.
Bezprzykładne orędzie groźby doprowadza do obłędu mężów naczelnych koalicji, dociekających przedewszystkiem autentyczności tego dokumentu. Ustalono, że zapewne telegrafista centralnej stacji niemieckiej zwarjował lub też puścił się na kolosalną mistyfikację. Ale tego samego dnia wszystkie dzienniki niemieckie umieszczają ultimatum. Agencje prasowe roznoszą je po całym świecie. Mija pierwszy dzień.
Nazajutrz chmara lotników rozrzuca na froncie i na tyłach miljony egzemplarzy płomiennej odezwy ostrzegającej. Naród niemiecki do narodów strony przeciwnej... Domagajcie się zawieszenia broni! Nie zmuszajcie nas do użycia przeciwko wam straszliwej broni, przed którą wzdryga się dusza niemiecka! Inaczej zginą miljony żołnierzy na froncie, wyludnią się wasze stolice i obrócą się w pustynie...
Zamęt, panika. Upływa drugi dzień. Nareszcie koalicja reaguje na wyzwanie Rządy, naczelne dowództwa, gazety zieją szyderstwem, nakazują spokój. Nic nam nie grozi. Poprostu Niemcy uciekły się do rozpaczliwego środka — zastraszenia przeciwnika przez niebywałą w dziejach świata absurdalną mistyfikację, graniczącą z szaleństwem... Czekajmy spokojnie jeszcze przez dwadzieścia cztery godziny, a uśmiejemy się dowoli, wraz z nami będzie się śmiał cały świat, prócz Niemców i ich nieszczęsnych sojuszników.
...Czwartego dnia o świcie stu lotników niemieckich wzbije się w powietrze. Na odcinku frontu flandryjskiego od Lombardsyde do Ypres z dziesięciu dywizji angielskich i belgijskich nie ocalał ani jeden człowiek. Na głębokości trzech kilometrów od linji obronnej zapanowała śmierć. Kto przestąpił tę granicę padał martwy.
...Mówi stacja iskrowa Königswusterhausen — Ostrzeżenia nasze minęły bez skutku. Śmierć osiemdziesięciu tysięcy dzielnych żołnierzy angielskich spada na sumienia kierownictwa frontu zachodniego. Główna Kwatera niemiecka oświadcza, że jutro, dnia....... nasze eskadry lotnicze ruszą na Paryż. Główna Kwatera oczekuje odpowiedzi do godziny.... W wypadku odmowy nawiązania rokowań w sprawie kapitulacji, jutro o świcie wejdą w wykonanie wyżej zapowiedziane zarządzenia. Główna Kwatera boleje nad losem świetnej stolicy Francji, ale oświadcza, że postanowienie jej jest niezłomne.


Tajny radca profesor Wager upajał się tą wizją jak dziecko, porwane czarodziejską baśnią. Przeżywał ją, przerabiał ją na tysiąc odmian i warjantów, opętany wyobraźnią. Podniecało go to do pracy. Zaprzągł do niej najlepsze siły naukowe i techniczne. Powagą swego imienia zdobył wielkie środki materjalne. Za punkt wyjścia poszukiwań służył mu zdobyty już Żółty Krzyż, przezwany przez nieprzyjaciela „yperitem“ od pierwszej hekatomby pod Ypres, gdzie położył 15.000 trupów. Nowa substancja miała za zadanie spotęgować jego duszące działanie i razić przedewszystkiem drogi oddechowe, dławić i zabijać na miejscu. Dotychczasowy Żółty Krzyż był zbyt humanitarny, obezwładniał, przyprawiał o wielkie cierpienia, przewlekał wyzdrowienie, ale w końcu 95 proc. porażonych przychodziło do siebie i prędzej lub później wracało na front. Nowy gaz powinien przezwyciężyć każdą maskę. Winien trzymać się miejsca w ciągu kilku miesięcy. Miał być środkiem bojowym morderczym, idealnym, uniwersalnie skutecznym, nieodpartym.
Prace szły wartko, wszystko było na najlepszej drodze, na jedynej, prowadzącej do celu przez ścisły plan, przemyślany do najdrobniejszego szczegółu. I wraz z nowym rokiem zaczęły się powikłania, przykrości, niepowodzenia, które ciągnęły się już nieprzerwanem pasmem, wyrastając coraz to nowe, niespodziewane, pochodzące ze złej woli, z ignorancji. Mogło się zdawać, że jacyś tajemni wrogowie Niemiec sprzysięgli się, żeby szkodzić wielkiej idei, nękać ją i wreszcie zabić jedyną nadzieję zwycięstwa. Wyglądało na to, że sława i wielkość Wagera zaczęły dokuczać różnym dygnitarzom, małym zawistnym ludziom. Jego wymagania uważane były za zbyt wygórowane. Jego nowy plan produkcji chemicznej rzekomo rujnował przemysł. Neurasteniczni ministrowie, udręczeni polityką, nie mający pojęcia o gazach, coraz to nowi podsekretarze stanu, z urzędu słuchający jeno podszeptów wielkich figur przemysłu chemicznego, cynicznych groszorobów, pasożytujących na wojnie, a wkońcu tradycyjnie tępi, zatępiali na pruski sposób generałowie — oto oka olbrzymiej sieci, w której uwikłał się przełomowy zamiar „twórcy zwycięstwa“. W zasadzie przyznawano mu słuszność i odmawiano reszty, zabijano go komplimentami, a na odczepne obwieszano nowemi orderami, jak gdyby przypuszczając, że tego tylko szuka, jak tylu innych. Dobiło go przyjęcie w Głównej Kwaterze.
Teraz odpoczywał. Po raz pierwszy w życiu uczuł w sobie starość. Przyszła w tym strasznym mrocznym roku wojny, w najcięższej potrzebie ojczyzny. Snać jest za stary, żeby sprostać wielkiemu zadaniu. Już nie zdoła przekonywać ludzi, narzucać im swoją wolę, ani przełamywać przeszkód. Łudził się, że gdy odpocznie, wrócą dawne siły. A może w ostatniej obierzy, gdy spadnie klęska, zwrócą się doń ci wszyscy, którzy odtrącali go, dadzą miljony, oddadzą mu co zechce — Wager, ratuj Niemcy! Będzie za późno, wszak i teraz właściwie jest już za późno...
Truł się gorzkiemi myślami, palił cygaro za cygarem, patrzał bezmyślnie na dymiące kominy „Badische“, wzdychał nad niedolą Rity, dumał nad otwartą szufladą biurka i niczego nie poczynając zasuwał ją zpowrotem, zamykał na dwa spusty i chował klucz do kieszeni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Strug.