Tętniące serce/Część III/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Tętniące serce
Podtytuł Powieść
Rozdział Siedmnasty sierpnia
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1922
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T.A.
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Kejsarn av Portugallien
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SIEDMNASTY SIERPNIA.

Pierwsza wizyta u porucznika Liljecrony, jaką mu Jan złożył w dniu urodzin, to jest siedmnastego sierpnia nie skończyła się tak honorowo, jak tego pragnął. Nie był też od tej pory w Löwdali, mimo, że słyszał od tych, którzy brali udział w uroczystości, że z roku na rok coraz to świetniej obchodzi porucznik rocznicę swych urodzin i coraz to hojniej raczy gości.
Teraz jednak, po owem niesłychanem wywyższeniu córki swojej wszystko przedstawiło się Janowi inaczej. Pewny był, że porucznik Liljecrona czułby się pokrzywdzonym, gdyby człowiek tej miary, co cesarz Jan Portugalski nie złożył mu życzeń w dniu tak uroczystym.
Ubrał się przeto w insygnja swej godności i wyruszył w drogę. Ale wystrzegał się pilnie, by nie być jednym z pierwszych gości. Najodpowiedniej było dlań jako dla cesarza ukazać się dopiero wówczas, kiedy zgromadzą się i rozgoszczą wszyscy zaproszeni, a zabawa dojdzie do szczytu.
Za pierwszą bytnością Jan nie śmiał posunąć się dalej jak do ogrodu i na ścieżkę przed dworem, nie wystąpił też przed dostojnych państwa z życzeniami. Teraz mowy być nie mogło o tak niewłaściwem zachowaniu się. Skierował się wprost ku wielkiej altanie po lewej stronie schodów, gdzie siedział na krześle porucznik Liljecrona w otoczeniu mnóstwa dygnitarzy ze Svartsjö i okolicy. Przystąpił do pana domu, podał mu rękę i złożył życzenia długich, szczęśliwych lat życia.
— Aa... Janie... przybyłeś tedy? — powiedział porucznik nieco zdziwiony. Nie spodziewałsię widocznie tak wielkiego zaszczytu, zmieszał się i dlatego, nie uświadomiwszy sobie nowej godności Jana, nazwał go po dawnemu.
Człowiek tak dobry, jak porucznik, nie mógł mieć złych zamiarów i dlatego Jan zdecydował się zwrócić mu uwagę w sposób łagodny.
— Nie będziemy odnośnie do porucznika Liijecrony traktować sprawy zbyt surowo, zwłaszcza ze względu na dzisiejszą uroczystość. Ale nadmienić należy, że przysługuje nam tytuł cesarza Portugalji.
Jan wypowiedział te słowa jak mógł najłagodniej, ale mimo to wszyscy goście zaczęli się śmiać z porucznika, że zachował się tak niestosownie. Jan nie chciał mu psuć dobrego humoru w taki dzień, przeto dla zatarcia wrażenia zwrócił się do innych panów.
— Witam... witam... was szanowni panowie generałowie, biskupi i radni! — wykrzyknął głośno, zdjął czapkę i uczynił nią wspaniały gest w powietrzu.
Miał zamiar obejść wszystkich wkoło i uścisnąć każdemu dłoń, jak należy uczynić, znalazłszy się w towarzystwie.
Obok porucznika Liljecrony siedział mały, tłusty panek w białej kamizelce, fraku z haftowanym kołnierzem i szpadą przy boku. Gdy Jan zbliżył się, chcąc go powitać, podał mu miast ręki dwa palce.
Nie miał pewnie złego zamiaru, ale człowiek taki jak Jan, cesarz Portugalji, wiedział, że nie można pozwolić czynić ujmy swemu dostojeństwu.
— Czemuż to nie podajesz mi całej reki, kochany biskupie? — spytał Jan zawsze tym samym łaskawym tonem, bo nie chciał zmącić nastroju dnia.
Trudno dać wiarę! Tłusty człowieczek uczynił pogardliwy grymas.
— Słyszałem dobrze, że ci nie w smak poszło, gdy ci Liljecrona powiedział: ty... Jakże śmiesz w ten sposób odzywać się do mnie? Czyż nie widzisz kim jestem? — To rzekłszy, wskazał na pierś swą, gdzie wisiały trzy małe, nędzne gwiazdki orderowe.
Teraz nastała dla Jana pora złożyć szatę skromności. Rozpiął szybko kaftan tak, że ukazała się cała kamizelka, zasypana od góry do dołu ogromnemi, złotemi i srebrnemi gwiazdami.
Zazwyczaj chodził Jan z kaftanem szczelnie zapiętym, gdyż gwiazdy jego były nader kruche, traciły blask, a końce ich łamały się łatwo. Ludzi onieśmielało zresztą obcowanie z tak wielkim panem, a zacny Jan nie chciał im sprawiać przykrości przez natrętne ukazywanie swej świetności. Teraz jednak przyszła pora ujawnienia się przed całym światem.
Spojrzano na mnie, człowieku! — zawołał — A co? Tak się dzieje zazwyczaj pyszałkom! Czemże są wobec tego twoje trzy nędzne gwiazdki?
Efekt był niesłychany. Tłuścioch nabrał zaraz respektu. Przyczynił się do tego szalony śmiech, jakim wybuchnęło całe towarzystwo, natrząsając się z owego głupca, który nie wiedział zgoła, jak stoją sprawy z cesarzową i cesarstwem.
— Ooo... przepraszam bardzo! — zawołał tłuścioch, wstając i kłaniając się nisko — Teraz przekonałem się, że mam przed sobą prawdziwego władcę. Wasza cesarska Mość umie dawać niezwykle trafne odpowiedzi!
Tak się dzieje zawsze, gdy człowiek wie, jak postępować z ludźmi. Żaden z obecnych panów nie czuł się szczęśliwszym z możności rozmawiania z władcą Portugalji, niż ten właśnie udekorowany tłuścioch, który był zrazu tak dumny, że podał cesarzowi dwa palce miast całej dłoni.
Zbytecznem byłoby dodawać, że potem żaden z obecnych w altanie panów nie odmówił należnego cesarzowi Portugalji pozdrowienia. Gdy minęło pierwsze zakłopotanie i wykwintni goście przekonali się, że cesarz Portugalji, mimo swego dostojeństwa, jest człowiekiem łatwym i łaskawym w obejściu, stało się, co się dzieje zawsze, mianowicie okazali wielkie zainteresowanie i nie mogli się nasycić opowiadaniem Jana o wyniesieniu jego córki, niedawno prostej dziewczynki, na tron, oraz jej rychłym powrocie do wsi rodzinnej.
Wytworzył się rychło tak przyjacielski stosunek pomiędzy cesarzem, a dostojnymi panami, że cesarz zdecydował się zaśpiewać ów hymn, którego się nauczył w lesie. Była to może łaskawość zbyt daleko posunięta, ale widząc, że cieszą się z każdego jego słowa, nie mógł im odmówić tej przyjemności i zaszczycił towarzystwo śpiewem swoim.
Nieopisane wzburzenie nastało, gdy zaczął śpiewać. Od pierwszych zaraz słów zwiększyło się jego audytorjum. Zbiegły się hrabiny, hrabianki, generałowe i damy dworu, siedzące dotąd w salonie na kanapie i zajadające ciastka. Przyszli nawet młodzi baroneci i księżniczki, pląsający w sali balowej, a wszyscy ci dostojnicy cisnęli się, by słyszeć śpiew. Otoczyli go zwartem kołem, skierowali nań spojrzenia i zaparli oddech. Tak zresztą należy zachowywać się wobec cesarza.
Oczywiście pieśni takiej nikt ze zgromadzonych dotąd nie słyszał, toteż, gdy Jan prześpiewał ostatnią zwrotkę, wszyscy zaczęli go błagać, by raczył powtórzyć hymn. Wzbraniał się przez chwilę, bo nie należy być zbyt łatwym z ludźmi, ale wobec natarczywych, ogólnych próśb uległ i zaczął na nowo. Ile razy przychodziła przegrywka, śpiewali wszyscy chórem, a gdy przychodziło: ratata! ratata! wybijali młodzi baroneci takt nogami, udawali trąbkę, a księżniczki i damy dworu klaskały rączkami.
Była to pieśń, zaiste, niezwykła! Gdy Jan znowu zaczął od początku, śpiewali już teraz chórem wszyscy, pięknie ubrani panowie, przecudne panienki, rzucały mu życzliwe spojrzenia, a starsi po każdej zwrotce wołali: brawo! Nastrój dziwny ogarnął Jana, władcę Portugalji, uczuł zawrót głowy, jakby po tańcu, wydało mu się, że coś go chwyta pod ręce i unosi wysoko w powietrze.
Nie stracił przytomności i zachował przez cały czas świadomość, że stoi na ziemi, doznał tylko myślowo rozkoszy unoszenia się wzwyż, sięgania głową wyżej od innych, prześcigania ich lotem, gdzieś daleko, ku niebu. Unosiło go dostojeństwo, ale także pieśń owa, czuł, że posiada dwa potężne skrzydła i na nich dźwiga się na jakiś wyniosły, cesarski tron, zawieszony kędyś pośród różowych zachodnich chmur.
Jednego mu tylko było brak... jednego! Ach! Czemuż niema tu wielkiej cesarzowej, małej Klary Gulli ze Skrołyki?
Zaledwo myśl ta zjawiła się w duszy cesarza, wydało mu się, że cały ogród, dom i ludzie oblała purpurowa łuna. Spojrzał uważniej i spostrzegł, że blask ów idzie od młodej, ubranej w czerwoną sukienkę dziewczyny, która właśnie wyszła z domu i stała na najwyższym stopniu schodów.
Była wysoka i miała bujne, jasne włosy. Twarzy jej nie mógł dostrzec, gdyż była odeń napół odwrócona, ale... zaprawdę... nie mógł to być nikt inny, jak... Klara Gulla!
Zrozumiał teraz, dlaczego czuł się tak bardzo szczęśliwym tego dnia. Było to przeczucie, że znajduje się w pobliżu.
Urwał w połowie zwrotki, odsunął na bok stojących na jego drodze ludzi i pobiegł ku domowi.
U stóp schodów musiał przystanąć, serce biło mu tak silnie, że omal nie rozwaliło piersi.
Za chwilę wróciło mu tyle siły, że mógł się poruszyć. Powoli wstępował w górę, krocząc ze stopnia na stopień. Nakoniec stanął u szczytu, rozpostarł ramiona i wyszeptał jej imię.
Dziewczyna zwróciła ku niemu głowę... Nie była to Klara Gulla! Była to obca, zupełnie obca dziewczyna i patrzyła nań ze zdziwieniem.
Nie rzekł ni słowa, tylko gorące łzy rzuciły mu się do oczu. Nie mógł ich powstrzymać. Zeszedł z powrotem po schodach, odwrócił się od całej tej wspaniałości, całej zabawy i radości, jaka go otaczała, i poszedł aleją ku wyjściu.
Wołano za nim, wzywano go, by wracał, by dalej śpiewał. Nie zważał na nic. Jak mógł najprędzej dostał się do lasu i skrył się w jego cieniu wraz ze smutkiem swoim.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.