Kiedy z życia szarzyzny, jako zmierzch, tęsknota,
Rozwłócza myśli moje po dalekim świecie,
Wtedy tak jestem smutny, jak jesienna słota,
Jak pamiętnik kochanka rzucony na śmiecie.
Nieraz nocą mój pokój jest, jak otchłań, pusty,
Nad którą czas wyroki przeznaczeń wydzwania.
Ach! Wtedy lęk przed sobą z domu mię wygania,
Idę myśli me spalić w płomieniach rozpusty...
W noc deszczową się włóczę po pustych ulicach,
Pod ramię z mem niezmiernie wymownem sumieniem:
Ono z śmiechem goryczy na zbielałych licach,
Bawi mię humoreską: mem dawnem marzeniem.
W czarnych szatach, ukryta w cień łkającej rynny,
Woła na mnie namiętnie skądś znana kobieta,
Szepce, że wie jak jestem smutny i niewinny...
Obok nas czeka czarna, dwukonna kareta.
Jak na pustych ulicach wiosną szum kasztanów,
Tak przejmująco szepce o podróżach nocą...
Jeszcze dziś rzucić wszystko, wyjechać bez planów,
Pierwszym, lepszym pociągiem, nie pytając: poco!