Szkoła

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Szkoła
Pochodzenie Prawidła życia
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SZKOŁA

O szkole dużo książek drukują, ale tylko dla dorosłych; wcale nie pisze się o szkole dla uczniów. To bardzo dziwne. Przecież uczeń tyle godzin spędza w szkole, tak wiele o niej myśli, tyle znajduje w niej radości i smutków.
Często rozmawiam z uczniami młodszych klas o szkołach; jedni lubią i chwalą, drudzy skarżą się, ale nikt nie zna naprawdę historji szkoły: myślą, że wszystko zawsze tak było i tak zostanie.
Wiem: małe dziecko myśli, że mama zawsze była mamą i babcia babcią, i takie właśnie było mieszkanie, i tak samo zegar tykał na ścianie.
Zdaje mu się, że i miasto było takie same, i ulica i sklepy.
Więc uczniowi zdaje się, że wszędzie są takie same ławki, i tablica, i gąbka, i kreda; tak samo wygląda nauczyciel, tak samo książki, zeszyty, pióra i atrament.
Owszem, wspominają rodzice, że było inaczej, ale tyle się słyszy różności, a niezawsze wiadomo, czy to prawda, czy bajka.
Powiedział raz chłopiec po wycieczce do zamku królewskiego:
— Teraz dopiero wierzę naprawdę, że byli królowie.
Więc chyba w każdem dużem mieście powinno być muzeum szkolne, w tem muzeum powinny być klasy takie, jakie były 500 lat temu i 100 lat temu, stare ławki, stare mapy, dawne książki, ubrania uczniów, zabawki i nawet rózga, którą wtedy jeszcze ćwiczyli.
Podczas wojny japońskiej byłem w Chinach, widziałem chińskie szkoły i kupiłem od nauczyciela linję, którą się w szkole bije. Na jednej stronie linji był napis czerwoną farbą, że kto się uczy, będzie rozumny i pożyteczny; na drugiej stronie był napis czarną farbą. Tę linję chińskiej szkoły pokazywałem, i wszyscy ciekawie oglądali.
Zdaje mi się, że gdyby uczeń wiedział, jakie były dawniej szkoły i jakie są gdzieindziej, toby się mniej skarżył i bardziej polubił własną szkołę, łatwiej by się pogodził, że musi być czasem coś, co nie jest przyjemne, co nudzi albo męczy.
Jeżeli rozmawia się szczerze z uczniem, zawsze słyszy się skargę na trudny przedmiot, na dokuczliwego kolegę, surowego nauczyciela, że dużo zadają, że dużo różnych trosk, a mało rozrywek. A jeśli się zapytać, czy woli siedzieć w domu — mówi:
— Wolę szkołę.
Cieszy się, że nauczyciel nie przyszedł, że wcześniej puścili do domu, lubi święta; ale chce być uczniem.
Zdarzało się, że musiałem przekonywać chłopca, że lepiej w domu się uczyć:
— Widzisz, jesteś słaby, trudno ci wcześnie wstawać. Będziesz mógł dłużej leżeć w łóżku. Zaziębiasz się i kaszlesz, a do szkoły trzeba chodzić i w deszcz i w mróz. W szkole musisz pięć godzin siedzieć spokojnie, w domu możesz się więcej bawić i do ogrodu chodzić. Jeżeli cię głowa boli, możesz nie odrobić lekcyj, i nie będą się gniewali. Nauka trudno ci idzie. Koledzy zaczepiają i drażnią.
Chłopiec słucha — słucha, nareszcie mówi.
— To nic: wolę do szkoły.
Więc dlaczego? — Dlaczego szkoła przyjemna i potrzebna?
W domu myślą i zajmują się różnemi sprawami, w domu pokoje i sprzęty są dla wszystkich; szkoła myśli tylko o uczniu: każda sala, każda ławka, każdy kącik jest właśnie dla ucznia. Cały czas szkolny nauczyciela dla ucznia. Nie słyszy się tu przykrego:
— Nie mam czasu. Nie wiem. Daj mi spokój. Nie zawracaj głowy. Jesteś za mały.
Po drugie, szkoła porządkuje dzień; wie się, co będzie, dokąd iść, co robić. Ma się plan: każda godzina na coś przeznaczona. Nie nudzi się, nawet śpieszyć się trzeba.
To prawda, że czasem nie chce się wyjść z ciepłego łóżka albo gdy deszcz pada, niechętnie wychodzi się na ulicę. Ale zegar nawołuje do pośpiechu, i niema czasu namyślać się, co przyjemne, co się woli, co się czuje.
Jeden prędko się ubiera, wszystko wogóle lubi prędko; drugi ubierze pończochę i odpoczywa, zasznuruje trzewik i zamyśli się. Jeden leniwie chodziłby pół dnia nieubrany, drugi wyskoczyłby z łóżka odrazu, — no, a co robić później?
Chwyta książki, często nie wie nawet, jaka pogoda. Jeśli deszcz, idzie prędzej; a w szkole już sucho i ciepło. — Przyjemnie wytrzeć nogi, zrzucić mokre palto i czapkę. I zaraz koledzy. Już nawet na ulicy spotyka się kolegę. — Nawet ulica wygląda bardziej swojsko, bo dorosłych nie więcej, niż sztubaków, i ci dorośli jakby znajomi.
Jak i z kim można się poznać bez szkoły? — Przyjdzie kuzynka albo sąsiad, ale niebardzo często i może nie w tym samym wieku i może niebardzo nawet miły. — W szkole można wybrać prawdziwego kolegę.
Są tacy, którzy długo wybierają, inni mniej znają całą klasę, ale zbliżają się do jednego, kto siedzi na tej samej ławce albo mieszkają niedaleko i spotykają się częściej. Są tacy, którzy często zmieniają kolegów, i tacy, co bardzo długo się przyjaźnią. Są tacy, którzy lubią mieć kogoś jednego i tacy, którzy z wszystkimi żyją dobrze, ani lubią specjalnie ani nie lubią. — Dziewczynki kochają się nawet w uczenicach starszych klas.
Gdy się idzie do szkoły, niewiadomo, co powie kolega ciekawego przed dzwonkiem, i który właśnie. Od wczoraj każdy coś innego widział i słyszał. — A rozmowa może właśnie ciekawa, że zaraz przerwie ją dzwonek. Jakoś prędzej i łatwiej płyną myśli, bo każdy chce zdążyć, zanim wejdzie nauczyciel.
Czasem się nie zdąży, więc dokończy się podczas przerwy. Tymczasem można pomyśleć na lekcji, o czem się mówiło.
Wchodzi nauczyciel. Niby się wie, jaka pierwsza lekcja, ale zawsze czekają niespodzianki, dokładnie niewiadomo, co będzie akurat dzisiaj. Czasem przedmiot niebardzo ciekawy, a właśnie dziś było przyjemnie.
Czy nauczyciel wywoła do tablicy, czy będzie w dobrym czy złym humorze, czy pochwali czy zgani, czy gniewać się będzie na wszystkich czy na jednego i na kogo? Kto będzie odpowiadał, czy umie czy nie? Jeżeli odpowiada dobry uczeń, przyjemnie posłuchać, czasem ciekawiej nawet, gdy leniuch albo łobuz wywołany: może powie coś śmiesznego. Zaraz w klasie gwar: wesoło wszystkim się robi.
Raz uważa się więcej, raz mniej. Ale nikt nie przeszkadza myśleć, i budzi się w głowie wspomnienie, pytanie, jakiś pomysł wypłynie. Czasem nawet przyjemnie siedzieć sobie cicho i nie myśleć o niczem.
I dzwonek, — i tak co godzina. Raz wcześniej, raz później kończy się szkoła. Dziś był dzień trudniejszy, zato na jutro mniej zadano, albo jutro będzie inny przedmiot albo nauczyciel, którego się lubi.
Ważne, że się wie, co będzie ale niezupełnie: coś może być troszkę inaczej. I kończy się jeden dzień roboczy, zbliża się dzień odpoczynku.
Myśli się co robić, dokąd pójść w święto, żeby się nie nudziło. Liczy się, ile tygodni pozostało do dwutygodniowej przerwy zimowej, do świąt wielkanocnych, do dwumiesięcznych wakacyj, z czego się trzeba poprawić.
Zawsze coś się powtarza, coś nowe, jedno oddala się, drugie zbliża. Jednego oczekuje się z niepokojem, drugiego z radością. Przykrą niespodziankę równoważy inna — miła. Nadzieje i zwycięstwa, zawody i porażki.
Szkoła — dom. Dom szkoła. — Raz biegnie się pośpiesznie do domu na obiad, raz idzie dłuższą drogą, odprowadzając kolegę, — zobaczy coś ciekawego na ulicy, wstąpi się kupić.
A oto koniec roku.
— Jeszcze tylko miesiąc, trzy tygodnie.
Czy będzie napisane na dole cenzury czerwonym atramentem: „Promowany“, czy może — na drugi rok?
Klasówka przedostatnia, odpowiedź ostatnia, — na poprawkę. Jeszcze czas na wysiłek. Każdy ma przedmiot, którego jest pewien, a drugiego się boi.
A rozrywki? — Wycieczka, kino, teatr, wystawa; a bibljoteka, przedstawienie, świetlica?
Zauważyłem, że na szkołę skarżą się ci, którym w domu jest dobrze, którym dom dużo daje różnych rozrywek; albo tacy, od których rodzice żądają, żeby się dobrze uczyli, chociaż nie są zdolni, i nauka z trudem im przychodzi.
Niezawsze winien ojciec, że mało zarabia, niezawsze winien uczeń, że nie ma dobrych stopni. — Mówią często:
— Gdybyś chciał.
Chce nieborak, ale nie może podołać.
— Zdolny, ale leniwy.
Może do jednego zdolny, do drugiego nie. Jeden dobrze pisze wypracowania, a nie może rozwiązać zadania. Jeden nieśmiały gorzej zawsze odpowiada, drugi nie umie prędko myśleć, trzeci nie ma pamięci — Jeden ma silną wolę, drugi łatwo się zniechęca.
Jeżeli słyszy się, że szkoła trudna, nudna, surowa, niesprawiedliwa, to że nic nie może być doskonałe. I tak i tak, i to i to. Radość, wesołość, dobro; ale i żal i gniew i bunt.
Przyjemnie dostać zegarek albo rower, ale będzie i zmartwienie, gdy się zepsuje. — Przyjemnie mieć dobrego kolegę, ale będzie i sprzeczka i tęsknota, gdy kolega zachoruje.
Może i troski szkoły są ciekawe, a niepowodzenia i trudności budzą myśl. — Cymbał, kto chce, żeby zawsze wszystko łatwo.
Jeden niezdolny chłopiec taką sobie wymyślił zabawę:
— Kiedy robię zadanie, liczby — to są żołnierze. A ja — wódz. Odpowiedź — twierdza, którą mam zdobyć. — Gdy mi źle wypadło, znów zbieram rozbitą armję, robię nowy plan bitwy, — i wiodę do ataku.
— Wiersz którego mam się nauczyć na pamięć, to aeroplan. Każdy wyraz nauczony — to sto metrów w górę. — Nauczę się bez błędu, — szybuję sobie równo trzy kilometry wyuczonego wiersza. Tak przyjemnie ani razu się nie zahaczyć.
— Jak piszę, jestem szoferem. Litery i wyrazy przepisane — to przebyta droga podróży. Jeżeli mi się uda ładnie cały wiersz napisać — to jest las, jak napiszę brzydko, to piach albo błoto. — Jak już skończę pisanie i wyschnie, — prowadzę patyczkiem i warczę.
— Różnie sobie myślę, żeby się nie nudziło.
Każdy szuka innych sposobów i ułatwień. Czasem kolega pomoże, często coś z początku wydaje się trudne i nieciekawe, a potem nagle się zrozumie — i już dobrze idzie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.