Szkicownik poetycki/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Tytuł Szkicownik poetycki
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
1

Nie wszystko co przed nami zostało stworzone na tym świecie, nosi cechę męskiej ręki. Jakaś bogini, współtwórcza, wtrącała się też najwidoczniej do niejednego dzieła przyrody.
Zamiłowanie do błyskotek, niespożyty zmysł zdobniczy „des ewig weiblichen”, objawia się gdzie okiem sięgnąć — na wszystkich szczeblach stworzenia.
On, inżynier i wynalazca, zajęty udoskonalaniem swoich żywych maszyn, cierpieć musiał nieustannie mieszanie się żeńskiego pierwiastka do jego męskich zamysłów.
— Jakiej barwy będzie to? A to? A tamto? A możeby zapachu dodać?
— Poco — ?
— Żeby było piękniej!
Przedstawiała mu kuszące próby barw: tęczę. Rozcierała na dłoni wonne olejki: przyszłego piżma, fiołków, opoponaxu, siana i wanilji...
Podobnie jak dzisiejsza kobieta, przy kupnie samochodu najczęściej kładzie nacisk przedewszystkiem na kwestję zabarwienia lakieru, lub wyścielenia karoserji, co towarzysza jej do rozpaczy doprowadza — podobnie i tu wielki technik opędzić się nie mógł od rad niewiasty, której właściwe jest „poczucie piękna”.
Wreszcie, oddaliwszy ją pod jakimś pozorem, dał upust swoim osobistym zapatrywaniom na twórczość.
Porobił szczypawki, pająki. Zbrojne maszyny, wojownicze aparaty, najdokładniej pozbawione uroku, ale zato groźne i wytrwałe.
Zastępy blaszanych wojsk, stworzone do nieustannych gier. Zabawki, poważne, gdyż obdarzone zmysłem cierpienia, pełne obawy o siebie, nadanej im w celu zachowawczym.
Bogini nadbiegła w trakcie powstawania i wkraczania w życie tych surowych modeli i zdążyła jeszcze tchnąć zielonego złota na jakąś bezspornie brzydką, silną i złą muchę. Zmartwiona widokiem gnilnego chrząszcza, rozpyliła na niego tyle metalo-lazuru, że zamieniła go niechcący w żywy klejnot, z czego śmiał się On, aż mu z rąk wypadł suchy pająk-kosiarz, tracąc w tym wypadku połowę jednej z długich swoich nóg.
Podniósł go, opatrzył, poczem spoważniał i zabrał się do komponowania świetlnych narządów dla zwierząt.
Miały być podobne do oczu, zaopatrzone w soczewki, reflektory i przesłony, służące do skupiania, i wzmacniania wytwarzanych promieni świetlnych. A to dla jamochłonów, mątw, ryb, raków, małży i owadów.
Bogini-inżynierowa patrzyła na to zdaleka, malując piękne i wymyślne desenie na muszlach ślimaków.
Wspominała, patrząc na nie, ów dzień, w którym wielki wynalazca, obmyślając ludzkie ucho, wyrwał jej brutalnie z ręki białego, spiralnie okrągłego ślimaka, przymierzając go, wśród zwojów naczyń i okrawków błon, do fragmentów kości.
Obrażona za ten gwałt, zrzekła się wówczas wszelkiego udziału w kompozycji ucha, które też wypadło czysto technicznie i użytkowo: aparat, słuchawka.
Podczas roboty żab, zgodziła się na romantycznie brzydkie straszydło: ropuchę.
Jednakże, po wypuszczeniu w świat całej serji posępnych kumaków, rzegotek i plujek, wyprosiła sobie jeden, własny swój typ: model zbytkowny, z najczystszej zieleni, bez domieszki brązu. Istne marzenie!
Ucałowawszy czule, upuściła go w trawę, jak szmaragd na wieczne nieodnalezienie.
Inżynier westchnął ciężko i z prawdziwą rezygnacją. Poczem kazał jej uważnie patrzeć: projektował wieloryba tytaniczny sprzęt wodny, budowlę żywą, jednolitą. Interesowała go myśl ogromnych płetw.
Rozpłakała się pani. Nie mogła znieść samego wyobrażenia tego obszaru ciemnego jestestwa, nieozdobionego ani nawet skrawkiem koloru; tej pustyni, melancholijnej, organicznej.
Nie pocieszyły jej fiszbiny, zapowiedziane jako ważny w przyszłości atut kobiecej urody.
Odeszła w głąb oceanu i tworzyła tam osobiście i na złość, najpowiewniejsze i najbarwniejsze z ryb „welony” każdym ruchem przeczące powadze istnienia. Żywe fatałaszki, boskie gałganki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.