Sylwandira/Tom III/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Sylwandira
Podtytuł Romans
Wydawca Drukarnia S. Orgelbranda
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia S. Orgelbranda
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Sylvandire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.
Zakończenie.

Cretté wsiadł do powozu, kazał jechać galopem i wkrótce był u d’Anguilhem’a.
W małym salonie zastał Konstancyją, która zmartwiona i sama jedna, płakała widząc męża w tak ponurym i niespokojnym humorze.
— Przez sam honor, — mówiła, — sądził się obowiązanym dotrzymać danego słowa, lecz niezawodnie mnie już nie kocha.
W chwili gdy Cretté otworzył drzwi, sądziła, że to był mąż i wstała chcąc biegnąć naprzeciwko niego; lecz ujrzawszy margrabiego, padła napowrót na krzesło.
Cretté pojął co się działo w sercu biédnéj kobiéty; zaczął ją przeto uspokajać.
— No, no, — rzekł, — otrzéj droga pani te piękne oczy, i wejdźmy razem do salonu. Za kwadrans Roger zmieni się zupełnie, a za przyszłość ręczę.
To powiedziawszy wziął ją za rękę i zaprowadził ją do głównego salonu.
Breton według danego sobie rozkazu, pilnował drzwi.
Margrabia de Cretté kiwnął na niego.
— Mój kochany, — rzekł doń, — otwórz drzwi na rościerz, i zaanonsuj najuroczystszym głosem, panią Rogerową d’Anguilhem.
Breton, który nie miał żadnego powodu wzbronić wejścia żonie i przyjacielowi swojego pana, uczynił tak jak rozkazał Cretté i nabrawszy piersiami powietrza, otworzył drzwi i donośnym głosem wymówił to nazwisko, którego się Roger tak obawiał:
„Pani Rogerowa d’Anguilhem!”
Roger, który próbował właśnie rozmawiać z Herbigny’m i panem de Beuzerie w najodleglejszym kącie salonu, gdy usłyszał te straszliwe słowa, poczuł, że nogi uginają się pod nim, i padłszy na fotel, ukrył głowę w obie ręce.
Wtedy Konstancyja weszła do salonu z uśmiechem na ustach; Cretté podawał jéj rękę.
Zbliżyli się do Rogera, który słyszał odgłos ich kroków, a nie śmiał patrzéć i chciałby znajdować się o sto łokci pod ziemią.
— Cóż ci to, — rzekł Cretté uderzając go po ramieniu, na które to dotknięcie Roger zadrżał aż do szpiku kości; — co ci jest? To Konstancyja.
Roger podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela błędném okiem.
— Ah! Cretté! Ah! Konstancyjo! — zawołał, — sądziłem... Wybaczcie mi...
— Cóżeś sądził, powiedz? Pani d’Anguilhem przychodzi do ciebie, a ty się boisz, — rzekł margrabia podając mu rękę i wsuwając zarazem list Sylwandiry.
— Już jest jedenasta, kawalerze, czas ci już oddalić się wraz z żoną.
— O! tak, tak, — zawołał Roger, — na koniec świata, jeżeli potrzeba.
— Nie tak daleko, — rzekł Cretté, — już to teraz jest zbyteczném.
Potém, gdy dwoje małżonków przechodziło przez salon, udając się do swoich apartamentów:
— Ale, nie wiecie nowiny, — rzekł, — ambassador perski odjeżdża jutro z całą swoją świtą. Radzę państwu widzieć ten odjazd, który będzie miał miejsce w Chaillot.
— Czy my nie pojedziemy? — rzekła Konstancyja, otwierając drzwi sypialnego pokoju.
— O! nie, odrzekł Roger zamykając je.
Nazajutrz Cretté uwiadomił Rogera o dwóch obietnicach, jakie uczynił pannie Pussetce, a z których piérwsze, to jest wypłaty dwudziestu tysięcy liwrów, margrabia wczoraj wieczór skrupulatnie dotrzymał.
Ponieważ kawaler był człowiekiem honoru i nie chciałby uchybić danemu w jego imieniu słowu, nie wątpimy, że i drugi warunek w właściwém miejscu i czasie, z równąż akuratnością został dopełniony.
Zbyteczném jest dodawać, że Konstancyja i Roger długo byli przytaczani, nie w Paryżu gdzie wielkie przykłady prędko się zacierają, lecz w Loches i jego okolicach jako wzór przykładnych i szczęśliwych małżeństw.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.