Sylwandira/Tom II/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Sylwandira
Podtytuł Romans
Wydawca Drukarnia S. Orgelbranda
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia S. Orgelbranda
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Sylvandire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.
Jak kawaler d’Anguilhem widząc, że go nie myślano wypuścić, postanowił wyjść bez pozwolenia.

Stan Rogera w chwili gdy go wprowadzono do Fort-l’Eêque, możnaby porównać z położeniem człowieka, w którego piorun uderzył; nie uwiadomił Basque’a o swojém postanowieniu; przeciwnie, kazał mu się położyć, co téż Basque uskutecznił z wdzięcznością i podczas gdy biédaczysko spał jak zabity, Roger skoczył na konia pocztowego i popędził czwałem do Paryża.
Nie chciał wziąć z sobą Basque’a, raz dla tego, że biédny chłopak był zmordowany, a potém z obawy skompromitowania Cretté’go. Nie zaniedbał także spalić natychmiast listu, który odebrał od margrabiego, ażeby nikt nie mógł powiedziéć, że margrabia był powodem jego postanowienia. To co mu Basque powiedział, siedziało mu w głowie; nie wątpił, że wszyscy zausznicy pana Voyer d’Argenson naczelnika policyi mieli na niego oko.
O dziesięć mil od Paryża wziął powóz: zrobił pięćdziesiąt mil w piętnastu godzinach, i był jak zbity. W powozie, zaczynał zbierać myśli, lecz nie mógł się jeszcze niczego domyślić. Urzędnik policyjny dał mu piérwszy wyraz zagadki aresztując go.
— Ab! aresztują mnie, — powtarzał przez drogę; — aresztują mnie!
I na każdy z tych wykrzykników, urzędnik policyjny kłaniał się bardzo grzecznie, lecz nic nie odpowiadał.
Kareta wjechała na dziedziniec zamku i Roger wysiadł z niéj. Człowiek jakiś w sukni z wiśniowego aksamitu z złotemi guzikami, wyszedł naprzeciwko niego, i wskazał głośno jednemu z oficerów pana d’Anguilhem; potém przeczytał półgłosem protokół u więzienia, następnie rzekł:
— Bardzo dobrze.
I dał znak aby zaprowadzono kawalera d’Anguilhem do pokoju, który dla niego przeznaczono.
Roger poszedł za swoim przewodnikiem nie wymówiwszy ani słówka, nie uczyniwszy żadnéj uwagi.
Gdy w téj chwili pokazano Rogerowi rusztowanie pokryte czarném sukném, pieniek i topor, i kazano mu uklęknąć przed tym pieńkiem i schylić głowę dla otrzymania śmiertelnego ciosu, byłby posłuszny bez najmniejszego wahania. Wszystko co mu się przytrafiło, było tak osobliwszém, że biédny kawaler był jakby we śnie.
Dla tego téż przeszedł prawie nic nie czując i nie widząc schodów prawie zupełnie ciemnych i dosyć pięknéj galeryi; potém z téj galeryi udał się kręconemi schodami, przeszedł mnóstwo piętr, znowu jakiś korytarz, z korytarza do rodzaju poddasza, nareszcie z tego poddasza do pokoiku małego, ciemnego, lecz dosyć czystego. Drzwi zamknęły się za nim, rygle zasunęły, i dopiéro na ten odgłos Roger ocknął się.
Ujrzał się siedzącym na rodzaju ławki; spojrzał na około siebie, wstał i obszedł pokój, co nie zabrało dużo czasu.
Potém przez instynkt silniejszy daleko aniżeli wszystkie inne uczucia, z potrzeby najgwałtowniejszéj ze wszystkich, zatrzymał się przed okienkiem ciasném i zakratowaném, które bardzo skąpo wpuszczało powietrza i światła... światła! powietrza! życia!.. I ten biedny Roger, wieśniak nazwyczajony tak swobodnie oddychać świeżem powietrzem, wówczas gdy polował na równinach Anguilhem’u, przymuszony był żyć trochą światła, jakie z trudnością przedzierało się przez okno, opatrzone nadto w silne kraty, tak, że więzień spostrzegał tylko kawałek nieba, na którém żaden przedmiot się nie rysował.
Roger usiadł najprzód na ławce i zaczął rozmyślać; potém spojrzał na nadpruchniały stół przykryty kawałkiem lichego dywanu; następnie obejrzał łóżko, które znalazł bardzo twardém; nareszcie usiadł znowu na ławce, gdzie puścił wodze najdziwaczniéjszym uwagom.
Znajdował się w więzieniu, to była rzecz niezaprzeczona; lecz kto go tam wtrącił i za co, tę zagadkę należało rozwiązać.
Nie wiadomo jak daleko zajść może myśl człowieka, który nie ma nic do roboty jak tylko myśleć; Roger przebiegł myślą wszystkie światy i wszystkie prawdopodobieństwa: przedewszystkiem sądził się ofiarą omyłki.
— Być może, mówił sobie, że mój ojciec knował co na prowincyi i sądzą że jestem jego ajentem. Lecz dowiodę że od trzech miesięcy bawiłem w Anglii, że prosto ztamtąd przybywam, i od roku nie widziałem się z ojcem. Przy takich dowodach moja niewinność okaże się w całym blasku i wypuszczą mię uroczyście.
I Roger był z półgodziny spokojny.
— Ale ba! — rzekł po upływie tego czasu, — a jeżeli będą myśleli, że jeździłem do Anglii po to, aby się porozumieć z księciem Oranii, który poprzysiągł wieczną nienawiść Ludwikowi XIV? Jeżeli powiedzą że moja podróż miała za cel knowanie spisku! W takim razie jestem zgubiony!..
I Roger przepędził drugie półgodziny w rozpaczy.
Potém przypomniał sobie o żonie.
— Zniknęła, — rzekł, — czy nie sądzą przypadkiem żem ją zamordował?
Wtedy, na to wspomnienie, nie myślał o niczém więcéj, jak o szczególném postępowaniu Sylwandiry, przyczém wpadał w przystępy wściekłości, gdyż jak mogliśmy uważać, Roger był zazdrosny jak tygrys, a przyznajmy że Sylwandira, dała mu nieraz powód do zazdrości.
Godzina przechadzki nadeszła; wypuszczono Rogera, gdyż każdemu więźniowi wolno było przechadzać się przez dwie godziny dziennie.
Przechadzka ta miała miejsce na platformie. Roger przybywszy tam, ujrzał ośmiu towarzyszów niedoli, wszyscy ośmiu byli każdy w inném ubraniu, i z innym wyrazem na twarzy.
Można było prawie czytać na ich obliczach i sukniach od jak dawna każdy z nich pozostawał w więzieniu.
Ujrzawszy nowo przybyłego, wszyscy więźniowie obstąpili go.
— Co słychać nowego w Paryżu? — zawołało razem ośm głosów.
— Moi panowie, — rzekł kawaler d’Anguilhem, — powiadają, że zostałem aresztowany; lecz ponieważ upłynęło już od tego wypadku pięć albo sześć godzin, przestano już może nim się zajmować, i mówią o czém inném.
— Ah! aresztowano pana?
— Do pioruna! widzicie przecie zdaje się, że jesteście tu panowie dla swojéj przyjemności?
— Zapewnie.
— A więc, i ja toż samo.
— Ale za cóż pana aresztowano?
— Otóż to właśnie od rana szukam powodu mojego uwięzienia, i gdybyście mnie panowie oświecili w tym względzie, oszczędzilibyście mi kłopotu.
— Jakto! nie wiesz pan za co cię uwięziono?
— Nie, a pan?
— Ja także nie wiem.
— A pan?
— I ja nie wiem.
Na to zapytanie, powtórzone każdemu z ośmiu więźni, każdy jednakową dał odpowiedź.
Z tych ośmiu więźni, żaden nie wiedział powodu swojego uwięzienia, a przecież jeden z nich znajdował się już w Fort-l’Evêque od dziesięciu lat.
Ten z nich wszystkich z największą rezygnacyją poddawał się losowi.
Roger struchlał. Nie znajdował się jeszcze tyle godzin w więzieniu, ile jego towarzysz lat w niém przepędził.
A jednak miał już czas doznawać wielkich nudów.
— Jestem zgubiony, — pomyślał sobie.
Lecz ponieważ spodziewamy się zawsze że nieszczęście dotykające innych, nie będzie naszym udziałem, Roger zapytał swoich towarzyszy niedoli, czy niemógłby widzieć się i rozmówić z którym z członków zwierzchności zamkowéj.
— Możesz pan, jeżeli sobie życzysz, zażądać gubernatora, — odpowiedziano mu.
— Jakto! mogę zażądać gubernatora?
— Bez wątpienia.
— Skoro tak, muszę się z nim widziéć dziś jeszcze; i w takim razie panowie, muszę was pożegnać.
— Jakto! pożegnać?
— Oczywiście, gdyż zapewnie nie będę miał szczęscia widzieć was jutro.
— A to dla czego?
— Ponieważ, jeżeli dziś zobaczę się z gubernatorem, jutro niewątpliwie będę wypuszczony.
— Biedny chłopiec! — szepnęli więźniowie, potrząsając głowami.
Pomimo jednak tych słów i tego poruszenia, Roger powrócił wesoły do swojego pokoju. Przyniesiono mu obiad który zjadł z wielkim apetytem; poczém zaspokoiwszy głód, prosił dozorcy, aby powiedział gubernatorowi, że jego nowy więzień, ma wielką ochotę z nim pomówić.
— Dziś już zapóźno, — odrzekł dozorca; — lecz jutro rano pan gubernator z pewnością przyjdzie do pana.
— Czy jesteś pewny, mój przyjacielu.
— Bez wątpienia.
— Do jutra więc, — rzekł Roger, uzbrajając się w cierpliwość i pocieszając się, że jedna noc wkrótce przejdzie, i usiadł na ławce, śledząc przez kraty okna ostatnich promieni słońca.
Siedział tak, spoglądając w niebo, i zatopiony w rozmyślaniach, gdy zdawało mu się, że słyszy niedaleko siebie jakiś szmer.
Zwrócił oczy na podłogę, i ujrzał mysz zajadającą okruszyny chleba, które upadły na ziemię.
Roger nie cierpiał myszy; porwał przeto kapelusz i cisnął go z całéj siły na biedne zwierzątko, które uciekło przestraszone i przemknęło się pod drzwiami do sąsiedniego pokoju, w którym zapewnie obrało sobie mieszkanie.
Roger był przez chwilę bardzo niespokojny na myśl, że ci natrętni goście, odwiedzą go zapewnie w nocy. Przeto dopóki tylko było widno w pokoju, siedział z oczyma wlepionemi w ten mały otwór; gdy zaś się ściemniło, wziął korek od butelki, który został na stole, i zatkał nim szparę, a zabezpieczywszy się tym sposobem od drugich odwiedzin, zasnął dosyć spokojnie.
Jednak trzy, czy cztéry razy obudził się nagle, gdyż mu się zdawało że czuje małe łapki biegające mu po twarzy i rękach; lecz za każdą razą mógł się przekonać, że oprócz niego nie było żadnéj istoty żyjącéj w pokoju.
Inaczéj rzecz się miała w sąsiednim pokoju, który zdawał się być miejscem schadzki wszystkich myszy, szczurów i kotów z całego zamku.
Pomimo to Roger ciesząc się nadzieją rychłego uwolnienia, przepędził noc dosyć dobrze.
Nazajutrz o godzinie dwunastéj, któréj z wielkiém upragnieniem wyglądał, niezwykły ruch dał się słyszeć na korytarzu.
Żołnierze prezentowali broń, kroki zbliżały się do drzwi Rogera, klucz obrócił się w zamku, drzwi otworzyły się i wszedł gubernator.
Był to człowiek wysoki i chudy, bez żadnego wyrazu w oczach, który gdy mówił, zaledwie poruszał wargami. Trzymał w ręku kapelusz zapewnie dla tego aby wszedłszy nie potrzebował go zdejmować.
— Panie gubernatorze, — rzekł Roger biegnąc na jego spotkanie, — jestem. kawaler Roger d’Anguilhem.
— Wiém panie, — odrzekł gubernator z niedostrzeżoném poruszeniem warg.
— Wiész pan? — zapytał Roger zdziwiony.
Gubernator ukłonił się.
— Skoro tedy wiész pan kto jestem, życzyłbym...
— Czy stół tutejszy nie podobał się panu?
— Bynajmniéj; zresztą nie miałem czasu przekonać się dostatecznie w tym względzie; lecz chciałbym wiedzieć...
— Czy brakuje panu czego?
— Nic, dotąd; lecz czy mogę się dowiedzieć?...
— Czy który z służących ubliżył panu?
— Wcale nie: uważałem nawet że ten który mi usługiwał, był bardzo grzeczny.
— Skoro tedy, panie kawalerze, nie uskarżasz się na nic, pozwól że się oddalę.
— Za pozwoleniem, panie gubernatorze; uskarżam się na to, że mię uwięziono.
— Ah! to do mnie nie należy, — odrzekł gubernator.
— Ale przecie, dla czego tu się znajduję?
— Powinieneś pan lepiéj o tém wiedziéć niż ja.
— Lepiej niż pan? a to jakim sposobem?
— Ponieważ to się pana tycze a nie mnie; a nie mam nigdy zwyczaju wtrącać się do tego co do mnie nie należy.
— Jednak powinieneś pan wiedzieć...
— Nie wiém nic, mój panie.
— Powinieneś się pan domyślać...
— Nie domyślam się nigdy niczego:
gdy król przysyła mi więźnia, wciągam go do rejestru, daję mu pomieszkanie i czuwam aby mu nic nie brakowało dopóki jest moim lokatorem. To jest mój obowiązek i wypełniam go gorliwie.
— Lecz król mógł się omylić.
— Król nie myli się nigdy.
— A jednak przysięgam panu, że nic nie uczyniłem.
— Daruj pan, że nie mogę go słuchać więcéj.
— Przysięgam, że jestem niewinny.
— Pozwól pan, że się oddalę.
— Lecz przynajmniéj powiedz mi pan, czy długo mam tu pozostać?
— Tak długo, jak się podoba królowi.
— Dalibóg, oszaleję! — zawołał Roger.
— Sługa uniżony pański.
I gubernator ukłoniwszy się Rogerowi, wyszedł ciągle z kapeluszem w ręku.
Tą razą zdawało się Rogerowi, że drzwi jego więzienia zamknęły się z złowieszczym łoskotem. Zdawało mu się, że od téj chwili dopiéro był istotnie więźniem; rzucił się na ławkę i wlepił w te drzwi oczy, które potrochu napełniły się łzami.
Roger pomyślał o rodzicach, o przyjaciołach, o Bogu.
Wówczas wszystkie historyje więźniów, okropniejsze w owéj epoce, niż w każdéj innéj, przyszły mu na myśl: Bassompierre, więziony przez lat dziesięć w Bastylii; Lauzun trzymany przez trzynaście lat w Pignerol; Fouquet znajdujący się żywy czy umarły, nie wiadomo gdzie. Widział w swojéj wyobraźni wszystkich tych panów, którzy zniknęli, porwani nocną porą: Mattioli’ego, Żelazną Maskę i tego nawet człowieka którego widział wczoraj, a który znajdował się już w więzieniu od lat dziesięciu. Prawda, że wszyscy ci ludzie cóś Zawinili: Bassompierre probował walczyć przeciwko Richelieu’mu; Lauzun skompromitował wnuczkę Henryka IV, Fouquet śmiał rywalizować w przepychu z Ludwikiem XIV; Mattioli zdradził tajemnicę stanu; Żelazna Maska była zagadką polityczną; lecz on, Roger, napróżno szukał w swojéj pamięci, badał przeszłość, rozbierał każdy dzień swojego życia, nie miał sobie do wyrzucenia żadnéj zbrodni, żadnego błędu, nawet żadnéj nieroztropności, gdy tymczasem świat cały znał przewinienia tych, których wspomnienie nastręczało się jego pamięci.
Lecz świat nie wiedział, co popełnił ten człowiek który mówił z nim wczoraj, którego nie znał nawet nazwiska, a który jednak znajdował się w więzieniu już od lat dziesięciu.
Te uwagi trapiły zrazu Rogera, lecz wreszcie przekonany o swojéj niewinności, nabrał otuchy i owe dręczące myśli odstąpiły go.
Gdy nadeszła godzina przechadzki, Roger wyszedł, jak dnia poprzedzającego: zaprowadzono go na platformę, gdzie znalazł znowu swoich ośmiu towarzyszy.
Zbliżył się do tego, który był już więźniem od dziesięciu lat, i zapytał go o jego nazwisko.
— Hrabia d’Olibarus, — odrzekł tenże.
To nazwisko było zupełnie nieznaném Rogerowi.
I z jakiego powodu tu się znajdujesz? Powiédz mi otwarcie, hrabio.
— Mogę tylko powtórzyć panu, to, co powiedziałem wczoraj, to jest, że nie wiém zupełnie.
— Nie wiész pan?
— Bynajmniéj.
— Lecz, — rzekł Roger zniżając głos, — od dziesięciu lat jak pan jesteś więźniem, czy nie probowałeś nigdy uciec?
Hrabia d’Olibarus spojrzał bystro na Rogera i odwrócił się od niego nic nie odpowiedziawszy. Wziął go za szpiega.
— Do pioruna! — rzekł do siebie Roger, — zdaje mi się, że gdybym tu był lat dziesięć, dziesięć razy probowałbym już uciec.
Potém dodał:
— Ale czemużbym nie będąc dziesięć lat więźniem, nie miał sprobować uciec?
Po téj uwadze, Roger zbliżył się do swoich towarzyszy; lecz wszyscy oddalili się od niego, jak gdyby był zapowietrzonym.
Hrabia d’Olibarus udzielił im swoich podejrzeń, i zwierzenie to skutkowało.
Roger przeto nie mógł zamienić ani jednego słowa z innymi więźniami, co wprawiło go w bardzo zły humor i utwierdziło tém bardziéj w postanowieniu, jakie w myśli uczynił opuszczenia jak najprędzéj zamku Fort-l’Eyêque.
Od téj chwili przeto postanowił zostawić królowi tydzień czasu na odwołanie niesprawiedliwości, jaką względem niego popełniono; jeżeli zaś po upływie tego czasu postać rzeczy się nie zmieni, użyć wtedy wszystkich władz swojego umysłu ku jednemu celowi, — to jest wydobyciu się na wolność!

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.