Sylwandira/Tom I/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Sylwandira
Podtytuł Romans
Wydawca Drukarnia S. Orgelbranda
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia S. Orgelbranda
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Sylvandire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Jak kawaler d’Anguilhem spostrzegłszy że miał serce, chciał się przekonać czy panna de Boazerie miała je także.

Szczęściem dla kawalera, w owéj epoce, zabawy nie przedłużały się do późna: o północy wszyscy goście oddalili się; jedni bliżéj mieszkający rozjechali się do domów, drudzy zaś dalsi, udali się do pokojów, które ofiarowali im baronostwo, odznaczający się staroświecką gościnnością.
Roger udał się także do swojego pokoju, lecz na to ażeby myślał o pannie Konstancyi; ochota do snu uleciała razem z apetytem.
Piérwszy to raz kawaler myślał oczém inném, jak o łowach, konnéj przejażdżce, lub jakby się dowcipnie wykręcić od Sallustyjusza lub Wirgilego.
Roger był smutny; zrozumiał, że ten nagły odjazd nie miał innego celu, jak uprowadzenie Konstancyi; lecz wyczytał w oczach młodéj dziewczyny, że nie rada była temu i pragnęła zostać, i to go pocieszało. Zresztą w piérwszych cierpieniach piérwszéj miłości, jest coś uciskającego tak słodko serce, że przekładamy nawet to uczucie nad obojętność, jakiéj doświadczaliśmy przedtem.
Roger usnął późno i to snem gorączkowym; pomimo to jednak obudził się o świcie, zdrów, rzeźwy i z błyszczącemi oczyma. Miał bowiem zamiar odprowadzić powóz z Krysztofem, pod pozorem dowiedzenia się w imieniu swoich rodziców, o zdrowiu państwa de Beuzerie i czy szczęśliwie zajechali do domu. W tym celu postanowił dać talar stangretowi, aby udał chorego i oświadczył niemożność powrócenia do Beuzerie.
Kawaler, który wiedział, gdzie się znajdował powóz, zaprowadził w to miejsce polowego i stajennego, którzy, przy pomocy ogrodnika i trzech lub cztérech parobków, zdołali wydobyć powóz na groblę. Na szczęście trwałość staroświeckiéj karety, ochroniła ją od uszkodzenia; założono przeto do niéj Krysztofa, który podbudzony przez częste uderzenia biczem swojego młodego pana, ruszył dobrym kłusem, wierzgając i rżąc, na znak że nie pojmował, dla czego się z nim od wczoraj tak źle obchodzono.
Lecz w miarę jak zbliżali się do Beuzerie, Roger przestawał naglić Krysztofa, z czego ten korzystając, z kłusa przeszedł do truchta, a z truchta do stępa. W istocie, ów zamiar odprowadzenia powozu wicehrabiego i odebrania swojego, wydawający się zrazu naturalnym młodzieńcowi, zdawał mu się teraz niesłychaném zuchwalstwem; przypomniał sobie surowe czoło pana de Beuzerie, jego brwi zmarszczone, głos ucinany, a nadewszystko jego nagły odjazd i zapytywał sam siebie czy ten kto z takim pośpiechem starał się oddalić z zamku d’Anguilhem, dobrze przyjmie dziedzica tegoż zamku. Wszystkie te uwagi nie bardzo zaspokajały kawalera Rogera, który obok innych swoich zalet, nie posiadał téj szczęśliwéj śmiałości, która prawie zawsze jest poręką powodzenia; nie tylko więc przestał popędzać Krysztofa, ale nawet gdyby ten stanął lub chciał wrócić do domu, może nie miałby odwagi zawrócić go; lecz na szczęście nie przyszło do tego. Krysztof idąc stępa doprowadził swojego pana do Beuzerie i niebawem Roger ujrzał dwie wieżyczki zamkowe pokryte łupkiem, ukazujące swoje skrzypiące chorągiewki po nad drzewami parku.
Roger zbliżał się więc do zamku, niespokojny nadzwyczaj o przyjęcie, jakie go tam spotka, gdy nagle, w oknie jednéj z wieżyczek, pokazała się mała główka z jasnemi włosami, któréj piękne niebieskie oczy spoglądały w strong, z któréj młodzieniec przybywał, gdy tymczasem ręka należąca do téjże saméj główki powiewała chustką na znak, że nowo przybyły został poznany. Na ten widok, Roger zatrzymał Krysztofa i oboje zaczęli zamieniać pomiędzy sobą znaki naiwnéj miłości, jakie ich serca im dyktowały.
Trwało to dziesięć minut i trwałoby bez wątpienia aż do wieczora, gdyby nagle za Konstancyją, Roger nie spostrzegł drugiéj osoby. Tą osobą nie był kto inny, jak pani de Beuzerie, która przechodząc przez kurytarz i spostrzegłszy córkę, która zapomniała zamknąć drzwi od swojego pokoju, dającą przez okno jakieś znaki, ciekawa była dowiedziéć się, do kogo one się odnosiły. Pani de Beuzerie, która wczoraj ganiła mężowi, że się oddawał bezpotrzebnéj obawie, przez co zmuszeni byli opuścić wcześniéj zamek, poznała Rogera i zaczęła pojmować, że przypuszczenia wice-hrabiego nie były tak płonne jak zrazu mniemała.
Roger widząc że go odkryto, pojął że nie można już było się cofać, zaciął przeto Krysztofa i wjechał w podwórze zamku de Beuzerie.
Piérwszą osobą jaką spostrzegł Roger, był wice-hrabia, powracający z rannéj swojej przechadzki po parku Kawaler poznał, że nadszedł czas nadrobić śmiałością; skoczył przeto na ziemię, postąpił ku panu de Beuzerie, oświadczył mu tonem dosyć pewnym, że ponieważ jego stangret był słaby, podjął się sam odprowadzić powóz do Beuzerie, tak w przekonaniu że może być potrzebny wice-hrabiemu, jak téż dla dowiedzenia się w imieniu rodziców o zdrowiu sąsiadów.
Ponieważ oba te powody były bardzo naturalne, musiał wice-hrabia poprzestać na nich, jakkolwiek doskonale przenikał istotny cel odwiedzin młodzieńca: udał przeto że wierzy zupełnie jego słowom, zapytał również o zdrowie barona i baronowéj, a że godzina obiadowa zbliżała się, zaprosił nawet swojego usłużnego sąsiada do stołu: można się domyśléć, że Roger przyjął to zaproszenie z wdzięcznością.
Drugą to próbę chciał uczynić wicehrabia; być może że się wczoraj omylił, pragnął zaś miéć przekonanie w tym względzie: postanowił przeto uważać ich znowu oboje. Niestety! biédne młode serca nie umiały jeszcze udawać. Wchodząc do salonu Konstancyja zarumieniła się jak gdyby miała piętnaście lat, Roger zaś zbladł jak gdyby miał ośmnaście: p. de Beuzerie spostrzegł u obojga przeciwny skutek, który jednak pochodził z jednéj przyczyny, jego podejrzenia zamieniły się w pewność.
Podczas obiadu Konstancyja i Roger zdradzili się niejednokrotnie; lecz tą razą pan de Beuzerie, zamiast marszczyć czoło jak wczoraj, zostawił im wszelką wolność i tylko dawał swojéj żonie znaki, mające znaczyć: A cóż, czynie miałem słuszności? czy to było przywidzeniem, jak mówiłaś? nie jestże to teraz jasném?
W istocie, to było tak jasném, że ku końcowi obiadu, p. de Beuzerie, bez wątpienia ażeby odjąć Rogerowi wszelką nadzieję, odezwał się z niechcenia, że Konstancyja powróci dziś jeszcze do klasztoru. Na tę wiadomość, Konstancyja z lekka krzyknęła, Roger zaś widząc że zbladła i sądząc że zemdleje, poskoczył ku niéj; lecz wice-hrabia zatrzymał go mówiąc, że gdyby jego córka potrzebowała pomocy, to ma przy sobie matkę.
Lecz Konstancyja nie umiała jeszcze zemdléć. Biédna mała zbyt naiwną była na to; zalała się tylko łzami, co widząc Roger wszelkich sił potrzebował aby się wstrzymać od płaczu. Zresztą te łzy, sprowadziły bardzo smutne następstwo dla obojga dzieci: Konstancyja otrzymała rozkaz udania się do swojego pokoju. Nie przestając więc płakać, pożegnała skinieniem głowy Rogera, który oddał jéj ukłon z miną płaczliwą: poczém, widząc że nie miał już nic do czynienia w zamku, oświadczył wice-hrabiemu, że będzie miał honor pożegnać się z nim. Możnaby powiedziéć że wice-hrabia przewidział ten nagły odjazd, gdyż zeszedłszy na dziedziniec, Roger ujrzał Krysztofa już zaprzężonego do karyjolki. Ukłonił się więc wice-hrabiemu, który uścisnął mu po przyjacielsku rękę, polecił oświadczyć swoje ukłony baronostwu i nakoniec życzył mu szczęśliwéj podróży.
Roger, jak łatwo się domyśléć, nie ominął małego okna w wieżyczce. Szczęście chciało że w téj chwili, przypadkiem, wice-hrabina, sądząc że Roger jest jeszcze w salonie, wychodziła z pokoju swojéj córki. Konstancyja, wolna na chwilę, pobiegła do okna i spostrzegła Rogera. Z wielkiém podziwieniem kawalera, oblicze młodéj dziewczyny błyszczało radością. Młodzieniec chciał jéj zapytać, zkąd pochodziła ta niespodziewana radość, gdy pokazała mu ołówek i kawałek papieru. Roger zrozumiał że Konstancyja napisze do niego i zatrzymał się. W istocie, za chwilę, papier i ołówek upadł u nóg jego.
Na papierze wyczytał te kilka słów:
„Mama, która mnie bardzo kocha, powiedziała mi, że tylko dla tego abyś tu nie powrócił, oświadczono przy tobie, że odjadę dziś jeszcze do klasztoru. Istotnie, odjadę dopiero w przyszłą niedzielę.

Konstancyja.”

Roger zrozumiał że skoro mu rzucono ołówek, to dla tego aby odpowiedział; odderwał więc kawałek papieru i napisał
„Jutro rano przechadzaj się po parku, od strony lodowni, przeszkoczę przez mur i naradzimy się wspólnie, jak się nadal widywać. Nie wiém czy ty równego doznasz żalu, lecz ja czuje że umrę jeżeli mnie rozłączą z tobą.

Roger.”

Następnie zawinąwszy w ten list kamyk, cisnął go z zręcznością studenta do pokoju Konstancyi. Konstancyja poskoczyła natychmiast podjąć ten list, którego styl nie wydawał że był pisany przez piętnastoletniego kochanka, i ukazała się za chwilę w oknie skacząc z radości i dają znak głową, że stawi się na schadzce. Pozostać dłużéj byłoby nierozsądkiem; przeto Roger, z sercem przejętém radością, przerwał myśli Krysztofa nowém uderzeniem bata: w trzy godziny potém, młodzieniec znajdował się już w Anguilhem.
Baron i baronowa spojrzeli na siebie z uśmiechem, dostrzegłszy radość jaka malowała się tak w oczach jak w całém obejściu ich syna. Nigdy Roger nie był tak pilnym; pookurzał porcelany, wyczyścił srebra, wychędożył fuzyją barona i przetłómaczył księdzu Dubuquoi cały epizod miłostek Eneasza i Dydony.
Dzień wydawał się zbyt długim Rogerowi; sądził że krzątając się przyśpieszy bieg godzin; przechodził tu i owdzie, kręcił się po wszystkich kątach; wołał o kolacyją jak gdyby mu się jeść chciało. Siadłszy zaś do stołu, nie tknął żadnéj potrawy i oddalił się do swego pokoju, mówiąc że upada ze snu.
Tak, łatwo się domyśléć, Roger ani myślał o spaniu: miał wcale co innego do roboty, miał opowiadać o swojéj miłości księżycowi, wiatrowi, drzewom, gwiazdom, chmurom. Otworzył wiec okno, i monolog rozpoczął się. Roger przepędził przyjemną noc.
O świcie zeszedł; wszyscy jeszcze spali w zamku. Powiedział służącéj że jedzie na przejażdżkę do Saint-Hippolyte, to jest w stronę przeciwną Beuzerie. Biédny Roger sądził się obowiązanym kłamać, nawet przed służącą. Dopełniwszy téj ostrożności, młodzieniec osiodłał Krysztofa i popędził galopem.
Tą razą, biédne zwierzę nie czyniło żadnego oporu; zresztą, dla bezpieczeństwa, Roger uzbroił się w ostrogi i szpicrutę. Krysztof, poczuwszy ostrogi i zobaczywszy szpicrutę, pojął natychmiast, że nie był silniejszym, i postanowił nie opierać się wcale.
Baron wstawszy, dowiedział się od służącéj, że jego syn udał się na przejażdżkę do Saint-Hippolyte; rozumie się że nie uwierzył temu bynajmniéj, równie jak baronowa.
O jedenastéj, ksiądz Dubuquoi, który od samego rana dopytywał się o swojego ucznia, przyszedł dowiedziéć się o nim od rodziców. Baron i baronowa zaczęli uśmiechać się złośliwie, a p. d’Anguilhem rzekł potrząsając głową żartobliwie i kładąc rękę na ramieniu nauczyciela.
— Oj, księże, księże! zrobiłeś z swojego ucznia hultaja.
Baron nie spuszczał z oka swojego ulubionego projektu połączenia d’Anguilhem’u z Beuzerie. Co do baronowéj, ta mówiła:
— W istocie, Konstancyja jest prześliczne dziecko, i bardzobym rada była nazwać ją moją córką.
— W każdym razie, — odpowiedział ksiądz Dubuquoi — spodziewam się, że małżeństwo nie będzie miało miejsca, dopóki Roger nie ukończy swoich nauk.
Baronostwo śmieli się z nauczyciela, a nieco nawet i z siebie. W istocie, podobne projekta względem chłopca piętnastoletniego i panienki dwunastoletniéj, były nawet w oczach tych, którzy je tworzyli, dzieciństwem. Baron zmienił więc piérwszy rozmowę, mówiąc:
— Czas jest najlepszym działaczem; jemu pozostawmy to wszystko, i mówmy o czém inném.
I mówiono o panu de Bouzenois. Całe rano o przedobiedzie nie widziano Rogera. Lecz o drugiéj po południu, gdy już miano siadać do stołu, wszedł do salonu z miną smutną i zaczerwienionemi oczyma. Baronostwo zamienili z sobą spojrzenie zdające się mówić: Do licha, widać że interes nie idzie tak jak po maśle.
Kawaler siadł do stołu, lecz nie jadł wcale, co u niego było znakiem głębokiego frasunku. Po obiedzie, usiadł obok matki, uporządkował swoję biblijotekę, która składała się z trzydziestu tomów wybranych z księgozbioru zamkowego, potém udał się za swoim ojcem, gdy ten obchodził gospodarstwo, nareszcie zaczął uskarżać się na gwałtowny ból głowy i prosił o pozwolenie udania się wcześnie na spoczynek, które jak się można domyśléć, z łatwością udzielone mu zostało.
Lecz przybywszy do siebie, Roger zapomniał, że jego pokój położony jest nad sypialnią jego matki, i że trzeszczenie posadzki wydawało każde jego poruszenie. Przez noc całą przechadzał się wzdłuż i wszerz po pokoju, baronostwo zaś liczyli wszystkie jego kroki.
— Cała nadzieja poszła, widzę, do wszystkich djabłów — rzekł baron — i nie ma co liczyć już na Beuzerie.
Nazajutrz rano baron zeszedłszy do stajni, zobaczył Krysztofa na swojém miejscu. Poszedł następnie do kuchni i ujrzał wszystkie trzy fuzyje wiszące nad kominem. Roger więc nie wyszedł. Roger śpi. W wieku Rogera, natura ma swoje wymagania, i pomimo kłopotów trzeba spać i jeść.
Istotnie Roger spał do saméj dziewiątéj; o dziewiątéj zeszedł na śniadanie z oczyma nabrzmiałemi i blademi policzkami. Biédny chłopiec spał jednak dwie godziny dłużéj jak wczoraj; lecz wielka jest różnica pomiędzy bezsennością, pochodzącą z radości, a tą, która ma za powód troskę.
Roger jednakże siadł do śniadania, lecz podczas gdy jadł, drzwi sali jadalnéj otworzyły się i wszedł służący p. de Beuzerie z listem w ręku. Kawaler poznawszy Comtois, zarumienił się i zbladł kolejno; potém widząc, że ten zbliża się do jego ojca, wstał od stołu i uciekł do swego pokoju.
Baron d’Anguilhem, pomimo swojéj pretensyi do filozofii, drżał otwierając to pismo, którego treści się domyślał. Zresztą, Comtois przybrał poważną minę i majestatyczną postawę. Ani jedno tedy, ani drugie, nie oznajmiało nic dobrego; domyślamy się zawsze treści listu z fizyjonomii posłańca. Nareszcie baron zwraca swój wzrok z twarzy Comtois na list, i czyta co następuje:

„Panie i kochany sąsiedzie,

„Przedewszystkiém pozdrawiam cię i zasyłam najniższe ukłony od pani de Beuzerie i od siebie, tak tobie jak pani baronowéj. Przykro nam jest bardzo, że zmuszeni jesteśmy doniéść ci w niekorzystny sposób o twoim synu p. kawalerze Rogerze, którego zastałem wczoraj, w najodleglejszém ustroniu parku u nóg córki naszéj, panny de Beuzerie, któréj całował ręce z zapałem nieco za wielkim, jak na piętnastoletniego studenta. Pojmujesz pan, kochany sąsiedzie, jak boleśnie nam jest, czynić tak zasłużony zarzut młodzieńcowi, którego rodziców kochamy, a przytém obawiać się dla naszej córki zabiegów, które bezwątpienia są zaszczytne dla nas, lecz które uważamy nie tylko jako zawcześne, z powodu iż nie ma jeszcze trzynastu lat, ale i jako nierozważne, gdyż czynione są bez naszego zezwolenia. Przykro nam bardzo, że zmuszeni jesteśmy powiedziéć panu kawalerowi Rogerowi, iż sprawiłby nam nieprzyjemność powracając do Beuzerie; lecz rachujemy na waszę przyjaźń, i spodziewamy się, że wasze dobre rady przywiodą go do rozsądku; gdyż nasza córka zachorowała z tego powodu, zapewnie wskutek mocnego wzruszenia. Co nie przeszkodzi jednak jéj odjazdowi do klasztoru, który nastąpi dziś jeszcze wieczór.
„Żegnam pana, kochany sąsiedzie; proszę wierzyć w naszę szczerą przyjaźń i głęboki żal, że widzieliśmy się zmuszonymi odezwać się z podobnemi skargami.

De Beuzerie.”
List wypadł prawie z rąk barona, co jednak nie przeszkodziło mu zadzwonić na służącą, któréj polecił zaprowadzić Comtois do izby czeladniéj i utraktować jak najlepiéj; poczém odpisał wice-hrabiemu oświadczając, że przybędzie sam w imieniu kawalera przeprosić jego i panią de Beuzerie.

Comtois, udobruchany przez przyjęcie, jakiego doznał, i którego bynajmniéj się nie spodziewał, wyznał przed kucharką, przy butelce wina orleańskiego, że panna Konstancyja była bardzo smutna i płakała głośno. Z tego zwierzenia się wynikło, że prawie tyle było smutku w Anguilhem ile słabości w Beuzerie. Roger Tankred, jako jedynak, był nie tylko uwielbiany przez barona i baronowe, lecz przez wszystkich służących w zamku; i bezwątpienia gdyby to były czasy, w których roztrzygano podobne sprawy siłą oręża, baron Z łatwością uzbroiłby swoich wassali dla zdobycia przemocą młodéj dziedziczki, któréj odmawiano jego synowi.
Skoro Comtois oddalił się, zawołano kawalera. Baron uczynił mu kilka ojcowskich i nader umiarkowanych napomnień względem przedwczesności jego miłosnych zamiarów i konieczności ukończenia najprzód nauk, zanim pomyśli o małżeństwie; baronowa zaś dodała, że skoro nadejdzie czas myślenia o tém, nie powinien zwracać oczu na bogatsze od siebie dziedziczki, gdyż ta zarozumiałość może ściągnąć nieprzyjemne następstwo dla jego rodziców.
Roger, dotknięty do żywego, odpowiedział że omylono się, że nie kochał wcale panny Konstancyi i ani myślał o małżeństwie; że wreszcie obawa jego matki jest zupełnie bezzasadną, gdyż ma mocne postanowienie pozostania kawalerem.
Tyle było bolesnéj dumy w zaparciu się Rogera, że rodzice jego udali że uwierzyli temu kłamstwu. Baron przeto uścisnął go i stosownie do jego własnego życzenia, posłano po księdza Dubuquoi, przyczém polecono mu aby w miejsce miłostek Eneasza i Dydony, dał do wytłómaczenia swojemu uczniowi rozdział o pogardzie bogactw. Biédny Roger, był tedy istotnie nieszczęśliwym i jako kochanek i jako uczeń. Jako kochanek, po Konstancyi trafił na p. de Beuzerie, jako uczeń spadł z Wirgilijusza na Senekę.
Skoro tylko kawaler oddalił się, Baron wystroił się jak mógł najparadniéj i udał się do Beuzerie, jak zapowiedział w liście. Wice-hrabstwo przyjęli go z niejakim przymusem, przypisując swoje zakłopotanie zatrudnieniu jakie mieli z powodu odjazdu ich córki do klasztoru. Baron pragnął widzieć pannę de Beuzerie, czego nie mogli mu odmówić. Konstancyja weszła z oczyma tak nabrzmiałemi i czerwonemi, że pan d’Anguilhem zrozumiał, iż tą razą odjazd nie był zmyślony. Baron zaczął mówić wówczas bardzo grzecznie o nierozsądnym postępku kawalera, przypisując go jego nieświadomości i płochości młodego wieku, dodając wreszcie, że biédny chłopiec szczérze żałował za swoję winę i prosił swoich sąsiadów, a zwłaszcza młodą sąsiadkę, aby zapomniała o wszystkiém co miało miejsce w przeciągu tych trzech dni; co usłyszawszy Konstancyja zbladła jak śmierć, i czując że nie wstrzyma się od płaczu, wyszła z salonu.
Baron poznał dostatecznie uczucia młodéj dziewczyny. Kochała prawdziwie kawalera, i jego spojrzenie przenikło do najgłębszych tajników serca dziedziczki Beuzerie; pozostawało teraz zbadać rodziców. Rzecz nie była trudną: wice-hrabia naprowadził rozmowę na niejakiego markiza de Croisey, który mieszkał w Loches z swojemi rodzicami, i posiadał około trzechset luidorów dochodu. Oddawna już obiedwie rodziny tworzyły zamiary połączenia się; dodano nawet że dla tego jedynie przywiązywano taką wagę do wypadku jaki miał miejsce, że ten mógłby stać na przeszkodzie owym zamiarom.
Baron zrozumiał dobrze znaczenie tych słów, odpowiedział prosto, że jedynie tylko dla wytłómaczenia swojego syna przybył do Beuzerie; lecz że postanowił sobie iż ta wizyta będzie ostatnią. Napróżno proszono go aby nie był tak obraźliwym, trwał w swojém: chciano go przepraszać, lecz wstał mówiąc, że d’Anguilhem wart był Croisey’a, i że wyjąwszy lekką różnicę w majątkach, d’Anguilhem wart był tyle co wszyscy Beuzerie na świecie.
Ta opiniją nieco przesadzona o wartości rodziny d’Anguilhem, sprowadziłaby bezwątpienia ważny spór pomiędzy dwoma szanownymi starcami, drażliwymi nader w przedmiocie honoru, gdyby pani de Beuzerie, jak nowa Sabina, nie wmięszała się pomiędzy nich. Baron i wice-hrabia poprzestali przeto na zimnym i pełnym godności ukłonie, i rozłączyli się zupełnie z sobą poróżnieni. Tegoż samego wieczoru, jak było powiedziane, panna Konstancyja odjechała do swojego klasztoru w Chinon.
Kawaler Roger Tankred oczekiwał z wielką niecierpliwością powrotu barona, gdyż liczył wiele na niego, spodziewając się że potrafi odnowić grożący zerwaniem się związek przyjaźni pomiędzy jego rodziną a domem Beuzerie. Lecz wbrew swoim nadziejom kawaler spostrzegł, że za powrotem, twarz jego ojca surowszą była niż gdy odjeżdżał; pomiarkował więc że interes jego stoi na złéj stopie, i pod pozorem że nabierał coraz większego smaku do łaciny, zamknął się w swoim pokoju z zamiarem niby pracowania, lecz istotnie aby mógł swobodnie wzdychać i rozwodzić się z żalami.
Noc całą przepędził na przechadzaniu się po pokoju; skoro zaś dzień nastał, pragnąc przytłumić cierpienie moralne zajęciem fizyczném, wziął fuzyj na ramię, zawołał na Kastora, i wyszedł na polowanie.
Lecz, jak łatwo się domyśléć, polowanie było tylko pozorem do wyjścia. Przeto, nie wiedziéć jakim sposobem, chociaż żaden zając, ani żadne stado kuropatw nie pociągało go w tę stronę, nasz myśliwiec zrobił pieszo przeszło cztéry mile i znalazł się w zwierzyńcu odległym na pięć set kroków od Beuzerie i rozciągającym się po obu stronach drogi wiodącéj z zamku do Loches. Zdarzenie miéć chciało, że wice-hrabia de Beuzerie, bezwątpienia także dla rozerwania się, gdyż miał swoje kłopoty rodzicielskie, tak jak Roger miał zmartwienie miłosne, wyszedł podobnież w celu zabicia kilku królików, i że na zakręcie małéj drożyny obaj myśliwcy spotkali się z sobą.
Nastąpiła chwila piérwszego zadziwienia, podczas któréj pan de Beuzerie zmarszczył brwi, Roger zaś oparł kolbę swojéj fuzyi na ziemi i zdjął czapkę. Wice-hrabia przerwał piérwszy milczenie.
— Znowu ty, kawalerze? — rzekł z nieukontentowaniem.
— Panie wice-hrabio, — odpowiedział Roger, — przypadkiem tylko tu się znajduję; mój pies popędził za zranionym zającem: szedłem za nim i nie chcący doszedłem do tego zwierzyńca.
— A dla czegóż twój pies udał się na Beuzerie? — zapytał wice-hrabia.
— Dla czego? jeżeli się nie mylę, widziałem ze dwadzieścia razy pańskich psów na naszych gruntach; zresztą, zdaje mi się, że istnieje między nami umowa, mocą któréj każdemu z nas wolno polować we wszystkich posiadłościach.
Te słowa wymówione były z mocą, której wice-hrabia nie spodziewał się po dziecku piętnastoletniém; lecz Rogerowi ciążyła na sercu jego przygoda i chciał się zemścić na kimkolwiek. Bez względu, że pan de Beuzerie był ojcem Konstancyi, gotów był kłócić się z nim. Gdyby był napotkał prostego gajowego, wybiłby go.
— Bezwątpienia, — odrzekł wice-hrabia, zdziwiony nieco tą logiką, która dowodziła że młodzieniec nie łatwo dał się pokonać, — bezwątpienia, umówiliśmy się że polowanie dla wszystkich będzie wspólne; lecz po tém co zaszło, młodzieńcze, wiele rzeczy zmieniło się, pojmujesz mnie?
— Z pańskiej strony, może, ale nie z naszéj, — odrzekł kawaler; — jesteś panem swojéj własności, p. wice-hrabio, i możesz, jeżeli ci się podoba, zabronić mi polowania na swoich gruntach; lecz zdaje mi się że mogę w imieniu mojego ojca zapewnić pana, że będziesz zawsze dobrze przyjęty na naszych. Na tu, Kastor!
I Roger odwrócił się od wice-hrabiego, który nie mógł wyjść z podziwienia, usłyszawszy te słowa wymówione z godnością; lecz zaledwie zrobił kilka kroków, młodzieniec wspomniał na różnicę wieku jaka zachodziła między nim i wice-hrabią, i wyrzucał sobie że śmiał chciéć mu dać nauczkę; odwrócił się przeto i zbliżywszy się do niego:
— Panie, — rzekł doń tonem grzecznym lecz oziębłym, — pozwól, abym miał honor oświadczyć ci moje uszanowanie i pożegnać zarazem.
I ukłonił się nisko wice-hrabiemu, który odpowiedział machinalnie na jego ukłon.
— Do djabła! — rzekł do siebie, spoglądając za oddalającym się Rogerem; — albo się bardzo mylę, albo ten chłopak da nam twardy orzech do zgryzienia. Szczęście, że Konstancyja znajduje się już na drodze do Chinon.
Wice-hrabia zapomniał że przełożona klasztoru Augustyjanek w Chinon, była rodzoną ciotką kawalera d’Anguilhem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.