Strona:Zygmunt Kaczkowski - Bitwa o chorążankę, Junacy, Swaty na Rusi 244.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie, we trzech wysunęliśmy się do sieni, oni za nami, ale i ztąd jakoś Pan Bóg nam pomógł, że poczęstowawszy tego owego pięścią tak, że padł, wybiliśmy się w dziedziniec. Z dziedzińca zaś co nogi wyskoczą za bramę. Nie gonili nas, tylko wołali poganie za nami, co im ślina na język przyniosła. Kiedyśmy już byli o jakie pięćset kroków od dworu, a jeszcze o sto kroków od drogi prowadzącéj do Stryja, rzeknę ja do Ołtarzowskiego:
— Masz tobie swaty! dorobiliśmy się guzów i jeszcze Panu Bogu podziękować, żeśmy z duszą uciekli. I to nic jeszcze, ale teraz co począć? — Na to mój Węgrzynek:
— Wsiadać panie na wozy i jechać precz, bo tu niebezpieczno.
— Głupiś, — rzeknę, — wsiadajże, a gdzież nasze wozy?
— Ot! stoją na gościńcu, bo jak tylko się hałas zrobił, to ja zaraz kazał zaprzęgać i wyjeżdżać na drogę.
— No, toś ty mądry człowiek Mighaza, — odpowiem mu na to z ukontentowaniem, — ale cóż to i z tego, kiedy rzeczy nasze przepadły.