Strona:Zygmunt Kaczkowski - Bitwa o chorążankę, Junacy, Swaty na Rusi 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tak to się tłómaczy, panie Marcinie, żeby właśnie od tego cóś w życiu ludzkiém zawisło, ale po prostu tak, że kiedy się komu wiedzie, to mu się wszystko wiedzie, a kiedy się zły początek w czem robi, to i zły koniec tam bywa zwyczajnie.
— Et! zabawki ludzkiego serca! Więc gotów jesteś panie bracie, i nic tam nie zaszło nowego w téj sprawie?
— Nic zgoła, tak jak było, tak jest.
— No, to dobrze. Więc jutro wyjedziemy, twój wozik zostanie się u mnie a ja ci pożyczę mego, lubo-by właściwie żadnego brać nie potrzeba, bo ja biorę ze sobą skarbniczek o czterech koniach i podjezdka do tego, bez którego się nigdy nie ruszam, — to byśmy się zabrali.
— Zapewne, że dla oszczędności możnaby i jedną furmanką tę podróż odprawić, ale ja wezmę moje konie także ze sobą, bo kto wie co gdzie wypaść może na drodze.
I na tém stanęło, a na drugi dzień rano, poleciwszy się Panu Bogu, ruszyliśmy w tę podróż przesławną i trzeciego dnia po południu