Strona:Zweig - Amok.pdf/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który mnie także zabolał. Odwróciłem się. Gdzie podzieli się ci wszyscy ludzie, którzy tu przedtem przebiegali z lękiem i wzburzeniem? Gdzie była ona, która tu stała, jak obraz spragnionej natury? Wszyscy zniknęli. Stałem sam wpośród milczącej natury. Jeszcze raz objąłem wzrokiem cały krajobraz. Niebo było teraz całkiem puste, ale nie czyste. Na gwiazdach leżał rozpięty zielonawy welon, a ze wschodzącego księżyca błyszczał zły blask, jak kocie spojrzenie. Trupia bladość osiadła tam w górze, szydercza i niebezpieczna; głęboko w dole jednak pod tą niepewną sferą szarzała ciemna noc, fosforyzująca, jak tropikalne morze, z umęczonym, zmysłowym oddechem rozczarowanej kobiety. W górze wisiała jeszcze ostatnia szydercza Jasność, w dole zmęczona i ciężka. Ciemność zawisła pośrodku między niebiem a ziemią.

Znowu wołał gong. Obrzydliwym był mi ten martwy dźwięk! Nie byłem głodny, nie pragnąłem widoku ludzi, ale i ta samotna cisza tu w tem parnem, dusznem powietrzu, była straszna. Cały strop niebieski ciążył mi na piersiach i czułem, że nie mogę już dłużej wytrzymać tego ołowianego ciśnienia. Wszedłem do sali jadalnej. Siedzieli już wszyscy przy małych stolikach. Mówili cicho, ale dla mnie mimo to za głośno. Wszystko stawało się męczarnią, co drażniło moje przeczulone nerwy. Dźwięk noży i widelców, stukanie talerzami, każdy ruch, każdy oddech, każde spojrzenie. Musiałem panować nad sobą, żeby nie popełnić jakiegoś szaleństwa, bo czułem z uderzeń pulsu, że mam gorączkę. Każdemu z tych ludzi po koleji musiałem

89