Strona:Zweig - Amok.pdf/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dach. Nie czułam już zimna, gorąca krew mnie oblała, cicho otworzyłem drzwi, żeby rzucić się Tobie pod nogi... Czy ja wiem, co byłabym zrobiła wtedy, głupie, niedoświadczone dziecko!... Kroki zbliżały się, płomyk świecy zamigotał. Drżąc, trzymałam rękę na klamce. Czy to Ty byłeś?
Tak, to byłeś Ty, ukochany — ale nie byłeś sam. Usłyszałam cichy, łaskotliwy śmiech, szelest jakiejś jedwabnej sukni, i Twój cichy głos — wróciłeś do domu — z kobietą...
Jak przeżyłam resztę tej nocy, nie wiem. Na drugi dzień rano o ósmej zabrali mnie do Insbrucku; nie miałam już siły bronić się dłużej.

*

Moje dziecko umarło wczoraj w nocy, — jeżeli naprawdę będę musiała żyć jeszcze, będę teraz znowu sama. Jutro przyjdą obcy, czarni, brutalni ludzie, przyniosą trumnę, włożą do niej moje biedne, jedyne dziecko. Może przyjdą także znajomi i przyniosą wieńce, ale czemże są kwiaty, położone na trumnie? Będą mnie pocieszali i mówili do mnie jakieś słowa, słowa; ale w czemże oni mogą mi pomóc? Wiem, że potem znowu zostanę sama. A niema nic straszniejszego, niż osamotnienie wśród ludzi. Wiem o tem z czasów tych dwóch nieskończonie długich lat w Insbrucku, owych lat od szesnastego do osiemnastego roku mego życia, kiedy byłam jakby uwięziona, wyklęta wśród mojej rodziny. Ojczym, człowiek bardzo spokojny, małomówny, był dla mnie dobry, moja matka była gotowa spełnić każde moje życzenie, jakby chciała odpoku-

214