Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
68

Śledzi z natężeniem kamień, kiedy rzucony dłonią niańki przedziera senną powierzchnię wody i zapada z pluskiem w jej głąb, i patrzy na fale, które w słońcu zataczają kręgi i uciekają dalej, coraz dalej rozpryskując się na mniejsze, coraz mniejsze, wygięte w łuk, z gwiazdką płonącą w miejsce strzały. Słucha, gdy dobijają do brzegu, z cichym, tajemniczym, wesołym pluskiem:
— Nianiusiu, woda się śmieje! — woła, klaszcząc w rączki z radości.
I już biegnie dalej, dojrzawszy motylka-cytrynkę, który, niepewnie poruszając skrzydełkami, usiłuje stawić opór wiosennemu podmuchowi wiatru:
— Balanusiu! pomalańcka źywa lata — dziwi się, zatulając rączkami buzię.
A gdy zmęczony motylek niespodziewanie przylgnął do białego jej futerka, Haluśka przystaje cała zaróżowiona ze wzruszenia i jak rybka porusza usteczkami, bojąc się głębszym westchnieniem spłoszyć maleńkiego gościa.
— Nianiusiu! ja się jemu śpodobalam — szepcze, podnosząc ku niańce szafirowe oczy, które w tej chwili zdają się prawie czarne, tak ich źrenice rozszerzają się, ilekroć Haluśka jest czymś przejęta.
Motylek siedział skulony, nabierając sił do dalszego lotu, ale kiedy od sadu wionął subtelny zapach kwiatów jabłoni, zaściełających białym kobiercem stopy drzew owocowych, rozłożył raz i drugi skrzydełka i frunął dalej.
Haluśka się zdziwiła. Była pewna, że motylek zostanie z nią na zawsze. Chwilkę stała bez ruchu,