Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
39

z buzi cuchnącą wodę, położyła na ławie i porwawszy ścierkę, wiszącą nad kominem, jak nie zacznie go wycierać do sucha! — w jednej chwili ciałko dziecka przybrało barwę różową, Jędruś otworzył oczka i zawołał: „Ma-ma!“
— Mama! Mama, robaczku mój najsłodszy! — krzyknęła Jagna i, porwawszy w objęcia odratowane dziecko, zaczęła je ściskać i całować, a wkońcu z radości w taki płacz uderzyła, że aż Wojciech wyszedł z komory, chcąc się dowiedzieć, co się stało.
Na progu stanął i spojrzał. Cała izba zalana była gnojówką, a Jagna, szlochając, tuliła w objęciach golutkiego Jędrusia.
Popatrzył Wojciech i pokiwał głową.
— W gnojówkę wleciał? — zapytał po chwili.
— J-j-jużci — odpowiedziała żona i, nagle ujrzawszy męża gotowego do drogi, w odświętnej sukmanie białej, z książką do nabożeństwa w ręku, przypomniała sobie odpust.
Spojrzała po sobie i teraz dopiero spostrzegła, że ze wszystkich pięciu spódnic, które z takim trudem prała i prasowała, przygotowując je na odpust, ciekną strugi brunatnej wody, że sukienka i buciczki Jędrusia zniszczone są na nic, i zapłakała jeszcze rzewniej.
— Oj Jędruś, zrobiłeś ty mamie odpust, zrobiłeś!
Zafrasował się Wojciech i poskrobał w głowę. Żal mu było zostawić żonę w domu, że jednak święto było wielkie, a odpust raz do roku tylko, westchnąwszy, sięgnął po czapkę, wiszącą na gwoździu, ozdobioną dużą różą z paciorek — i wyszedł.