Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
130

Dziś Baranna była jeszcze gorsza. Dała wprawdzie Haluni srebrny papier z czekolady, ale kiedy Halunia wyrwała się przypadkiem, że chce nim wyścielić domek dla Teodora, niania wyśmiała ją, że pracuje dla takiego djabła rogatego (mówiła: djabla) i powiedziała, że za całe podziękowanie Teodor taki ozór na Halunię wywali i takiego narobi wrzasku, że aże z domu uciekać przyjdzie.
Halunia zakipiała z oburzenia. Tupnęła nóżką, krzyknęła, że to nieprawda, bo Teodor na nią nigdy nie krzyczy, tylko na nianię, co ma dla niego takie niedobre serce, a gdy Baranna zaśmiała się niedowierzająco, Halunia zatkała uszy i uciekła z kuchni, mocno zatrzaskując drzwi za sobą.
— Brzydula — szepnęła w kierunku dziurki od klucza, i choć Baranna nie mogła dosłyszeć tego epitetu, Haluni zrobiło się troszkę lżej.
Ale żal do niańki nurtował ją dalej. Słowa Baranny poruszyły w sercu Haluni najdrażliwszą strunę. Ach, gdyby tak Halunia mogła porwać Teodora i uścisnąć go przed Baranną mocno z całej siły, tak jak tatuśka, tak jak wujcia Adama, tak mocno, żeby aż Halunię w główce zabolało, tak mocno, żeby Barannie było zazdrość, że Halunia więcej kocha Teodora, aniżeli ją. Gdyby mogła przekonać Baranusię, że Teodor ją także kocha i cieszy się, kiedy go całuje Halusia!
Ale Halusia tego nie może zrobić i tak jej przykro, że aż jej się płakać chce z żałości. Bo choć Halunia nie przyznałaby się do tego nigdy, wie jednak, że Baranna powiedziała prawdę...