Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   64   —

Ale posmutniał nagle:
— Juści pewnie, że mniej jest was teraz, gałgany, zawdy mało wiela mniej i, nie chwalący się, ja to sprawiłem, ino okrutnie mi żal, co żadnego przez łeb kijem zamalować nie mogłem i szabli mu z garści wydrzeć, jako tatulo zrobili — myślał Michałek, nie przeczuwając wcale, że tatulo czeka na niego tymczasem z takim poczęstunkiem, jakiego dawno od chrzestnego ojca nie dostał.
Była już noc zupełna. Piotr o tym czasie odmawiał zwykle pacierze na różańcu, ale dziś ani jednego dziesiątka nie mógł się doliczyć, tak mu złość myliła Zdrowaśki.
— Żeby zaś Michałek miał po dobrej woli Szwedom służyć? nie może to być! Omamienie chyba na chłopaka padło, zła pokusa jakowaś, czy co? — powtarzał zakrystyan i zrywał się z klęczek, bo mu gniew piersi zatykał.
Tegoż to doczekał po swoim wychowanku? na to mu o Kirchholmie i o panu Chodkiewiczu prawił, jako Szwedów w morzu topił? na to ojczyznę, czyli Polskę, jako matkę rodzoną kochać przykazywał, żeby zaś teraz miał z niego szwedzkiego knechta mieć? Oni, bezbożnicy, na Matkę Najświętszą nastawali, króla jegomości ciężko krzywdzili, lud pospolity za psa nie mieli i okrutnie kaleczyli, na mękę lada chłopa wydając, a tu koniuchy mówią, że Michałek z dobrej woli ofiarował się na sługę takim krzyw-