Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

nic nie rzekł, bo coś w nim dech zatkało, dopiero po chwili zapytał:
— I kazali wam furmanki do Leżajska prowadzić?
— Juści, że kazali, to co miałem robić, prowadziłem. W tamtej wsi mówię, że dalej drogi nie znam i chcę z wozu złazić, a oni nie pytają, tylko szablą grożą i krzyczą: fort! Puścić mnie nie chcą, bo się przekonali, że nikt im za przewodnika służyć nie chce.
— A rozumie który z nich po polsku? — spytał Michałek.
— Ten starszy Szwed rozumie, co na trzeciej furmance siedzi. Zaraz mu powiem, żeby mnie do domu puścił, a ty, jako tutejszy, poprowadzisz do Leżajska.
— O jej, czemu nie! poprowadzę i z ochotą poprowadzę! — zawołał stajenny.
Oczy świeciły się mu, jak kotowi, kiedy zobaczy mysz, na którą długo czatował, a zębami zgrzytał, jakgdyby chciał żywcem Szwedów pożreć.
Chłop zlazł tymczasem z furmanki i podszedł do ostatniego wozu.
Żołnierze, jadący za brykami, szwargotali coś długo między sobą, w końcu starszy skinął na Michałka. Był Niemcem, teraz Szwedom pomagał, służył jednak wprzód w Królewcu w Prusach, wtedy więc nauczył się trochę pol-