Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   49   —

Jak raniony zwierz nawraca od kniei, gdzie już na odpoczynek szedł, aby pomsty na myśliwym szukać, tak król szwedzki, zraniony w swej dumie, nawrócił w miejscu, skrzyknął swe wojska i ruszył wgłąb Polski, prosto na Lwów drogę obierając, żeby tam Jana Kazimierza dognać, obrońców jego rozpędzić, a samego monarchę w niewolę pojmać.
Ale prędko przekonał się Szwed, że niełatwo mu będzie tej sztuki dokonać, żeby ojca z pośród dzieci wydrzeć i uwięzić, że nie wszyscy Polacy złamali wiarę swemu monarsze. Chciał po drodze do Lwowa odpocząć w Zamościu i śmiało bramy jego otwierać sobie kazał, wtedy jednak tak go grzecznie pan Jan Zamoyski kulami ze swego zamku przyjął, że się Szwedowi odechciało czekać, aż drzwi miasta otworzą, poszedł zatem, jak niepyszny, z kwitkiem i już z mniejszą fantazyą ciągnął dalej pod Lwów.
Miało się tedy spełnić, czego pragnął Michałek, bo Szwedzi coraz bliżej podchodzili ku Rudnikowi, byłby nie wytrzymał, poleciał może naprzeciw nim, choć jegomość i opiekun zakazywali, ale trzęsła nim febra, od chłodnych wiatrów wiosennych nabyta. W ciepłej izbie zakrystyana wygrzewał więc Michałek plecy, a tylko nadsłuchiwał pilnie, o czem ludzie gadają. Zaroiło się bowiem było wtedy, jak zwykle czasu wojennego, od konnych i pieszych, że godziny nie upatrzysz, aby nowy przybysz na drodze