Niby wieżę patrzącą w krańce świata cztery
I pchną cię na okręcie — na morskie potoki.
I uniesiesz mię, sosno, na zamorskie światy,
Na tajemnicze wyspy, tęczą malowane,
Gdzie w balsamach eteru duchów rój skrzydlaty
Śpiewa nieznane pieśni — do snu kołysane.
Ale inne mi jeszcze wędrowanie wróży
Białe pnia twego serce, ramion twych zieloność:
Trumnę będę miał z ciebie, śpiesząc do podróży —
Do podróży ostatniej — za świat, w nieskończoność!
Antoni Lange.
Rośnie ogromna sosna przy lesie u brzegu,
Wyniosła — ledwie szczytu dosięgniesz oczyma;
Niegdyś skromny towarzysz w olbrzymów szeregu,
Dziś, gdy pod stalą padli współbracia olbrzyma,
Kiedy potężne puszcze starł czas w swoim biegu,
Ona jeszcze koronę jak baldachim, trzyma
Opiekuńczo nad młodszą rzeszą — i pielgrzyma
Przyzywa na spoczynek, użycza noclegu.
Duma samotna sosna... Jakież sny i mary
Muszą ją tu nawiedzać w księżycowe noce?
Może książęce łowy? Grające ogary?
Owdzie chrząknie odyniec, tam niedźwiedź łomoce.
Potem — zgrzyt... jęk... znów głusza... i samotnik stary
Szumi w chór z szmerem rzeki, co blizko pluchoce.