Dwa meteory blasku spadły w ciemność mgławic
I zawisły w przestrzeni olbrzymie i złote,
Rzucając promienistą dokoła pozłotę
I ponsowo-płomienne kaskady błyskawic.
Pod niemi, z między szarych, granitowych ławic,
Wulkan, zda się, podziemną rozsadziwszy grotę,
Roztrysnął huragany ognia w mgieł ciemnotę,
Jak granat pośród wichru płomiennych trzaskawic.
Zwolna wszystkie się światła zlały w jedno słońce
Olbrzymie i jaskrawe na mgieł ciemnem morzu,
Coraz niżej w dolinę śródskalną płynące —
Aż upadło w kamienne gdzieś złomy daleko,
I po szerokiem, krętem, górskiej wody łożu
Płynie ogromną, złoto-purpurową rzeką.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer.
Dzikie, zębate wirchy strzelają w niebiosa,
Niby olbrzymie maszty wszechświatowej nawy;
W dali w przepaść zagląda limba ciemnowłosa,
Wsłuchana w szum huczącej, jak burza, siklawy.
A pod nami? Czy tędy przeszła śmierci kosa
I wielkoludów bój się toczył groźny, krwawy?
Czyjeż to białe kości ranna chłodzi rosa,
Podnosząca się nakształt olbrzymiej kurzawy?