Strona:Ziemia Polska w piesni 245.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oto weszliśmy w paszczę skalnego potwora
I wspinamy się w górę nad turnie i piargi;
Śmierć nas wiedzie, — ląd zniknął w morzu chmur, jak zmora.

I przestrachem nam nieraz zbladłe drgnęły wargi,
Gdy trącony głaz zagrzmiał i czarną gardzielą
Deszcz kamienny się rzucił z wielkiem echem skargi.

A mgły coraz gęściejsze pod nami się ścielą;
Na złomie głazu, zda się, w otchłanie wszechświata
Płyniem nad przedstworzenną mgławych wód topielą.

Wszystko sen był. Ta ziemia barwna i bogata,
Słońce, zieleń i ludzie — wszystko sen był marny
I ułudny. Nic niema, jeno mgła skrzydlata.

Bóg Stworzyciel przyszłemi słońcami ciężarny
Zasnął wczoraj, — sen Jego światłem był. No nowo
Dziś się zbudził, sen-wszechświat w dym się rozwiał parny...

Szedłem, myśląc tak. Nagle tuż nad moją głową
Grzmot zaryczał i głuche ze skał wyrwał dreszcze,
Po niebiosach śmignąwszy wstęgą purpurową.

I na dany znak chmury zlewające deszcze
Rozstąpiły się w górze — a promień słoneczny
Padł na głazy przed nami dżdżem ociekłe jeszcze.

Spojrzałem. Tam, gdzie opar rozwiewał się mleczny,
Błękit był — ponad szczytem. Jeszcze krok — pół kroku:
I na szczycie stoimy w otchłani powietrznej!