Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 056.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdziesz ty mi stąd?... — krzyknęła stara z gniewem, wlepiając dziewczynce kułaka; — wszędzie nos wtyka, gdzie jej nie trza!...
I dodała na zakończenie:
— Wie pani co?... Bardzo dobrze tamten zrobił, że umarł... W porę!... w samą porę!
Znalazłszy się na ulicy, począłem się wlec krok za krokiem, jakbym miał nogi połamane. Nie mogę mimo tego powiedzieć, bym cierpiał zbyt mocno. Uśmiechnąłem się nawet, spostrzegłszy na bruku mój chudy cień, rzucony przez słońce. W istocie, byłem słabeusz... Dzika to była z mojej strony myśl, poślubić Małgorzatę... I przypomniałem sobie jej znudzenie w Guérande, napady zniecierpliwienia, jej życie smutne i pełne trudów... Pomimo tego wszystkiego kochane moje kobieciątko okazywało mi zawsze tyle dobroci... Nie byłem jednak nigdy — widzę to dopiero teraz — jej kochankiem, a jeżeli płakała po mnie, to tylko jak po bracie...
Po cóż więc stawać raz drugi w poprzek jej życiu?... W umarłym niema miejsca na zazdrość... Podniósłszy głowę, ujrzałem przed sobą ogród luksemburski. Wszedłem i siadając na jednej z ławek, oblanych słońcem, pogrążyłem się w słodyczy marzeń... Myśl o Małgorzacie poczęła mnie rozrzewniać. Wyobraziłem ją sobie na prowincyi, w małem miasteczku, bardzo szczęśliwą, bardzo kochaną, bardzo pieszczoną. Wypiękniała, urodziła trzech chłopców, dwie dziewczynki...