Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 051.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby łuną pożogi. To Paryż był w tej stronie! Skierowałem tam zaraz moje kroki, aleją ciemną od obrastających ją drzew. Uszedłszy jednak z pięćset metrów tak się zadyszałem, żem musiał usiąść dla odpoczynku na kamiennej ławeczce. Przypatrzyłem się sobie: byłem kompletnie ubrany, brakło mi tylko kapelusza. Jakżem był w owej chwili wdzięczny mej drogiej Małgorzacie za tę czułą troskliwość, z jaką zajęła się moim strojem, nim mnie złożono do trumny. Ale nagłe przypomnienie Małgorzaty dźwignęło mnie na nogi. Zapragnąłem ją coprędzej zobaczyć.
Na samym końcu alei zagrodził mi drogę mur. Wszedłszy na jakiś nagrobek, wspiąłem się i zeskoczyłem z drugiej strony. Skok był porządny, nie przyprawił mnie jednak o żadną szkodę, tak, że puściłem się natychmiast w dalszą drogę szerokim, pustym gościńcem, który okalał cmentarz.
Nie miałem najmniejszego pojęcia, gdzie jestem, powtarzałem sobie jednak z uporem, że wróciwszy do Paryża, odszukam przecież z łatwością ulicę Dauphiné. Ludzie mnie mijali, nie odzywałem się jednak do nikogo, bojąc się wtajemniczać nieznajomych w me położenie rozpytywaniem o drogę. Dziś zdaję sobie w zupełności sprawę, że miałem podówczas potężną gorączkę i myślałem jak człowiek w malignie. Aż kiedy mi przyszło skręcić na główną szosę, nagły błysk słońca, które mi bryznęło